[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może być, sierżancie?Kiedy załadowali dwa, ciepłe jeszcze ciała do ambulansu, Pilbeam zapalił kolejnego papierosa i spojrzał Timberlane’owi prosto w oczy.– Tylko jedno mnie pociesza – powiedział.– Ta wojna naprawdę będzie ostatnią.Po niej nie zostanie już nikt, kto mógłby zacząć następną.Tamtego wieczoru Charley zjawił się w PX przed Timberlane’em.Kiedy wszedł do niskiego budynku, bzyczenie owadów zastąpił szum fabryki.Jack Pilbeam siedział nad szklanką przy stoliku w kącie.Na powitanie wstał.Miał na sobie porządnie uprasowany oliwkowy kombinezon.Skóra jego twarzy świeciła.Wydawał się teraz bardziej krępy i, o dziwo, sroższy niż kiedy stał na tle umierającej dżungli.Z aprobatą spojrzał na znak Korpusu Infantop na stroju Charleya.– Czego się napijesz.Charley, tak? Ja już mam kilka na koncie.– Nie piję.– Samuels już dawno temu nauczył się wypowiadać tę kwestię nie przepraszając.– Zabijam ludzi, ale nie piję – dorzucił, uśmiechając się kwaśno.Pod wpływem nieokreślonego impulsu dodał wyjaśnienie, w którym znalazł się cień przeprosin.Może sprawił to fakt, że Jack Pilbeam był Amerykaninem, a Charleyowi zawsze łatwiej się rozmawiało z Amerykanami niż z ziomkami.– Miałem jedenaście lat, kiedy twoi i moi rodacy zdetonowali te bomby w kosmosie.W wieku dziewiętnastu lat, niedługo po śmierci mojej matki, zaręczyłem się z Peggy Lynn.Być może był to rodzaj zadośćuczynienia, sam nie wiem.Peggy chorowała i wypadły jej wszystkie włosy, ale kochałem ją.Mieliśmy być razem.Najpierw przeszliśmy badania medyczne, które potwierdziły, że jesteśmy nieodwracalnie bezpłodni, tak jak wszyscy.To zabiło nasze uczucie.– Wiem, jak to jest.– Może i lepiej, że tak się stało.Musiałem przecież opiekować się dwiema siostrami.Ale od tamtej pory już niczego nie pragnąłem.– Jesteś religijny?– Tak, choć to raczej forma samo-wyrzeczenia.Pilbeam miał jasne, bystre oczy.Sprawiały o wiele lepsze wrażenie niż jego zaciśnięte usta.– W takim razie powinieneś bez problemu przetrwać kilka następnych dekad.Trzeba będzie wielu wyrzeczeń.Co się stało z Peggy?Charley spojrzał na dłonie.– Straciliśmy kontakt.Podobno zmarła na białaczkę któregoś wiosennego dnia.Dowiedziałem się o tym dużo później.Pilbeam długo nie odrywał ust od szklanki.– Takie jest życie, jak zwykle mawiają o śmierci – powiedział w końcu.Ton jego głosu odarł słowa z cienia żartu, który mógłby im towarzyszyć.– Kiedy wydarzył się Wypadek, byłem jeszcze dzieckiem, ale mam wrażenie, że straciłem wtedy wiele i niezauważenie oszalałem – powiedział Charley, przyglądając się swoim butom.– Tysiące, miliony ludzi w skrytości ducha zwariowało.Oczywiście, u niektórych obłęd wcale nie był ukryty.Nigdy nie udało im się pogodzić z tym co się stało, choć minęło już dwadzieścia lat.Nawet po dwóch dekadach to wciąż jest obecne.Dlatego mamy wojnę, a ludzi ogarnia szał.Nigdy tego nie zrozumiem: powinniśmy przecież chronić każde młode życie, a tymczasem wszędzie walki.Szaleństwo!Pilbeam patrzył posępnie jak Charley wyjmuje papierosa i zapala go.Była to jedna z nowych, beztytoniowych marek.Charley zaciągał się tak mocno, aż papieros zaskwierczał.– Ja nie tak widzę wojnę – powiedział Pilbeam, zamawiając następny bourbon Kentucky.– Według mnie to walka ekonomii.Może to przez moje wychowanie i wykształcenie.Mój ojciec – już nieżyjący – był dyrektorem sprzedaży w korporacji Jaguar Records.Potrafiłem powiedzieć „wskaźnik sprzedaży” zaraz po tym, jak nauczyłem się mówić „mama”.Gospodarki większych nacji trafiły w strumień zmian, ale jest to strumień jednokierunkowy.Wszystkie cierpią z powodu zabójczej choroby zwanej śmiercią i jak dotąd nikomu nie udało się jej zaradzić – choć wciąż trwają badania.Po kolei rozpada się przemysł za przemysłem nawet tam, gdzie ludzie nadal mają chęć pracować.Niestety, wkrótce i im zabraknie woli.– Przepraszam – wtrącił Charley – ale niezupełnie rozumiem, o czym mówisz.Zupełnie się nie znam na ekonomii.Jestem tylko.– Zaraz wszystko wyjaśnię.Tobie chyba mogę powiedzieć.Mój ojciec zmarł w zeszłym miesiącu.Nie, nie zmarł – zabił się.Wyskoczył z pięćdziesiątego drugiego okna wieżowca Jaguar Records w Los Angeles.– Oczy Pilbeama błysnęły.Ściągnął brew, tak jakby chciał je zasłonić i powoli opuścił na stół zaciśniętą pięść.– Mój stary był częścią Jaguar.Dzięki niemu kręcił się interes, a on się kręcił dzięki firmie.Myślę, że w pewnym sensie był bardzo amerykański.Żył dla rodziny i pracy, miał sporo znajomych z firmy.A, do diabła z tym wszystkim.O czym ja mówię? Boże, przecież on jeszcze nie miał pięćdziesiątki! Skończył czterdzieści dziewięć lat.Korporacja zbankrutowała.Gorzej – przestała być potrzebna.Niemal z dnia na dzień zwiędła i umarła.Dlaczego? Dlatego, że rynek ich odbiorców zamykał się na młodzieży.Płyty Jaguara kupowały dzieciaki i nastolatki.Nagle ich zabrakło.Firma miała pełną tego świadomość.Przypominało to osuwanie się ku stromemu klifowi.Z każdym rokiem sprzedaż spadała, zmniejszały się wyniki, rosły koszty.Co na to poradzić? Co mieli do diabła robić? Nic, tylko czekać [ Pobierz całość w formacie PDF ]