RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sakwo­jaż został u dziewczyny w Calais.Pół drogi do Paryża mógł jakoś przejechać, resztę musiałby odbyć na kredyt albo na piechotę.Rybacy, przyzwyczajeni do takich przypadłości, a przy tym wzbogaceni ocalony­mi rybami, zorganizowali się błyskawicznie i przynaj­mniej zdołali go nakarmić, ale pożyczenie od nich pieniędzy nie przyszło mu do głowy.Przespawszy w ich towarzystwie noc, skłopotany i zmartwiony, ruszył nazajutrz do stolicy.I dopiero za Rouen, kiedy skończył mu się nabyty za owe smętne fundusze bilet i tkwił w pociągu na gapę, przypomniał sobie o diamencie.Przedtem, w obliczu wszystkich kolejnych niebezpieczeństw i zgryzot, niepotrzebnie zabrany kamień wyleciał mu z głowy, teraz przygniótł go nagle, jakby był zgoła kamieniem młyńskim.W dodatku zawieszonym u szyi.Jechał tym pociągiem dalej, bo wyskakiwanie w biegu też mu nie wpadło do głowy, i martwił się coraz bardziej.Nie miał pojęcia, co zrobić.Wyprzeć się go może całkowicie, przy pomocy Antoinette doszedł już do wniosku, że nikt o nim nie wie, za­tem nawet nie wspomnieć.? Żadnego diamentu nie było.No tak, ale jeśli go nie było, po diabła wicehrabia czołgał się po dywanie na czworakach? Dla gimnastyki.? Głupota, nikt nie uwierzy.Gdzie ten diament, swoją drogą, się podział, co on z nim zrobił.? Zdawało mu się, że go miał w kieszeni, ale to na początku, wyjmował, pokazywał Antoinet­te.? A otóż nie, wcale nie pokazywał! I chyba nawet nie wyjmował.Wielkie nieba, może zgubił go na morzu, w trakcie szarpania się z sieciami.?!No to koniec.Przepadło.W zgubienie również nikt nie uwierzy.W rezultacie tych przygnębiających rozmyślań wysiadł na pierwszej stacji, jaka mu się napatoczyła, i uświadomił sobie, że wychodzi się z niej przez kontrolera, który odbiera i sprawdza bilet.Jego bilet już od Rouen jest nieważny.Musi wyjść jakoś ina­czej albo doczekać w jakimś ukryciu chwili, kiedy ruch pociągów się zmniejszy i kontroler zejdzie z posterunku.Przemknie się.Dalej, najzwyczajniej w świecie, pójdzie piechotą.Wojsko w warunkach bojowych potrafi przemasze­rować czterdzieści kilometrów dziennie z solidnym obciążeniem.Piechota, oczywiście.Michel Trepon, pomocnik, tragarz i goryl jubilera, nie obarczony szczęśliwie żadnym moździerzem, karabinem maszy­nowym ani też skrzynką amunicji, ściśle biorąc, nie obarczony niczym, bo wszystko udało mu się utracić, przebył w ciągu jednej doby trasę długości sześćdzie­sięciu ośmiu kilometrów i wkraczając do Paryża, nie miał nawet pęcherzy na nogach.No owszem, wyszlachetniał w tej podróży.O jakieś cztery do pięciu kilogramów.Do pryncypała zakradł się od tyłu.— Głupcze! — krzyknął na jego widok chlebodaw­ca z wielką zgrozą.— Cóżeś uczynił.?!Michel Trepon zapomniał języka w gębie, bo zbyt dużo w ostatnim czasie zdołał uczynić, żeby odpo­wiedzieć na takie pytanie.Na szczęście pytanie oka­zało się retoryczne, jubiler znał go od dziecka i wie­dział, co o nim myśleć.— Po diabłaś uciekał? — mówił z wyrzutem dalej, wracając do spożywanego śniadania.— Siadaj i jedz, widzę przecież, że jesteś głodny.Dziękuj Bogu, że tam był jeden rozumny człowiek i zgadł, co się stało, bo inaczej już by cię cała policja szukała.I tak cię szukają, ale jako świadka.Co cię napadło, żeby zni­kać?!— Wystraszyłem się — wymamrotał młody czło­wiek trochę niewyraźnie, bo polecenie pożywienia się wypełnił dość zachłannie.To jubiler potrafił zrozumieć.Reakcji na prze­strach również się zbytnio nie dziwił, znał nie tylko swego pomocnika, ale także i życie.Uciec w pierw­szej chwili, no owszem, miało to odrobinę sensu, ale należało wrócić tu, do domu! Od razu, a nie po trzech dniach!Z drugiej strony te trzy dni okazały się korzystne, ponieważ pozwoliły rozwikłać sprawę i policja już wszystko wiedziała.Z olbrzymim zainteresowaniem i rosnącą ulgą w duszy, w milczeniu, bo gębę miał zajętą jedzeniem, zdumiony swoim fartem, Michel Trepon wysłuchał informacji, których jubiler nie za­mierzał ukrywać.Nie widział po temu powodów, skoro ogłosiła je prasa.Otóż u wicehrabiego wręcz błyskawicznie pojawił się komisarz policji, niejaki pan Simon, człowiek inteligentny i myślący.Obejrzał zwłoki, marmurową rzeźbę, przedstawiającą Tezeusza walczącego z Minotaurem, przy czym byczy łeb Minotaura godny był korridy, przewrócony stolik oraz inne drobiazgi, po czym przesłuchał lokaja.Lokaj zaświadczył, że ow­szem, ta kolumna, stojąca na miękkim dywanie, ki­wała się lekko.Odrobinę.Była mowa nawet o wez­waniu człowieka, żeby ją przytwierdził do ściany międzyokiennej, ale jeszcze tego nie załatwiono.U wicehrabiego kręciło się dziś mnóstwo ludzi, w sa­lonie obok czekali przyjaciele, dwóch panów, a drzwi były otwarte.Niemożliwe, żeby ktokolwiek wybrał sobie taką chwilę na popełnienie zbrodni, musiałby zwariować.Przeprosiwszy za prywatny komentarz, który wyr­wał mu się na skutek zdenerwowania, lokaj kon­tynuował zeznanie oficjalne.Tak, istotnie, ta rzecz, znaleziona o pół metra dalej, jest to sztuczna szczę­ka nieboszczyka pana wicehrabiego.Mimo młodego wieku wicehrabia sztuczną szczękę posiadał, utra­ciwszy zęby w karczemnej bójce w wieku lat sie­demnastu.W bójkę wdał się ten jeden raz w życiu, z głupoty, i skutek zniechęcił go na zawsze do po­dobnego rodzaju ekscesów, a swoją sztuczną szczę­kę ukrywał z całej siły.Nikt o jego zębach nie wie­dział [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl