[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na nieuczonym Zachodzie opowiadania Herodota brzmiały nowością, jakbyRyszard sam je wymyślił.Każdego roku na nowo czytał o wojnach perskich, WojnęPeloponeską" i Anabazę".Teraz gładził dłoń Alicji trochę mocniej. W czasach starożytnych, gdy jakieś miasto stale nawiedzały nieszczęścia, jegomieszkańcy wierzyli, że ciąży nad nim klątwa lub nienawiść bogów.Wówczas ładowali całyswój dobytek na okręty i płynęli szukając miejsca, gdzie mogliby założyć nowe miasto.Zostawiali swoje dawne siedziby puste i otwarte dla każdego, k.to chciałby je zająć. Czy mógłbyś mi podać posążek? poprosiła. Lubię go trzymać w ręku.Zerwał się i położył jej na kolanach figurkę Dawida. Słuchaj, Alicjo.W ciągu dwu pokoleń tylko dwoje dzieci urodziło się w tym domu,zanim spłonął.Załadowałem wszystko, com miał, na okręt i pożeglowałem na Zachód, żebyzałożyć nowy dom rodzinny.Musisz to dobrze pojąć, że trzeba było stu trzydziestu lat, abytamten dom stał się taki, jakim był, zanim go straciłem.Nie mogłem go odbudować.Awzniesienie nowego domu na miejscu, gdzie stał tamten, byłoby dla mnie zbyt bolesne.Gdytylko ujrzałem tę dolinę, wiedziałem już, że to jest właściwe miejsce, że tu założę moje nowegniazdo rodzinne.A teraz już rodzi się tutaj nowe pokolenie.Jestem bardzo szczęśliwy, Alicjo.Wyciągnęła rękę, aby ścisnąć mu dłoń w podzięce za to, że może go uczynićszczęśliwym. Wiesz powiedział nagle. Kiedym przybył do tej doliny, ujrzałem nawet znak danymi przez bogów.To był szczęśliwy omen, Alicjo.Zapytałem bogów, czy to jest wybrane dlamnie miejsce, i otrzymałem odpowiedz.Prawda, że to dobrze? Chcesz, żebym ci opowiedział otym szczęśliwym znaku i o pierwszej nocy, jaką spędziłem na tym wzgórzu? Jutro mi o tym opowiesz odparła. Lepiej pójdę teraz i położę się.Wstał i pomógł jej odwinąć pled z kolan.Alicja opierała się ciężko na jego ramieniu, gdyprowadził ją po schodach.Dzieje się coś tajemniczego w tym domu, coś cudownego.Pojawia się nowa dusza.Rodzisię pierwszy z nowego plemienia. Będzie taki jak ten posążek rzekła Alicja.Ryszard otulił ją kołdrą, żeby się nie zaziębiła, i wrócił do bawialni.Słyszał dzieci wcałym domu.Biegały tupiąc nóżkami po schodach, to w górę, to w dół, figlowały rozdmuchującpopiół w kominku.Słyszał ich przyciszone nawoływania dochodzące z werandy.Zanim poszedłspać, położył swoje trzy grube księgi na górnej półce biblioteki.Poród był bardzo ciężki.Kiedy już było po wszystkim i Alicja blada i wyczerpanaodpoczywała w łóżku, Ryszard przyniósł jej maleńkiego synka i położył obok., Tak powiedziała z przekonaniem wygląda zupełnie jak nasz posążek.Naturalnie wiedziałam, że takbędzie.I naturalnie będzie miał na imię Dawid.Wezwany z Monterey doktor zszedł na dół i siadł z Ryszardem przy kominku.Miałchmurne, zmarszczone czoło i wciąż okręcał swój masoński pierścionek wokół trzeciego palca.Ryszard otworzył butelkę koniaku i nalał dwa kieliszki. Chcę wypić toast za mojego syna, doktorze.Doktor przytknął swój kieliszek do nosa i wciągnął powietrze jak koń. Dobry trunek powiedział. Lepiej niech pan wypije za swoją żonę. Oczywiście.Wypili. A teraz, za mojego syna! Ten też za pańską żonę. Dlaczego? zapytał zdziwiony Ryszard.Doktor wetknął prawie cały nos do kieliszka. Coś w rodzaju podzięki.Diablo mało brakowało, a byłby pan wdowcem.Ryszard szybko wlał sobie koniak do gardła. Nie wiedziałem.Myślałem.Nie, nie wiedziałem.Zdawało mi się, że zawsze jestciężko przy pierwszym dziecku. Niech mi pan jeszcze naleje dopominał się doktor. Pan nie będzie już miał więcejdzieci.Ryszard wstrzymał rękę, którą nalewał koniak. Co pan opowiada? Naturalnie, że będę miał. Nie.Nie z tej żony.Jeszcze jedno dziecko i nie będzie pan miał żony.Ryszard siedział bez ruchu.Cichy, dziecinny rozgwar, który od miesiąca słyszał w tymdomu, nagle zamilkł.Zdawało mu się, że słyszy jeszcze ukradkowy tupot nóżek wymykającychsię przez wejściowe drzwi i na dół po stopniach.Doktor zaśmiał się gorzko. Czemu się pan nie upije, jeśli to dla pana taki cios? O nie, nie.Chyba nie mógłbym się upić. W każdym razie, niech mi pan jeszcze naleje kieliszek, zanim odjadę.Będzie zimno wdrodze do domu.Dopiero po sześciu miesiącach powiedział żonie, że nie będzie już mogła mieć dzieci.Chciał, żeby odzyskała dosyć sił, aby znieść lak wstrząsającą wiadomość.Kiedy w końcuzdecydował się to jej powiedzieć, sekret ciążył mu jak wina.Trzymała dziecko na kolanach i odczasu do czasu pochylała się, żeby przytknąć usta do jego rozcapierzonych paluszków.Dzieckouśmiechało się do niej niepewnymi oczkami i zaślinionymi ustami i wyciągało rączki do jej warg.Słońce zalewało okno.Z oddali dochodziło monotonne, jak piosenka, pokrzykiwanie parobka,który łajał orzący zaprząg.Alicja uniosła głowę i zmarszczyła się lekko. Czas, żebyśmy go ochrzcili, nie myślisz, Ryszardzie? Tak zgodził się. Załatwię to w Monterey.Walczyła z jakąś ważką myślą. Czy za pózno by było zmienić mu imię? Nie.Jest jeszcze czas.Ale czemu chcesz je zmienić? I jak chciałabyś go nazwać? Chcę, żeby się nazywał John.To imię z Nowego Testamentu. Spojrzała szukając jegoaprobaty. A poza tym tak ma na imię mój ojciec.Sprawiłoby mu to radość.A poza tym niewydaje mi się słuszne, żeby otrzymał imię po posążku, nawet jeśli to posążek Dawida.Gdyby onmiał coś na sobie.Ryszard nawet nie usiłował zrozumieć jej logiki.Zamiast tego, szybko zrzucił z siebieciężar swego sekretu.Trwało to ledwie sekundę.Nie zdawał sobie sprawy, że tak mało zabierzeczasu.Alicja uśmiechała się teraz dziwnym, zagadkowym uśmiechem, który go zdumiał.Jakkolwiek dobrze zdołał ją poznać, ten uśmiech trochę zagadkowy, trochę smutny, pełen ukrytejmądrości odcinał go od jej myśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]