[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O czymś zbyt niewa\nym, \eby przywdziewać \ałobę, ju\ samo to słowo brzmiało archaicznie,przypominało czasy Browne'a czy Herveya; jednak\e Donne miał rację, jej śmierć wpłynęła tak\e na skurczeniesię mego własnego \ycia.Ka\da śmierć obcią\a \ywych potwornym uczuciem współwiny, ka\da śmierć jestwyzbyta wielkoduszności, nakłada cię\ar odpowiedzialności, smutek jest nieśmiertelny, jak bransoletka z jasnychwłosów nało\ona na nagą kość.Nie modliłem się za Alison, bo có\ by jej przyszło z modlitwy; nie opłakiwałem, bo tylko ekstrawertycypłaczą dwukrotnie, siedziałem wśród ciszy nocy, pełnej nieskończonej wrogości do człowieka, do wszelkiejtrwałości, do miłości i myślałem o niej, myślałem o niej.55Dziesiąta.Obudziłem się i wyskoczyłem z łó\ka czując, \e zaspałem.Pośpiesznie się ogoliłem.Ktoś nadole stukał młotkiem, usłyszałem męski głos, potem głos, który zabrzmiał jak głos Marii.Ale kiedy zszedłem nadół, pod kolumnadą nie było \ywego ducha.Pod ścianą stały cztery drewniane skrzynie.Widać było, \e w trzechzapakowano obrazy.Zajrzałem do sali muzycznej.Zniknął Modigliani, a tak\e maleńkie rzezby Rodina iGiacomettiego.W drugiej skrzyni były pewno Bonnardy z góry mój optymizm z poprzedniej nocy znikł wobectych dowodów, \e teatr rozbiera się na części.Ogarnęło mnie złowrogie przeczucie, \e Conchis powiedziałprawdę.Pojawiła się Maria z kawą.Wskazałem na skrzynie.- Co to?- Phygoume.Wyje\d\amy.- O kyrios Conchis?- Tha elthei.Zaraz przyjdzde.Dałem jej spokój, wypiłem fili\ankę kawy, potem drugą.Wiał rześki wiatr, dzień byłprosto z Dufy ego, ruch, ostro zaznaczone \ywe kolory.Poszedłem na kraniec placyku.Jacht \ył.Po pokładziekrzątało się kilka osób, ale nie wyglądały na kobiety.Obejrzałem się.Pod kolumnadą stał Conchis, jakby czekającna mój powrót.Miał na sobie ubranie tak do niego nie pasujące, \e wyglądało jak kostium na maskaradę.Tak ubierają siębusinessmeni z pretensjami do intelektualizmu, czarna skórzana teczka, granatowy letni garnitur, kremowakoszula, muszka w dyskretne groszki.Strój odpowiedni na Ateny, tu na Phraxos wydawał się wręcz śmieszny.iniepotrzebny, skoro podró\ jachtem musiała trwać co najmniej sześć godzin i miałby czas się przebrać.Mo\echciał mi udowodnić, \e wezwał go ju\ inny świat.Nie uśmiechnął się, gdy do niego podszedłem.- Wkrótce wyje\d\am.- Spojrzał na zegarek, nigdy dotąd nie widziałem na jego ręce zegarka.- Jutro o tejporze będę ju\ w Pary\u.Wiatr szumiał w błyszczących jak szkło, postrzępionych liściach palmy.Ostatni akt miał zatem zostaćzagrany w tempie presto.- I zapadnie kurtyna.- śadna prawdziwa sztuka nie kończy się z zapadnięciem kurtyny.Trwa dalej.- A dziewczęta?- Jadą ze mną do Pary\a.- Zaczerpnąłem głęboki oddech i skrzywiłem się sceptycznie.Powiedział: -Jesteś ogromnie naiwny.- Dlaczego?- Bo, sądzisz, \e bogacze łatwo rozstają się ze swymi zabawkami.- Julie i June nie są pańskimi zabawkami.- Uśmiechnął się szyderczo, a ja gniewnie oświadczyłem: - Nato się nie dam nabrać.- Uwa\asz, \e nie mo\na kupić czyjejś inteligencji i dobrego smaku, \e ju\ nie wspomnę o urodzie.Mylisz się.- Zatem ma pan bardzo niewierne kochanki.Dalej patrzył na mnie z rozbawieniem.- Kiedy będziesz starszy, zrozumiesz, \e tego rodzaju niewiernośćnie ma najmniejszego znaczenia.Opłacam ich obecność, rozmowę, wygląd.Nie ich ciała.W moim wieku łatwozaspokoić potrzeby ciała.- Czy pan naprawdę oczekuje, \e ja.Przerwał mi.- Wiem, co myślisz.Zamknąłem je w kajucie.Siłą.Uwa\asz to za logiczny wniosek tychwszystkich bzdur, którymi cię karmiliśmy.- Potrząsnął głową.- W zeszłym tygodniu nie spotkaliśmy się z tobą znader prostego powodu.śeby Lily mogła zastanowić się, co woli: \ycie z ubogim i, jak przypuszczam, nie bardzoutalentowanym nauczycielem.czy te\ egzystencję w znacznie bardziej interesującym świecie.- Gdyby była taka, jak pan mówi, nie musiałaby się zastanawiać.Zało\ył ręce.- Jeśli ma to stanowić pociechę dla twojej miłości własnej, to mogę ci powiedzieć, \e sięzastanawiała.Ale doszła do rozsądnego wniosku, \e zapłaciłaby zbyt wielką cenę za zaspokojenie przelotnegopociągu, decydując się na długą, nudną i łatwo dającą się przewidzieć przyszłość.Chwilę milczałem, potem odstawiłem fili\ankę.- Lily? I jak pan powiedział? Rose?- Tak, przecie\ ju\ wczoraj to mówiłem.Spojrzałem na niego, potem wyjąłem portfel, wyciągnąłem z niego list z banku Barclay's i podałem mu.Wziął go do ręki, ale zaledwie rzucił na niego okiem.- Bardzo mi przykro, ale ten list został sfałszowany.Wyrwałem mu list.- Panie Conchis.Chcę zobaczyć się z dziewczętami.Uprzedzam pana, \e wiem, wjaki sposób je pan tu sprowadził [ Pobierz całość w formacie PDF ]