[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Do diabła z tobą, ty.Wzruszył ramionami.Jego bierność - patrzył na nią prawie leniwie - rozwścieczyła Teslę jeszcze bardziej.- Nie muszę tu siedzieć i wysłuchiwać tego wszystkiego, rozumiesz?!- Nie?- Nie! Ukrywasz coś przede mną.- Teraz jesteś śmieszna.- Nie sądzę.Wstała.Nie podążył wzrokiem za jej twarzą, zatrzymał oczy na wysokości jej krocza.Na myśl, że jest naga w jego obecności, ogarnęło ją nagle skrępowanie.Chciała znów mieć na sobie swoje ubranie - pewnie wciąż leżało w Misji - choćby i było nieświeże i zakrwawione.Jeśli chce tam wrócić, to powinna zaraz wyruszyć w drogę.Poszła w stronę drzwi.Usłyszała za sobą głos Kissoona:- Poczekaj, Tesla.Proszę cię, poczekaj.To był mój błąd.Przyznaję, to ja popełniłem błąd.Wróć, dobrze?Mówił pojednawczym tonem, ale wyczuła w jego głosie ostrzejszy pogłos.Wścieka się - pomyślała.Przy całym tym uduchowionym spokoju, po prostu zalewa go krew.Oto lekcja sztuki konwersacji - wyczuć zjeżoną sierść pod łagodnym mruczeniem.Odwróciła się, by usłyszeć więcej; nie była już pewna, że potrafi wydobyć prawdę z tego człowieka.Dość jej było jednej pogróżki, by zwątpić.- Mów dalej - powiedziała.- Nie siądziesz?- Właśnie - powiedziała.Musiała udawać, że się nie boi, chociaż nagle ogarnął ją lęk; musiała sobie wmówić, że jej skóra wystarczy jej za ubranie.Będzie stać, wyzywająco naga.- Nie usiądę.- Więc spróbuję ci to wyjaśnić najszybciej jak potrafię - ze swego zachowania dokładnie usunął wszelkie dwuznaczniki.Był uprzedzająco grzeczny, wprost uniżony.- Musisz zrozumieć, że nawet ja nie znam wszystkich faktów - powiedział.- Ale mam nadzieję, że znam ich dostatecznie wiele, by uzmysłowić ci czekające nas niebezpieczeństwo.- Jakim nam?- Mieszkańcom Kosmosu.- Znowu zaczynasz?- Fletcher ci tego nie wyjaśniał?- Nie.Westchnął.- Wyobraź sobie, że Quiddity jest morzem.- Wyobrażam sobie.- Po jednej stronie tego morza jest rzeczywistość, którą zamieszkujemy.Kontynent bytu - jeśli wolisz - na którego obrzeżach leżą sen i śmierć.- Nieźle ci to idzie.- A teraz przypuśćmy, że po drugiej stronie tego morza rozciąga się inny kontynent.- Inna rzeczywistość.- Tak.Równie ogromna i skomplikowana jak nasza.Z tą samą mnogością dążeń, gatunków i apetytów.Ale - podobnie jak Kosmos, Jest zdominowana przez jeden określony gatunek istot o dziwnych apetytach.- Nie podoba mi się to.- Chciałaś znać prawdę.- Nie mówiłam, że ci wierzę.- Ten drugi kontynent to Metakosmos, a te istoty to lad Uroboros.Istnieją naprawdę.- A te ich apetyty? - zapytała, niezupełnie pewna, czy naprawdę chce to wiedzieć.- Pragną czystości.Niepowtarzalności.Szaleństwa.- Niezły apetycik.- Miałaś rację, zarzucając mi, że nie mówię całej prawdy.Wyjawiłem ci tylko jej część.Szkoła naprawdę pilnowała wybrzeży Quiddity, by ludzka ambicja nie użyła go do złych celów.Ale strzegła morza także przed.-.inwazją z zewnątrz?- Tegośmy się właśnie obawiali.Może nawet spodziewali.To nie był z naszej strony przejaw jakiejś paranoi.Najgorsze sny, w których śni nam się zło, to te, w których wyczuwamy obecność lad po tamtej stronie morza.Najstraszniejsze koszmary, najohydniejsze zwidy, które nawiedzają ludzkie umysły, są echem ich umysłów.Nikt nie powie ci bardziej przerażających rzeczy, Teslo, niż te, o których teraz mówię.Tę prawdę potrafią znieść tylko jednostki o najsilniejszej psychice.- Czy usłyszę teraz jakieś dobre wieści?- A obiecywał ci je kto? Kto kiedykolwiek zapowiadał dobre nowiny?- Jezus - odparła.- A także Budda.Mahomet.- To tylko strzępy opowieści, które Szkoła rozbudowała w kulty.Aby zbić z właściwego tropu.- Nie mogę w to uwierzyć.- Dlaczego? Jesteś chrześcijanką?- Nie.- Buddystką? Mahometanką? Wyznawczynią hinduizmu?- Nie.Nie.Nie.- A mimo to usilnie pragniesz wierzyć w dobre nowiny.To wygodne.Poczuła silne uderzenie - spoliczkował ją nauczycie!, który w trakcie całego sporu wyprzedzał ją o trzy czy cztery kroki, prowadząc stale i skrycie do punktu, w którym mogła już tylko mówić głupstwa.Bo absurdem było czepianie się nadziei na niebo, kiedy olewała wszystkie religie po kolei.Jednak poczuła się niepewnie nie dlatego, że Kissoon zdobył ważny punkt w tej dyskusji.Obrywała już w niezliczonych sporach, a potem jej przeciwnicy brali jeszcze gorsze cięgi.Natomiast zupełnie przybił ją fakt, że stała na straconych pozycjach już wtedy, gdy zaprzeczała tylu innym faktom, które jej wyjawił.Jeśli prawdą była choć cząstka tego, co jej mówił, i świat, w którym żyła - Kosmos - znalazł się w niebezpieczeństwie, to jakim prawem przejmowała się bardziej swoim nędznym życiem niż apelem Kissoona o pomoc, której tak rozpaczliwie potrzebował.Nawet zakładając, że potrafiłaby się wydostać z tego czasu wyjętego z czasu i wrócić do świata, musiałaby wciąż się zastanawiać, czy porzucając Kissoona na pastwę losu, nie zaprzepaściła jedynej szansy Kosmosu na przetrwanie.Musi tu zostać; zrzec się samej siebie na jego korzyść nie dlatego, że wierzyła w każde jego słowo, ale dlatego, że nie mogła ryzykować pomyłki.- Nie bój się - usłyszała.- Sytuacja nie jest gorsza niż pięć minut temu, kiedy tak się stawiałaś.Po prostu teraz znasz prawdę.- Słaba pociecha - powiedziała.- To prawda - przyznał cichym głosem.- Doskonale to rozumiem.A ty musisz zrozumieć, że ciężko Jest mi dźwigać to brzemię w pojedynkę i że załamię się pod nim.Jeśli mi nikt nie pomoże.- Rozumiem - powiedziała.Odeszła od ognia i przylgnęła plecami do ściany, by znaleźć w niej oparcie, a także ochłodę.Stojąc tak, pochylona, wpatrywała się w ziemię, świadoma, że Kissoon także wstaje.Nie patrzyła na niego, ale słyszała Jego postękiwania.A potem prośbę.- Muszę zająć twoje ciało - powiedział.- A to niestety oznacza, że musisz Je opuścić.Ogień przygasł, ale dym gęstniał.Uciskał ją szczyt czaszki - nie mogłaby unieść głowy i spojrzeć na Kissoona, nawet gdyby chciała.Poczuła, że drży.Najpierw zadrżały jej kolana, potem palce rąk.Zbliżając się, Kissoon nie przestawał mówić.Słyszała jego niegłośne szuranie.- To nie będzie bolało - mówił.- Jeśli tylko będziesz stać nieruchomo i patrzeć w ziemię.Powoli rodziła się w niej myśl: czy Kissoon w jakiś sposób zagęszczał dym, by nie mogła go widzieć?- Zaraz będzie po wszystkim.Mówi jak anestezjolog - myślała.Drżała coraz silniej.Im bliżej był Kissoon, tym silniej osaczał ją dym.Teraz była pewna, że dzieje się tak za sprawą Kissoona.Nie chciał, żeby na niego patrzyła.Dlaczego? Czy szedł do niej z nożem, którym wyłuska jej mózg, by wśliznąć się do wnętrza jej czaszki?Poskramianie własnej ciekawości nigdy nie było jej mocną stroną.Im bliżej podchodził, tym silniej pragnęła rozedrzeć ciężką zasłonę dymu i spojrzeć mu prosto w twarz.Ale to było trudne [ Pobierz całość w formacie PDF ]