[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Majstrowe oko musiało doglądać czeladników i w ogóle czuwać nad interesem, lecz czasem nie mogłoinaczej zareagować, jak tylko groźnie łypnąć w naszą kliencką stronę!- 83 -Pas srebrny z XVII wiekuJak się zostawało dawniej rzemieślnikiem? Ten sam Jan z Kijan, żartowniś siedemnastowieczny,udziela w cytowanym tu już dziełku takich Nauk potrzebnych do rzemiosła:Kto by sie chciał na świecie rzemiosłem zabawić,Masz to sobie w warstacie z tablicą postawić:Nauki sowiżrzalskie, jak się masz sprawować,Nigdzie miejsca nie zagrzać, ustawnie wędrować.A gdzie siędziesz u mistrza, tak się cicho sprawuj,Póki cie nie zrozumie, w niecnoty się wprawuj.Leż aze do południa, ani się daj budzić,Musi pan przyjść do ciebie, za łeb cie wycudzić.Wstawszy, nie umywaj sie ani też czesz głowy.Nie bedzieć nic od tego, choć cie gromią słowy.Drew ci nie każą rąbać, nie chodź też po wodę,Jeślić po wodę każą, uczynże ty szkodę.A boty niechaj będą opatrzone błotem,Powiedz panu, że sie to samo wytrze potem.Gdy pan żupan położy, to w kieszeni macaj,Naczynie na warstacie opak powywracaj.Pamiętaj zawsze zełgać, gdy cię poślą kędy,Panu dla uczciwości ukradni co wszędy.Pas srebrny z XVII wiekuMożna było postępować i tak.Można było starać się przechytrzyć majstra, jednakże dość prędkopodobnych kandydatów do rzemiosła wyciągano z warsztatów za uszy i kazano im szukać sobieszczęścia gdzie indziej.Majstrowie stosowali raczej niezbyt łagodną pedagogikę, w co gorętszychmomentach bynajmniej nie żałując pasa swoim podopiecznym.Wszystko prawie, co jeszcze do niedawna składało się na dnie codzienne i dnie świątecznerzemiosła, powstało jakby w stromych, patrycjuszowskich kamieniczkach Średniowiecza.Wówczaswłaśnie zostały stworzone - w myśl prawa magdeburskiego - cechy, ich struktura majstrowsko-czeladnikowska, ich wystawne chorągwie, godła, pieczęcie, ich szczegółowe wilkierze, czyliregulaminy.Zrzeszenia te wzięty nazwę od drewnianej bądź metalowej tabliczki zwanej cechą, którą- 84 -starszy cechu rozsyłał wśród kompanów, kiedy chciał zwołać zebranie.Cechy pilnowały edukacjiswych przyszłych członków.Uczeń, który pragnął się „wyzwolić" na czeladnika, terminował przez paręlat (zwykle 3-7) w którymś z warsztatów, mając tam zapewnione utrzymanie czy także - jeśli spisywałsię dobrze - co sobotni „trynkgield" wręczany przez majstra i zgodnie zresztą z nazwą (niemiecką)przepijany niebawem w karczmie.Termin czeladniczy kończył się pokazaniem starszyźnie cechowejokreślonego wyrobu, „sztuki czeladniczej".Następnie, jeśli egzamin wypadł dobrze, należało przez roki sześć niedziel wędrować po innych warsztatach, by tam jeszcze doskonalić się w zawodzie.Powrót ztej czeladniczej wyprawy, nieraz wyprawy po obcych krajach, zamykał się wykonaniem popisowego„majstersztyku", co oglądało i oceniało znowu owo wysokie, wieloosobowe ciało cechowe, ażebywydać ostateczny werdykt.Czy nasz czeladnik godzien jest już wielce czcigodnego tytułu majstra?Czy można go włączyć do prześwietnego cechu, pokazać mu wilkierze, żeby znał powinności, irównocześnie uczynić godnym, pełnoprawnym, dystansującym się od gminu obywatelem miasta?Jednemu szydła golą, długiemu i brzytwy nie chcą.Ciało cechowe wolało jednak nie litować się nadpartaczami.Natomiast kiedy „majstersztyk" wzbudził uznanie, wykonawca mógł nareszcie swobodniejodetchnąć, a także pomyśleć o bogatym ożenku, własnym warsztacie czy honorach, jakich dozna, gdywraz z macierzystym cechem będzie uczestniczył w którejś procesji, manifestacji narodowej czyznaczniejszym pogrzebie.Albo.w egzekucji.Rajcy miejscy nieraz żądali od cechów, by uroczyścieodprowadzały one skazańców na miejsce przeznaczenia, a z kolei szacowne rzemiosło walczyło co siłz tym dziwnym, uwłaczającym mu pomysłem, Zbudować swoim sumptem piękną kaplicę - owszem.Zafundować sobie wspaniałą chorągiew i uświetniać nią procesje Bożego Ciała - owszem.Pójśćrazem do spowiedzi czy bawić się znów razem na weselu któregoś czeladnika i majstrówny - owszem.Ale eskortować jakichś opryszków na szubienicę?Każdy cech (a było ich niegdyś w Krakowie ponad 40) miał własne wilkierze zatwierdzane przezkróla.Regulaminy te zobowiązywały rzemieślników, aby oprócz zajęć zawodowych czy honorowychwystępów wspomagali miasto zbrojnie w razie potrzeby.Rzecz jasna, w wilkierzach sporo byłoprzepisów dotyczących spraw czysto profesjonalnych, nie wyłączając artykułów, które służyły zapodstawę do karania fuszerów, zdzierców, awanturników i pijusów.„Gdyby się z towarzyszów który wgospodzie - postanawiał jeden z wi kierzy - tak bardzo ożlopał i.opił, żeby mu womit stąd przyszedł,taki za winę do cechu jeden funt wosku odłożyć ma." W czasie godów cech wyprawiałokolicznościową ucztę dla swoich członków.Obok wielu przyjemności majstrowie (zwani też niegdyś złacińska magistrami) mogli wówczas wznosić toasty ze swoich wilkomów, wielkich, ozdobnychpucharów, których należało strzec jak pieczęci, chorągwi, paradnego stroju, a przede wszystkimdobrego imienia swojego zawodu.Każdy rzemieślnik był zobowiązany, aby dbać o to imię.Byle intruzów nie dopuszczało się dokantorów, warsztatów i naczyń.Naczyń? Dziś już nie nazywa się tak narzędzi, lecz mój Ojciec jeszczeużywaj tego staropolskiego określenia, chociaż wszystko prawie, czym się posługiwał, miało dlaodmiany terminologię o niemieckiej proweniencji, jak to zresztą było od dawna w naszym rzemiośle.Heble, rapsle, szynwagi, ambusy, klubzagi, winkielnosy, streichmodły, sprengle, srobcwingi, kielbratyczy jakieś tablice sztukferkowe, to właśnie naczynia używane przez stolarzy z czasów jagiel ońskich itak zapisane w ówczesnych dokumentach.A u mojego Ojca? Myślę, że nieźle porozumiałby się z tymistolarzami, będąc wyposażony w różne śrutheble, gzymsheble, raubanki, bormaszynki, winkle,wasserwagi, śrubstaki, szraubcęgi, gierumlady, bankajzy, majzle, banzegę, laubzegę.Dawne znaki kamieniarskieProste rzemiosło wiejskie nie znało cechów, w istocie nader ekskluzywnych, waśniących się nierazmiędzy sobą o zakres wpływów i przywileje, a także zmuszanych wciąż do zmagań ze szlachtą, zdumnymi bene nati, którzy zgoła pozbawiali swego klejnotu kogoś, kto opuścił ich szeregi i zajął sięrzemiosłem.Na wsi zwykli kowale, cieśle, murarze nie znali kodeksów i ceremoniałówrzemieślniczych, natomiast znali pracę, jej mozół i „sposoby" czy może jeszcze przesądy, których nie-lekceważyli nawet patrycjusze miejscy.I tak, murarze, gdy wznosili nowe kościoły, nie kończyli ichnigdy w pełni, gdyż mogłoby się wtedy wnet zemrzeć fundatorowi.Świątynia miała zawsze gdzieś niecałkiem otynkowaną ścianę bądź w jej murze brakowało cegieł, o czym wiedzieli tylko znawcy- 85 -zagadnienia.Śmierci, tym razem własnej, bali się po ukończeniu wszystkich prac również cieśle.Nieprzyrzynali więc każdego węgła równo, lecz jeden pozostawiali dłuższy [ Pobierz całość w formacie PDF ]