[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ot, jest i żelazo.Jawne, wcale nie ukryte.Bo ja o tę dziewkę nie stoję, kto chce, niech ją bierze.Jeśli ją wziąć zdoła.Markiza de Nementh-Uyvar zaśmiała się nerwowo.- Jeśli ją wziąć zdoła! - powtórzyła swym przepitym kontraltem.- Bo teraz już ciałeczko ma miecz.Brawo, mości Bonhart.Wstrętnym mi się zdawało ciałeczko bezbronne wydać na pastwę tych łapserdaków.- Panie Houvenaghel - Windsor Imbra wziął się pod boki, nie zaszczycając chudej arystokratki nawet spojrzeniem.- To pod pańską się auspicją te jasełka wyprawia, bo wżdy teatrum wasze.Rzeknijcie mi jeno, wedle czyich reguł i prawideł igrać tu mamy, waszych li czy też Bonhartowych?- Według teatralnych - zarechotał Houvenaghel, trzęsąc brzuchem i buldożymi policzkami.- Bo choć prawdą jest, że teatrum moje, to wszakże klient nasz pan, on płaci, on wymaga! To klient ustanawia reguły.My zaś, kupcy, wedle tych reguł postępować musimy: czego klient żąda, to trzeba jemu dać.- Klient? Znaczy, te ludzie? - Windsor Imbra szerokim gestem powiódł po wypełnionych ławach.- Te wszystkie ludzie przyszli tu i zapłacili, by się dziwowisku dziwować?- Interes jest interes - odrzekł Houvenaghel.- Jeśli jest na coś popyt, czemu tego nie sprzedawać? Płacą ludzie za bój wilków? Za walki endriag i aardvarków? Za szczwanie psów na borsuka w beczce albo na wiwernę? Czemu ty się tak dziwisz, Imbra? Ludziom igrzyska i hece są jak chleb potrzebne, ba, bardziej aniżeli chleb.Wielu z tych, co tu przyszli, od ust sobie odjęto.A spójrz na nich, jak im się oczy świecą.Doczekać się nie mogą, by się heca zaczęła.- Ale na hecy - dodał Bonhart, uśmiechnięty zjadliwie - pozory choć sportu zachowane być muszą.Jaźwiec, nim go, sobakę, z beczki wywleką, może kąsać zębiskami, tak jest sportowo.A dziewczyna ma klingę.Niech i tu będzie sportowo.Co, dobrzy ludzie? Mam rację?Dobrzy ludzie nieskładnym, acz gromkim i radosnym chórem potwierdzili, że Bonhart ma rację w całej rozciągłości.- Baron Casadei - rzekł wolno Windsor Imbra - nierad będzie, panie Houvenaghel, ręczę wam, że będzie nierad.Nie wiem, czy warto wam w zwadę z nim wchodzić.- Interes jest interes - powtórzył Houvenaghel i poruszył policzkami.- Baron Casadei wie o tym dobrze, siła pieniędzy on u mnie na mały procent pożyczył, a gdy przyjdzie, by jeszcze pożyczyć, wtedy jakoś nasze zwady załadzimy.Ale nie będzie mi się jakiś zagraniczny pan baron wtrącał w prywatną i indywidualną przedsiębiorczość.Tu są zakłady porobione, a ludzie za wejście zapłacili.W ten piasek, tam, na arenie, musi wsiąknąć krew.- Musi? - rozdarł się Windsor Imbra.- Łajno psie! Ot, korci mnie, by wam pokazać, że nie musi wcale! Ot, wyjdę stąd i precz sobie pojadę, wstecz się ani oglądając.Wtedy własną se tu krew wytaczajcie! Mnie mierzi sama myśl, by motłochowi uciechy przysparzać!- Niechże idzie - z tłumu wystąpił nagle zarośnięty aż po oczy typ w kubraku z końskiej skóry.- Niechże idzie, jeśli jego mierzi.Mnie tam nie mierzi.Mówili, że kto tę Szczurzycę usiecze, weźmie nagrodę.Ja się zgłaszam i na arenę wchodzę.- A takiego! - zawrzasnął nagle jeden z ludzi Imbry, niewysoki, lecz żylasty i mocno zbudowany mężczyzna.Włosy miał bujne, potargane i skołtunione.- Myśwa pierwsi byli! Prawda, chłopy?- Ba, wierę! - zawtórował drugi, chudy, ze spiczastą bródką.- Przy nas pierwszeństwo! A ty się honorem nie unoś, Windsor! Co z tego, że czerń się przygląda? Falka na arenie, wystarczy rękę wyciągnąć i wziąć.A chamstwo niech wytrzeszcza gały, nam pluć na to!- I jeszcze nam coś skapnąć na boku gotowo! - zarżał trzeci, ustrojony w dublet o żywej barwie amarantu.- Jak sport, to sport, nie tak li, panie Houvenaghel? Jak heca, to heca! Była tu o jakiejsi nagrodzie mowa!Houvenaghel uśmiechnął się szeroko i przytaknął kiwnięciem głowy, dumnie i majestatycznie trzęsąc obwisłymi policzkami.- A jak- zaciekawił się ten z bródką - zakłady stoją?- Na razie - zaśmiał się kupiec - wyniku walki jeszcze się nie obstawia! Na razie jeno trzy do jednego stoi, że ni jeden z was nie ośmieli się wejść do ogrodzieńca.- Phuuuu! - wrzasnął Końska Skóra.- Ja się ośmielę! Jam gotów!- Usuń się, rzekłem! - odwrzasnął Kołtun.- Myśwa pierwsi byli i przy nas pierwszeństwo.Dalejże, na co czekamy?- W ilu możem tam do niej, na plac? - Amarant okręcił pas.- Azali tylko pojedynczo lżą?- Ach, wy skurwysyny! - ryknął nagle całkiem niespodziewanie pastelowy burmistrz, byczym głosem zupełnie nie przystającym do postury.- Może w dziesięciu chcecie na nią samojedną? Może konno? Może na rydwanach? Może wam katapultę z cekhauzu wypożyczyć, byście z daleka głazami w dziewkę miotać mogli? Co?- Dobra, dobra - przerwał Bonhart, konsultując coś szybko z Houvenaghelem.- Niechaj będzie sport, ale i uciecha jakaś też niech będzie.Można po dwu.Parą, znaczy.- Ale nagroda - uprzedził Houvenaghel - nie będzie podwojona! Jeśli we dwu, to będzie się trzeba podzielić.- Jaką parą? Jakie we dwu? - Kołtun gwałtownym ruchem strząsnął z ramion płaszcz.- Nie wstyd wam, chłopy? Toż to tylko dziewka! Tfu! Odsuńta się.Sam pójdę i położę ją.Wielki mi szysz!- Ja chcę Falkę mieć żywą! - zaprotestował Windsor Imbra.- Cholera na wasze walki i pojedynki! Ja na Bonhartową hecę nie pójdę, ja chcę dziewki! Żywej! Pójdziecie we dwu, ty i Stavro.I wywleczecie ją stamtąd.- Dla mnie - powtórzył Stavro, ten z bródką - despekt jest we dwóch iść na tego chuderlawca.- Baron ci ten despekt florenami osłodzi.Ale tylko za żywą!- Znaczy się, baron jest skąpiec - zarechotał Houvenaghel, trzęsąc brzuchem i buldożymi policzkami.- I ducha sportowego nie ma w nim ni krztyny.Ani woli, by u innych ducha nagradzać! Ja zaś sport popieram.I niniejszym nagrodę podwyższam.Kto samojeden na tę arenę wejdzie i sam, na własnych nogach, z niej zejdzie, tą oto ręką, z tego oto puzdra nie dwadzieścia, ale trzydzieści florenów mu wypłacę.- Na co tedy czekamy? - wrzasnął Stavro.- Ja idę pierwszy!- Wolnego! - zaryczał znowu mały burmistrz.- Dziewka ma jeno cienki len na grzbiecie! Skiń tedy i ty brygantynę, żołnierzu.To jest sport!- Mór na was! - Stavro zdarł z siebie nabijany żelazem kaftan, po czym ściągnął koszulę poprzez głowę, odsłaniając chude, zarośnięte jak u pawiana ramiona i pierś.- Mór na was, wielmożni, i na wasz sport zasrany! Tak pójdę, z gołą skórą! O wa! Portki też zdjąć?- Zdejmij i femurały! - wychrypiała seksownie markiza de Nementh-Uyvar.- Okaże się, czyliś męski nie jedynie w gębie!Nagrodzony hucznym aplauzem goły do pasa Stavro dobył broni, przełożył nogę przez bale bariery, uważnie obserwując Ciri.Ciri skrzyżowała ręce na piersi.Nie zrobiła nawet kroku w stronę wbitego w piasek miecza.Stavro zawahał się.- Nie rób tego - powiedziała Ciri, bardzo cicho.- Nie zmuszaj mnie.Ja nie pozwolę się dotknąć.- Nie miej żalu, dziewko - Stavro przeskoczył przez barierę.- Nic do ciebie nie mam.Ale interes jest interes.Nie dokończył, bo Ciri już była przy nim, już miała w ręku Jaskółkę - tak już w myśli nazywała gnomi gwyhyr [ Pobierz całość w formacie PDF ]