[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pies doprowadził wreszcie do celu.Siąpiący deszczyk nie zdołał usunąć śladów woni, która go wiodła.Najpierw w zwykły sobie sposób wystawił zwierzynę, potem obejrzał się, upewnił, że państwo są tuż za nim, podbiegł kilka kroków i usiadł.Pawełek zatoczył krąg światłem reflektora.- No tak - powiedział po chwili milczenia tonem satysfakcji.- To już coś wiemy.Pies siedział obok grobu, najwidoczniej świeżo rozkopanego.Odsunięta płyta leżałana mokrej trawie, przygniatając gałązki dzikiego bzu.Ziemia rozsypana była dookoła, na dnie głębokiego dołu poniewierały się kawałki szkieletu.- Wiemy, po co mu była łopata - przyświadczyła Janeczka, całkowicie odzyskując panowanie nad sobą.Kwestia rozwikłania zagadki była dla niej znacznie ważniejsza niż wszelkie trumny, groby i szkielety na wszystkich cmentarzach świata nawet o północy.- Ale nie wiemy, dlaczego on to rozkopuje.Przecież mu chyba nie chodzi o zastawianie pułapek, nie?Pawełek uważnie obejrzał dół.- Jako pułapka byłoby niezłe.Gdyby ktoś leciał biegiem, mur-beton załatwiony, ręcei nogi pewne.Ale ja bym nie liczył tutaj na latanie biegiem i to jeszcze po ciemku.- Pewnie, że nie.Ja myślę, że on czegoś szuka.- Nawet wiem, czego.- No.?Pawełek ze zmarszczonymi brwiami rozmyślał jeszcze przez chwilę.- To jest hiena cmentarna - rzekł zdecydowanie.- Czytałem, że tacy różni rozkopywali groby, żeby kraść obrączki, pierścionki, złote krzyżyki i inne takie.Rozkopuje i szuka.Janeczka jakiś czas kręciła głową, spoglądając to na grób, to na brata i zastanawiając się intensywnie.Wyjaśnienie Pawełka nie przypadło jej do gustu.- Nie - rzekła wreszcie.- To nie tak.- A jak?- No bo zobacz.Akurat tutaj? Pierścionki, obrączki i złote krzyże.Powinien szukaćw takich bogatych grobowcach.No, książęcych.A tutaj były groby ubogich ludzi.- Skąd wiesz?- Z geografii.Tu nic nie ma.Tu była wieś rybacka.Połowy ryb i gospodarka leśna,tak było.I bursztyn.Ludność miejscowa zajmowała się zbieraniem bursztynu, ale od tego bogacił się Gdańsk, miasto handlowe, położone na zachód.Urwała, z pewnym wysiłkiem opanowując odruchową chęć wygłoszenia całej, kompletnej odpowiedzi na pytanie o bogactwa tego regionu kraju.Nie chodziło teraz o piątkęz geografii, tylko o rozwikłanie intrygującej tajemnicy.Pawełek rozważał jej słowa.- Możliwe, jeżeli rybacy i ubodzy.Może być, że nie pchali sobie do grobów tych złotych pierścieni.W takim razie, czego on szuka?- Nie wiem.Na Pawełka spłynęło nagle natchnienie.- Wiem! Coś z wojny!- Co z wojny?- Ci Niemcy tu siedzieli, mówiłem ci przecież! Nie mieli się gdzie podziać, tu woda i tam woda i dookoła wojska radzieckie! Musieli mieć sztab i w tym sztabie rozmaite dokumenty.Takie dokumenty z wojny to potwornie ważna rzecz.Nie mogą wpaść w ręce wroga.Pewnieje gdzieś ukryli, żeby potem odzyskać i ten jakiś teraz szuka tych dokumentów.Myśli, że możew grobie.- Dlaczego myśli, że akurat w grobie?- Nie wiem, dlaczego myśli, coś musi myśleć, co? Gdzie ma szukać? W okopach?- A gdzie siedział sztab? Przecież chyba też w okopie?- No pewnie, że nie na drzewie! W okopie, tylko czy wiadomo, w którym? Tych okopów tu zatrzęsienie, wszystkich przekopać nie da rady! A ten, co chował, też musiał chybacoś myśleć.Zobaczył cmentarz.Ja bym schował w grobie na cmentarzu.- W każdym razie tych grobów jest mniej niż okopów - zauważyła rozsądnie Janeczka.- Możliwe, że najpierw chce przeszukać wszystkie groby, a potem się weźmie za okopy.Czekaj.Chaber coś mówi.Zastanowimy się w domu, to jest poważna sprawa.Teraz Chaber.Chaber był zdania, że miejsce, do którego doprowadził, zostało już dokładnie zbadanei obejrzane.Teraz należało prowadzić dalej.Podniósł się, obiegł dookoła rozkopany gróbi z nosem przy ziemi ruszył po tropie.Odbiegł kawałek, obejrzał się, wrócił, pokręcił się nerwowo i znów odbiegł.Znów się obejrzał i przysiadając na tylnych łapach, niecierpliwie czekał, żeby państwo wreszcie ruszyli się i poszli za nim.- Nie ma rady - westchnął z rezygnacją Pawełek.- Ciemno, mokro, późno potwornie,ale przez ten deszcz on jutro już nic nie wywęszy.Musimy lecieć dalej.Kiedy za prowadzącym psem dotarli do znajomego campingu, czuli się jak po przeprawie przez dziewiczą dżunglę w czasie pory deszczowej.Chaber nie miał cienia litości.Prowadził go znakomity węch, nie musiał nawet bez przerwy iść po śladach.Przesadzał doły, skracał sobie drogę, bezbłędnie trafiając zawsze na właściwy trop.Wychowany był na psa myśliwskiegoi odznaczał się wyjątkowymi zdolnościami, które w obcowaniu z Janeczka i Pawełkiem nie tylko nie uległy przytępieniu, ale wręcz miały szansę wielkiego rozwoju.Wymagania, jakiej stawiali mu jego państwo, zmuszały psa do ustawicznego doskonalenia wrodzonych talentów.Ujrzawszy przed sobą znajomy teren campingu, zziajany, zgrzany, mokry i podrapany Pawełek zgasił latarkę.Z okien kilku domków przebłyskiwało światło, nad pawilonikiem handlowym paliła się latarnia.Coś było widać.Po leśnych ciemnościach nawet mizerne światełka robiły wrażenie wspaniałej jasności.Chaber bez chwili namysłu poszedł pod drzwi jednego z domków, powęszył pod nimi, cofnął się i wystawił zwierzynę.Następnie obejrzał się na swych państwa i usiadł,pełen spokojnej dumy.- Z tego wynika, że ich było dwóch - stwierdził Pawełek nieco zdyszanym głosem, zatrzymując się na skraju cienia.- Jeden poleciał z łopatą do samochodu, a drugi przylazł tutaji siedzi w domku.Chyba, że ja nie rozumiem, co ten pies mówi.- Bardzo dobrze rozumiesz - pochwaliła Janeczka, wygrzebując z włosów liczne zaplątane w nie patyki.- Musiało być dwóch, jeden by nie dał rady.A ten kierowca nawet się nie ruszył.- Światło się tam pali.Czekaj, zajrzę [ Pobierz całość w formacie PDF ]