[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nerwowo rozejrzałem się po jaskini i w jednym z jej kątów dostrzegłem coś, co mogłomi się teraz przydać - spory kawałek błyszczącego metalu.Podszedłem do niego, podniosłemgo z ziemi i przyjrzałem się swemu odbiciu w świetle padającym od ogniska.No tak, rogi i cała reszta, pomyślałem ponuro.Twarz i tors zachowały nieco ze swegopoprzedniego wyglądu, ale była to w sumie dziwaczna hybryda, połączenie rysów twarzy icech Parka Lacocha i Darvy.Usłyszałem, że ktoś wchodzi.Odłożyłem błyszczący kawałek metalu i odwróciłemsię.To Darva.Zatrzymała się i patrzyła na mnie, a twarz jej wyrażała mieszaninęzadowolenia i obawy.- Dlaczego, Darvo? - spytałem.Zrobiła przepraszającą minę.- Uratowałam ci życie - przypomniała.- Sądziłam, że ty byłbyś skłonny uczynić dlamnie to samo.- Był.byłbym skłonny - powiedziałem zupełnie szczerze.- Ale niby jak uczynienieze mnie praktycznie twojego sobowtóra ma uratować ci życie?Westchnęła i posmutniała.- %7łyłam jedynie dla zemsty i wreszcie jej dokonałam, choć nie w taki sposób, jakisobie przedtem wyobrażałam.A teraz jestem całkowicie samotna i na zawsze skazana naswój wygląd, chyba że zostanę zmieniona w coś jeszcze gorszego.Jestem jedyną z tegorodzaju Park.i nigdy już nie będę mogła wrócić do rodzinnych stron, ujrzeć najbliższych,znalezć się pomiędzy tymi, którzy są mi tak drodzy jej głos nabrał odcienia prośby.- Czy nierozumiesz? Gdybym miała pozostać samotna, popełniłabym samobójstwo.A wtedyzobaczyłam ciebie; Jobrun pozbawił cię przytomności i wyciągnął pistolet, aby cię zastrzelić.Zobaczyłam to i w jakiś sposób zrozumiałam, że to przeznaczenie i że bogowie mieli w tymjakiś cel, iż oboje znalezliśmy się w tym samym miejscu i w tym samym czasie.Pokręciłem ze smutkiem głową.Musiałem przed samym sobą przyznać, że to, comówiła, było nie tylko zrozumiałe, ale i całkiem rozsądne.Jakże miałem dyskutować z logikąjej argumentów, niezależnie od tego, co sam odczuwałem? Pogódz się z faktami,powiedziałem sobie.Bez niej byłbyś już martwy; masz więc wobec niej zobowiązania.W tejzaś sytuacji ciągle jeszcze znajdujesz się w grze i ciągle jeszcze tę grę prowadzisz.Skoroodmieńcy są główną siłą ruchu Korila, to powinienem być odmieńcem.Jeśli zaś miałem codo tego jakieś wątpliwości, to powinienem był trzymać się z dala od tego placu, a potempomóc Tully emu w uporządkowaniu spraw, jak przystało na lojalnego księgowegomiejskiego.Poza tym mogłem być przecież zmieniony w coś znacznie gorszego; miałem otym niejakie pojęcie.Widziałem przecież tamtych na placu.Podszedłem do niej, przewracając coś przy okazji ogonem, ująłem jej dłoń iuśmiechnąłem się.- Rozumiem - powiedziałem.- I wybaczam ci.W jednej chwili jej twarz zmieniła wyraz, wyglądała teraz na niewiarygodnieszczęśliwą.- Być może zyskałaś jednak coś znacznie więcej niż się spodziewałaś - ostrzegłem.Wydawała się nie słyszeć mojej uwagi, a w jej zielonych oczach pojawiły się dwieogromne łzy.- Tak się cieszę, że obeszło się bez kłótni:- %7ładnych kłótni - westchnąłem.- Przyznaję, że niełatwo mi będzie się do tegoprzyzwyczaić, ale sądzę, że dam sobie jakoś radę.- Wyjdzmy na zewnątrz - zaproponowała.- Jesteśmy, że tak się wyrażę, troszkęzimnokrwiści.No cóż, to wyjaśniało przynajmniej chłód, jaki odczuwałem.Wyszedłem za nią.Dzień był jak zwykle gorący i parny, a wszystko wokół pokrywała mgła.Jednak zarównomgła, jak i wilgotność wydawały się ustępować i nagle, po raz pierwszy od przybycia naCharon, poczułem się wyśmienicie pod względem fizycznym.Jednocześnie uświadomiłemsobie, że jestem bardzo głodny.- A co my jadamy? - spytałem.Uśmiechnęła się.- Prawie wszystko, co żyje - odparła, a ja oczyma wyobrazni ujrzałem jak rozrywamna kawałki mniejsze ode mnie jaszczurki.Domyśliła się mych myśli, bo roześmiała się wesoło.- Och, nie.Rośliny, owoce, liście.Również zwierzęta, ale osobiście wolę jeprzyrządzone na sposób tradycyjny.- To brzmi nie najgorzej.A jest coś w pobliżu?- Jest spora kępa drzew owocowych, melonów cuaga.Tuż u stóp tego wzgórza.Chodz ze mną.Ruszyła szybko, a ja podążyłem za nią.- Mówisz, że to spora kępa? Nikt nas nie zauważy? Jestem pewien, że odmieńcy niecieszą się teraz zbytnią popularnością.- Nie przejmuj się.Ona znajduje się na samym obrzeżu terenów należących doBindaharu - odparła.- Nie pojawią się tutaj jeszcze przez kilka najbliższych dni, a kiedy sięzjawią, nas dawno już tutaj nie będzie.Melony były duże, w czarno - pomarańczowe pasy i okazały się bardzo pożywne,choć musiałem przyzwyczaić się do jedzenia ich razem ze skórką.Albo więc zupełniezmienił mi się smak, co było wielce prawdopodobne, albo też ludzie jedzący jedynie sammiąższ dużo na tym tracili.Jedliśmy dużo i długo.Moje stare ja", moje oryginalne ja" zjadłoby może całegomelona, naturalnie bez skóry.Park Lacoch zjadłby zapewne zaledwie ćwiartkę.Ja zjadłemteraz siedemnaście, ze skórką, jak leci, i ciągle jeszcze nie byłem do końca nasycony.- Jemy dużo - powiedziała Darva.- I zawsze kiedy tylko mamy okazję.A jednak nietyjemy; wydaje się, że jedynie stajemy się coraz silniejsi. - To bardzo sprawiedliwe rozwiązanie - przyznałem, czując się teraz znacznie lepiej.Skoro już pojedliśmy, mogliśmy porozmawiać o innych sprawach.Posiłekspowodował, że poczułem się nieco leniwy i senny.Nadszedł więc czas odpoczynku.- Słuchaj.chciałbym, żebyś mi wyjaśniła kilka spraw.- Co tylko zechcesz - odparła, najwyrazniej szczerze.- Nie masz pojęcia, od jakdawna nie rozmawiałam z kimś, jak przyjaciel z przyjacielem.- Zwietnie - skinąłem głową.- Wpierw sprawy aktualne [ Pobierz całość w formacie PDF ]