RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lubi! Dla własnej przyjem­ności jada takie rzeczy.Oto szczęśliwa kobieta!- No dobrze - powiedziała po chwili milczenia Justynka, która miała już całkowicie dość tej agita­cji.- Ale etoli z szafirów ona chyba nie ma?I nagle nastąpiło coś w rodzaju cudu.Aczkolwiek gotowane jarzyny niewiele miały wspólnego z futrzaną etolą, to jednak w Malwinie się coś zazębiło.Rzeczywi­ście, chuda, nie chuda, ale etoli nie ma.A ona, Malwi­na, ma dwie.I już nie musi użerać się z tym zabijaniem Karola.No więc dobrze, niech będzie, trudno, skoro to życie jest takie podłe i skomplikowane, wyrzeknie się wafelków w czekoladzie i zje tę przeklętą marchewkę.Wafelki zjadły Justynka z Helenką.* * *Przyszła w końcu okropna chwila, która Justynce spędzała sen z oczu.Konrad nie popuścił, odczekał swoje i po ostatnim egzaminie zabrał ją do Wilano­wa.Cierpła na niej skóra na samą myśl o nieuchron­nej rozmowie i spodziewała się najgorszego, bo przecież nie mogło być za dobrze.Egzaminy zdała wręcz koncertowo.W domu przez ostatnie pięć dni panowała atmosfera zgoła niebiańs­ka, wuj nikomu nie zrobił nic złego, ciotka z męczeń­skim wyrazem twarzy gotowała brokuły i szparagi i podawała na deser galaretki owocowe bez bitej śmietany.Schudła całe czterdzieści deko i siedząc przed telwizorem, katowała się surową marchewką.Coś musiało złamać tę sielską szczęśliwość, zamącić spokój, i tym czymś była z pewnością tajemnica Kon­rada.Niemożliwe wszak, żeby pierwszy raz w życiu za­kochała się w chłopaku, który zakochał się w niej wzajemnie, i żeby nie pojawiła się jakaś zupełnie koszmarna przeszkoda, nie spadł jakiś cios, niwe­czący słodkie nadzieje.Coś takiego byłoby po pros­tu nienormalne.- Jeśli chcesz wiedzieć, wziąłem tę robotę przy twoim wuju przez ciebie - powiedział Konrad, kie­dy już siedzieli nad kawą.- A ściślej: wytrwałem przez ciebie.- Przecież ja z tym nie miałam nic wspólnego? - zdziwiła się Justynka.- Owszem, miałaś.Zaraz drugiego dnia, kiedy wahałem się, czy tego nie rzucić, zobaczyłem, że wchodzisz do tego samego domu, co mój obiekt.A widziałem cię już wcześniej.No i jasne, że zo­stałem.- Gdzie mnie widziałeś?- W autobusie.Wpadłaś mi w oko od razu.A po­tem już wsiąkłem.- Nie! - przerwała mu Justynka rozpaczliwie.- Co nie?- Nie możesz.Pomyślała, że on jej zaraz wyzna swoje uczucia, a ona przecież nie może do tego dopuścić, dopóki nie wyjaśni upiornych kwestii zdrowotnych.Później będzie jeszcze gorzej.Trudniej.Pozwalając mu na wyznania, oszukuje go!- Czego nie mogę?- Zaraz.Jest coś.Nie wiem, jak.- Ja bardzo dobrze pamiętam, że miałaś mi zadać jakieś pytanie - powiedział Konrad spokojnie.- Sam jestem ciekaw, co to może być takiego.Wal!- Nie mogę! - jęknęła Justynka.- Czuję się jak podstępna świnia.Gdybyś chociaż popełnił ja­kieś przestępstwo.!- Mogę stłuc szybę.Ale wtedy wyrzucą nas z lokalu.- To byłoby tylko wykroczenie.Boże drogi, chy­ba wolałabym na piśmie.Nie, już lepiej wprost.Konrad poczuł lekki niepokój.W żaden sposób nie mógł dociec, co ją tak gnębi i co za jakieś pytanie nie chce jej przejść przez gardło.Nic już nie mówił, tylko patrzył takim wzrokiem, że Justynkę skręciło.- No trudno, muszę.Słuchaj, powiedz mi praw­dę: czy ty coś ukrywasz przede mną?Konrad zdumiał się niebotycznie.Od chwili kiedy wyszedł na jaw rodzaj jego pracy i powiązania z Karo­lem Wolskim, nie ukrywał przed Justynka niczego.Nie miał powodów.Co też ona mogła mieć na myśli?- Jak Boga kocham, niczego nie ukrywam! O co biega?- Nie masz jakichś.kłopotów.?- Mój jedyny kłopot to ty.Wszystkie inne chromolę.- Nie.Kłopotów.no.zdrowotnych.? Przez moment Konrad miał ochotę zerwać się i popędzić do lustra dla sprawdzenia, czy nie wy­stąpiła mu na twarzy jakaś wysypka albo inne świń­stwo.Pohamował odruch.- Na litość boską, wyglądam chorowicie?- Nie i właśnie dlatego.To znaczy, nie dlate­go.Nie masz jakiejś.dolegliwości?- Nawet jeśli mam, nic o tym nie wiem.Zaraz, czekaj.Posądzasz mnie o aids.?!W głosie Konrada zabrzmiała wręcz zgroza i Justynka przestraszyła się, że już go zdołała nieodwra­calnie obrazić.- Nie, skąd, nic podobnego! Chodzi mi o.takie coś.No, naprawdę nic nie masz?- Nic, słowo ci daję.- Ale może miałeś.?Jej upór w kwestii choroby otumanił Konrada do­szczętnie.- Dwa lata temu miałem grypę - rzekł ponuro.- I w wieku czternastu lat wybiłem sobie ząb.A ogólnie nie miewam nawet kataru.- A reumatyzm.?- Nie mam reumatyzmu.Dziewczyno, co ci lata po głowie? Zdrów jestem jak bydlę! Co ty we mnie widzisz takiego podejrzanego?!- To dlaczego.- powiedziała Justynka żałośnie - to dlaczego ty.w tym kasynie.tak dziwnie.- Co.?- Tak dziwnie.chodziłeś.Jakbyś był spętany.I.i trzymałeś się.no, za tył.Konrad nagle zrozumiał.- Ochchch cholera.! - jęknął.- Wiedziałem, że te portki mnie zgubią.!Ulga, jakiej doznała Justynka po wyjaśnieniu spra­wy, przerosła świat, Konrad natomiast nieco zmroczniał.Nie spodziewał się po niej takiego przeraźliwego racjonalizmu i takiej przezorności, jakieś mu się to wydało niesmaczne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl