[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet nie zdążył się domyślić, skąd przyszedł Pomor, który kroczył teraz w ich stronę śmiertelnie wolno, niczym drapieżnik wpatrzony w swoją ofiarę.Ludzie pospiesznie rozstępowali się przed odzianą w czerń sylwetką, starając się na nią nie patrzeć.Plac wyludniał się w miarę, jak stwierdzali, że mają coś do zrobienia gdzie indziej.Czarny kaptur przykuł Randa do miejsca, w którym stał.Usiłował przeniknąć tę próżnię, ale przypominało to szukanie po omacku w oparach dymu.Ukryty wzrok Pomora ciął go do kości jak nóż i przemieniał jego szpik w bryłki lodu.- Nie patrz na jego twarz - wysyczał przez zęby Thom.Jego głos trząsł się, skrzypiał, brzmiał teraz tak, jakby każde słowo musiał z siebie wyduszać.- Niech cię Światłość spali, nie patrz na jego twarz.Rand oderwał wzrok - omal nie jęknął głośno, bo było to tak, jakby odrywał sobie pijawkę od twarzy - ale mimo tego, że wpatrywał się w kamienie, którymi brukowana była ulica, nadal wiedział, iż Myrddraal idzie w jego stronę, niczym kot, który bawi się z myszą, igrając z jej nędznymi próbami ucieczki, zanim zaciśnie na niej swe szczęki.Pomor pokonał już połowę odległości.- Będziemy tak tutaj stali? - wymamrotał.- Musimy biec.uciekać.Nadal jednak nie potrafił zmusić swych stóp do ruchu.Mat wyciągnął wreszcie drżącą dłonią swój sztylet z rubinową rękojeścią.Jego wargi rozchyliły się w grymasie strachu, obnażając zęby.- Myślisz.- Thom urwał, by przełknąć ślinę i mówił dalej ochrypłym głosem.- Myślisz, że uda ci się przed nim uciec, chłopcze?Zaczął coś mruczeć do siebie, jednakże jedynym słowem, jakie Rand zdołał wyróżnić, było "Owyn".Nagle warknął:- Nie trzeba było mieszać się do waszych spraw, chłopcy.Nie trzeba było.Zrzucił z pleców swój tobołek zrobiony z płaszcza i wcisnął go w ręce Randa.- Zaopiekujcie się tym.Kiedy powiem biegnijcie, to biegnijcie i nie zatrzymujcie się dopóty, dopóki nie znajdziecie się w Caemlyn."Błogosławieństwo Królowej".To karczma.Zapamiętajcie ją na wypadek.Po prostu zapamiętajcie.- Nie rozumiem - powiedział Rand.Myrddraal znajdował się już nie dalej niż w odległości dwudziestu kroków.Miał wrażenie, że zamiast stóp ma ołowiane odważniki.- Po prostu zapamiętajcie! - warknął Thom.- "Błogosławieństwo Królowej".Teraz.BIEGNIJCIE!Popchnął ich obydwu, kładąc im ręce na ramionach.Rand potknął się, gdy ruszając chwiejnym krokiem, zderzył się z Matem.- BIEGNIJCIE!Thom również ruszył z miejsca, wydając z siebie przeciągły, bezsłowny okrzyk.Nie biegł za nimi, lecz w stronę Myrddraala.Jego dłonie zatrzepotały, jakby wykonywał najlepszą część swego przedstawienia i w tym momencie błysnęły sztylety: Rand zatrzymał się, ale Mat zaraz pociągnął go za sobą.Pomor był równie zaskoczony.Leniwe tempo jego kroków uległo zakłóceniu.Jego dłoń sięgnęła po rękojeść czarnego miecza wiszącego u pasa, lecz długie nogi barda szybko pokonały dzielącą ich odległość.Thom zdążył dopaść Myrddraala, zanim czarne ostrze do połowy zdołało opuścić pochwę i obydwaj wpadli na siebie.Ostatni ludzie, którzy jeszcze byli na placu, uciekli.- BIEGNIJCIE!Powietrze na placu błysnęło oślepiającym błękitem, a Thom zaczął krzyczeć, lecz nawet w samym środku tego krzyku udało mu się wydobyć jedno słowo.- BIEGNIJCIE!Rand usłuchał.Ścigały go okrzyki barda.Przyciskając tobołek Thoma do piersi, biegł najszybciej jak potrafił.Panika rozprzestrzeniała się z placu po całym mieście, a Rand i Mat uciekali, unoszeni przez falę strachu.Mijani przez chłopców sklepikarze porzucali swoje towary.Okiennice na frontach sklepów zamykały się z trzaskiem, a w oknach domów pojawiały się zatrwożone twarze i natychmiast znikały.Ludzie, którzy nie byli dostatecznie blisko, by zobaczyć, co się stało, biegli przez ulice jak oszalali, na nic nie zważając.Wpadali jeden na drugiego, a ci, których powalono, z trudem podnosili się na nogi, czasami dawali się deptać.W Białym Moście zawrzało jak w rozkopanym mrowisku.Kiedy razem z Matem biegli ciężko w stronę bram, Rand przypomniał sobie nagle, co Thom powiedział o jego wzroście.Nie zwalniając, skulił się najmocniej jak mógł, tak żeby to nie rzucało się w oczy.Bramy, zbudowane z grubych pali okutych sztabami z czarnego żelaza, były otwarte.Dwóch strażników, w stalowych hełmach i kolczugach nałożonych na tanie czerwone kaftany z białymi kołnierzami, ściskało halabardy i patrzyło niespokojnie w stronę miasta.Jeden z nich spojrzał przelotnie na Mata i Randa, ale nie byli oni jedynymi, którzy biegli w stronę bram [ Pobierz całość w formacie PDF ]