RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmarł po upływie tygodnia.Wreszcze Bliss przyniósł cztery tabletki chininy.Nie chciał zdradzić, skąd je wytrzasnął, ale Will zauważył, że nie nosi już na ręce ulubionego zegarka.Protesty Willa Bliss kwitował szczerze­niem zębów:- Diabli tam, facetowi, który go ma, jutro go ukradną albo mu go skonfiskują.Wszyscy leżący obok Willa byli w obozie nowi.Ci, którzy leżeli wcześniej, pomarli albo zostali odstawieni na Oddział Zero, skąd szło się już tylko na cmentarz.Will wiedział, że aby przeżyć, trzeba się ruszać i czołgał się z pustymi manierkami swych sąsiadów do kranu z wodą.Napełnienie wszystkich zajmowało godzinę, bywał więc tak zajęty, że dni mijały mu szybko.Stał się faworytem medyków, czasem więc jeden z nich wciskał mu po kryjomu tabletkę chininy.I ten właśnie konował był przez większość pacjentów znienawidzony.Zwykł obchodzić szeregi nieruchomych mężczyzn i bił pałką w stopy tych, którzy zamykali oczy.- Jeśli facet nie chce żyć, mamy go stąd usuwać - wyjaśnił Willowi.- Potrzebujemy miejsc dla tych, którzy potrafią walczyć o życie.- Skinął głową na człowieka wpatrzonego weń z drugiej strony izby.- Nie cierpi mojego zachowania, ale przetrwa.- Ruszył ku temu człowiekowi i wykonał zamach pałką, potem obejrzał się na Willa i posłał mu zbójecki uśmiech.Sąsiad Willa zmarł i jego miejsce zajął młody żołnierz cierpiący na chorobę tropikalną podobną do elephantiasis.Miał osiemnaście lat, niewinne, krągłe, błękitne oczy i włosy koloru kukurydzy.- Nazywam się Scotty Adams i jestem z Iowy - powiedział.Medycy sporządzili dla niego specjalne łoże z podpórką, żeby mógł sypiać w pozycji siedzącej.Obok niego umieszczono drewniany ceber, który lekarz wycyganił od Japończyków.- Co to jest? - spytał Will.- Przenośna toaleta - odparł medyk.- On nie może chodzić do latryny.Kiedy mnie nie będzie, pomoże mu pan?- Oczywiście.- Tego wieczoru Scotty opowiadał o życiu na farmie i o dziewczynie, którą tam pozostawił.Łzy spływały mu po policzkach.Will usiłował go pocieszać.- Muszę zrobić kupę - powiedział.- Może mnie pan na tym posadzić?Will rozpiął ogromną koszulę Scotty'ego i w to, co ujrzał w mętnym świetle, nie mógł uwierzyć.Jądra miał niemal wielkości piłek do siatkówki.Will ustawił ceber i zaczął przesuwać Scot-ty'ego.Chłopiec jęczał z bólu.Will przerwał operację, po czym starał się ją przeprowadzić delikatniej.Wreszcie, po sześciu pró­bach, z wielkim trudem udało mu się Scotty'ego posadzić.Gdy ów skończył, rzekł: - Nie mogę się podetrzeć.Czy może pan to za mnie zrobić?Will zacisnął zęby, sama myśl o tej czynności była obrzydliwa, ale ją wykonał, potem dołożył starań, by odnosząc młodzieńca na posłanie nie narażać go na zbyt wielki ból.Było to dla obu mocno uciążliwe, gdy Scotty został wreszcie posadzony na swoim miejscu, Will nie mógł się prawie ruszyć.- Dziękuję, kapitanie - powiedział Scotty.- Równy z pana gość.Will poczuł do nieszczęśnika sympatię, pomyślał, że podcieranie go nie będzie już tak wstrętne.Nie mógł usnąć, mając w oczach jego groteskowe jaja.Dlaczego Bóg, czy Natura, czy cokolwiek postąpi­ło z tym chłopcem tak okrutnie? Usnął wreszcie, ale go natychmiast obudził dźwięk, jaki wydaje krztuszący się człowiek.To Scotty opadł na bok i chwytał powietrze.Will zdołał go posadzić.Lubił Scotty'ego z każdym dniem coraz bardziej.Chłopiec nigdy się nie skarżył, a ilekroć krzyknął z bólu, gdy Will pomagał mu siadać na toalecie, przepraszał.Po szczególnie bolesnej wyprawie na ceber, pewnej nocy Scotty westchnął: - Myślę, kapitanie, że odchodzę.Will nie zrozumiał jego słów.- Nie martw się, ja cię oczyszczę.- Nie, kapi-tanie.umieram.- westchnął, by łyknąć powiet­rza.Will skoczył na równe nogi i wyprostował Scotty'ego.- To na nic - powiedział młodzik.- Nie mogę oddychać.Nie mogę.Cieszę się, kapitanie.- Wyciągnął ku Willowi ramię: - Daj rękę! - Will zacisnął dłoń na jego dłoni.Scotty wbił w dłoń Willa paznokcie, ale ten nie czuł bólu.- Mm-matko! - Scotty poderwał się jak ryba wyskakująca z wody, potem nagle opadł.Nie żył.Will płakał.Pod koniec trzeciego tygodnia Will był już dość silny, by chodzić bez niczyjej pomocy, odesłano go więc do baraku.Wiedział, że zaszła w nim nieodwracalna zmiana.Nie mogąc tej nocy usnąć, myślał że to szczęście mieć takich przyjaciół jak Bliss i Wilkins; i że miał szczęście poznając Scotty'ego.Myślał o jego rodzinie.Jakże on ją kochał.Razem z jej dziwactwami i sztuczkami, które czyniły ją jeszcze droższą.Przysięgał sobie, że gdy wróci, postara się raczej zrozumieć, niż sądzić.Ujrzał brzydki dom w Williamstown.We wspomnieniach wszystkie izby były czyste.Wspominał wycie wichru wokół kalenicy nad jego łóżkiem i muzykujący brzęk linii telefonicznej.Słyszał deszcz postukujący w okno.Wszystko to było takie sympatyczne.Czuł słodkie zapachy unoszące się schodami znad kuchni w owe cudowne dni, kiedy im matkowała Floss.Wszyscy uważali, że jest do tego powołana.A kiedy odeszła, by zacząć własne życie z Tadashim, uznali to, włącznie z Willem, za dezercję.Byliśmy tacy niesprawiedliwi, pomyślał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl