[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wedle odwiecznej mody filozofów był zapewne roztargniony, niedbały i mało go obchodziło, co będzie jadł i za co? Chociaż największy z filozofów nie miał jednakże nawet uposażenia docenta naszych czasów.Funduszu kultury narodowej nie było, więc wałęsał się goły, bez złamanego obola, ale do domu przychodził spać i jeść.O to jednak niech się martwi nieszczęsna Ksantypa; biła zapewne głową o marmur, skąd wziąć oliwę, skąd figi, czosnek i odrobinę prażonego bobu? Nieśmiertelny lubił zapewne wino, bo trochę wygląda na opoja.A on sobie wstawał rano i szedł na włóczęgę; gadał z każdym i — „akuszer umysłu” — wyciągał z niego prawdę udając franta.Bawił się doskonale przywodząc na hak rozmaitych prostaczków i „ściągając filozofię z nieba na ziemię”, mądrość jego była przeraźliwa, ale Ksantypa o tym nie wiedziała.Wiedziała, że wieczorem wróci do domu i zechce jeść.a potem spać.Musiała, samotna przez dzień cały, ciężkie wylewać ślozy, a potem, słuszne mając powody, wylała nie raz na Sokratesa kubeł zimnej i dotkliwej wymowy.Nie mając do kogo przemówić słowa, rzucała się na nie przy dobrej okazji jak wygłodniały tygrys na mięso, stad ta odrobina przesady w rozlewności jej przemówień.Źli ludzie opowiadają, że na promienistą jego głowę, na słońce filozofii, wylała jednego razu oprócz słów nieczystości z takiego naczynia, które dwaj szlachcice wynosili później z wielką ceremonią z sypialni francuskiego króla.O, potwarzy! Czy można przypuścić, że komfort w domu genialnego oberwańca pysznił się takim naczyniem? Musiał ktoś z Krety zełgać na ten temat i podał łgarstwo plotkującej potomności.To jest pewne, że biedną Ksantypę musieli brać wszyscy diabli achajscy; małżonek był włóczykij, niezdara i wałkoń.a ty, kobieto, tłucz głową o mur, aby miał co jeść i gdzie spać.„Rozum służy nam czasem do robienia wielkich głupstw” — musiała myśleć przed Rochefoucauldem.Dalej przeto z gębą na małżonka! Wrzask musiał być na całe Ateny, lecz nie można się dziwić, jeśli nawet, na chwile głos utraciwszy, wyrwała mędrcowi parę kosmyków z zatłuszczonej oliwą brody.Gdyby największy mędrzec miał dowcip Barbey d’Aurevilly’a, mógłby rzec smętnie: „Ochrypłem słuchając tej damy!” — On jednak nic nie mówił, lecz uciekł z domu i nawet nie sprał uczciwie uczciwej żony, co by jej może niejaką uczyniło przyjemność.Nie dał jej nawet tak drobnego dowodu — już nie miłości, lecz jakiego takiego zainteresowania! Trudno jest żyć bez filozofii, lecz — na styksowe wody! — znacznie trudniej jest żyć z filozofem.Taki, zagadnięty przez małżonkę, czy ją miłuje, wydaje okrzyk zdumienia i podziwu, że ją w ogóle posiada!Wielka przeto, niezmierna, musiała być jej rozpacz.Z pewnością bowiem była pośmiewiskiem całego przedmieścia; naśmiewały się z niej żony uczciwych rzemieślników: balwierza, rzeźnika i garbarza, że jej mąż jest filozofem, co sam do siebie gada, śmieje się bez powodu, czasem podskakuje, choć jest stary.Nieszczęście uczyniło ją złą i napastliwą, bieda gorzką, zgryzota kwaśną.I to wszystko za to, że zaufała miłości filozofa.(„Łatwo poznać kobiety, które ufają swoim mężom; są bardzo nieszczęśliwe”).Może bywała głodna, gdyż czosnek i bób chowała dla niego? Może go kochała, a nienawidziła filozofii uważając ją za kręćka, któremu uległ i który go jej zabierał na cały dzień? Ksantypa przeto to nie potwór, to rozkrzyczane nieszczęście…I oto za ten ciężki żywot skazano ją na wieczystą hańbę i każdą autentyczną, renomowaną wiedźmę nazywają jej pięknym imieniem.Wielkim ludziom wszystko wolno, bo cały świat stoi po ich stronie, tylko żonom wielkich ludzi niczego nie wolno; zapamiętają im każde złe słowo i każdy garnek, rozbity na dostojnej głowie, nikt jednak nie pożałuje nigdy biednej niewiasty i nie zapyta, czy przypadkiem nie miała wiele słuszności? „Bieda! bieda!” — jak w greckiej jęczą tragedii.— „Trud na trudzie niesie trud!”, a ty, płacz, nieszczęsna Ksaiitypo, którą sobie ludzie podają z rąk do rąk i pędzą przed siebie jak diabła.Należy ją już ułaskawić, bo wiele wycierpiała.I dziś niejedna znalazłaby się dama, co by Ksantypę zapędziła w kozi róg, nie ma jednak Sokratesa, co by jej do.słusznego pomógł rozgłosu.One i myKlątwą człowieka pisującego felietony jest to, że każde jego spojrzenie, każde zetkniecie się z najbardziej szarym przedmiotem, najmniejszy udział w najbłahszym zdarzeniu jest drożdżowym zaczynem kwaśnego wina, który potem wypija czytelnik.Taki człowiek nie spojrzy obojętnie nawet na muchę.Drobne to i kosmate stworzonko urasta natychmiast w jego oczach do wielkości kosmatych potworów z noweli E.A.Poego.Bohater jej tak był „psychicznie nastawiony”, że przelatujące owady widział w kształcie i rozmiarach mastodontów.Jest to początek dziwacznego obłędu, choroba wyobraźni, cwałującej na dzikim hypogryfie, który jest zwyczajnym krzesłem, i wiodącej homeryckie boje z przywidzeniem.Dolegliwość ta jest źródłem wybornej zabawy; powiększa świat, który już zmalał, a wyasfaltowane, nudne życie zamienia w kwiecistą łąkę.Czy może istnieć na świecie coś bardziej znikomego niż na ten przykład para zwyczajnych spodni? (Dla czytelników więcej wytwornych, którzy by nie pojęli tego ludowego wyrazu, nazwijmy je: ineksprymable).Nie ma nic bardziej pospolitego.A jednak, kiedy ujrzałem „na wystawie polskiego lnu”, za lustrzaną szybą, ów dziwaczny przedmiot, z białego uczyniony płótna, zastanowiłem się.Poczęła nad nimi grzmieć burza myśli, wybiegały z nich węże błyskawic.Nie są to bowiem te zwyczajne, z dziadka, pradziadka, są to nowe i w nowym, lnianym zrodzone czasie, ostatni parzysty „krzyk mody” męskiej.Mężczyzna zapragnął coś odmienić w głupawym swoim stroju! Mężczyzna chce okazać, że nie jest zacofańcem i powiewa też lnianym sztandarem [ Pobierz całość w formacie PDF ]