[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Panrozumie, bara bara, a tam spokój.Niewiele to pomogło - Webb, może wiedziony jakimś szóstymzmysłem, miał już swoją koncepcję.Następne pytanie dowodziło,że był również bystrym obserwatorem.- Czy mógłby mi pan pokazać, co jest w tej kieszeni?Osłabły ze strachu Stan uświadomił sobie, że sierżant wskazu-je na wypychającą kieszeń cukiernicę.Machinalnie odsunął się odkontuaru, kiedy kelner stawiał filiżanki z herbatą.- To cukier - wydusił, rzucając rozpaczliwe spojrzenie Tedo-wi.- Specjalny słodzik, jestem diabetyk.Reynolds rozglądał się gorączkowo, jakby szukał ciegoś cięż-kiego, co pozbawiłoby Webba przytomności a ich chociaż chwilowokłopotów.- Mógłbym obejrzeć? - sierżant uśmiechnął się samymi ustami.- Tak z ciekawości.Nie mieli wyjścia.Stan, obezwładniony miażdżącym poczuciemklęski, zdrętwiałymi palcami wyciągnął cukiernicę i podał sier-żantowi.Webb uśmiechnął się pod nosem, a potem odemknął wiecz-ko.Zdziwienie na jego twarzy było dość intensywne.- Rzeczywiście - mruknął i oddał cukiernicę Stanowi.- Dosyćdziwny.Omal nie rozbili sobie głów, zaglądając z Tedem do środka.Wmiejscu czterdziestotrzykaratowego diamentu na dnie naczyniaprzesypywał się miałki, krystaliczny proszek.Stan, uderzonynagłym skojarzeniem, zerknął na plaster na ręce, a potem uniósłcukiernicę pod światło.Zarówno wieczko, jak i dno metalowejpuszki posiadały teraz ledwo widoczną, zapewne idealnie okrągłądziurkę, na oko sto razy mniejszą niż łebek szpilki.- Żeby ją szlag trafił - wyszeptał powoli Ted i wyjął cukier-nicę z rąk Stana.Sięgnął po łyżeczkę i nabierając krystaliczne-go pyłu wsypał trochę do filiżanki z herbatą.Mocno zamieszał.- Może pan się napije, sierżancie.Gwarantuję, że czegoś ta-kiego nigdy pan jeszcze nie próbował.Koniec [ Pobierz całość w formacie PDF ]