RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Benprzypomniał sobie odgłos, z jakim martwa dłoń Mike a osunęła się na podłogęi poczuł, jak w żołądku wzbiera mu histeryczny śmiech.Przełknął kilka razy ślinę,żeby go tam zatrzymać.Kiedy znalezli się w sypialni, Parkins kilka razy obszedł ciało dookoła, przy-glądając mu się ze wszystkich stron. Jesteście pewni, że nie żyje?  zapytał wreszcie. Próbowaliście goobudzić?Wkrótce potem, bezpośrednio po odebraniu porodu, przyjechał z CumberlandJames Cody.Po wymienieniu wszystkich niezbędnych uprzejmości (Parkins Gil-lespie mruknął  miłomi i wetknął sobie do ust kolejnego papierosa), ponownie,tym razem we czwórkę, wrócili na piętro.Gdybyśmy teraz mieli jakieś instru-menty, pomyślał Ben, moglibyśmy odegrać mu całą mszę żałobną.Histerycznyśmiech podpełzał mu już do gardła.Cody odsunął prześcieradło i przez chwilę przyglądał się ciału ze zmarszczo-nymi brwiami. Przypomina mi to, co mówiłeś o tym małym Glicku, Jimmy  powiedziałMatt z zadziwiającym spokojem. To były moje nieoficjalne spostrzeżenia, panie Burke  odparł z rezerwąCody. Gdyby usłyszeli to jego rodzice, mogliby podać mnie do sądu.172  I wygraliby? Raczej nie. O co chodzi z tym chłopcem?  zapytał groznym tonem Parkins. O nic. Jimmy wzruszył ramionami. To nie ma żadnego związku. Przyłożył słuchawkę do piersi Ryersona, mruknął coś pod nosem, uniósł mupowiekę i zaświecił w oko małą latarką.Z miejsca, w którym stał, Ben dostrzegł wyraznie, że zrenica raptownie sięskurczyła. Boże! Interesujące, prawda?  Jimmy puścił powiekę, a ta opuściła się z gro-teskową powolnością, jakby zmarły mrugał do nich. David Prine ze szpita-la Hopkinsa stwierdził, że u niektórych zwłok zrenice reagują na światło nawetw dziewięć godzin po zgonie. Teraz udaje uczonego, a z wypracowań ledwo dostawał tróje  mruknąłMatt. Tylko dlatego, że nie lubiłeś czytać o sekcjach zwłok, ty stary obłudniku zrewanżował się Jimmy, wyjmując z walizeczki niewielki młotek.Jak miło,pomyślał Ben.Zachowuje przy łóżku niewymuszoną pogodę ducha nawet wtedy,kiedy pacjent jest już umarlakiem, jak by Powiedział Parkins. Nie żyje?  zapytał Parkins, strząsając popiół do pustego wazonu.Mattskrzywił się nieznacznie. I to jeszcze jak  odparł Jimmy.Wstał, zsunął prześcieradło z nóg Ryer-sona i uderzył młotkiem w prawe kolano.%7ładnej reakcji.Ben zauważył, że Mikema na stopach żółty, zrogowaciały naskórek i przypomniał sobie wiersz Stevensao martwej kobiecie.  I to był koniec zaszłości światowych  zacytował niezbyt dokładnie. Prawdziwym cesarzem jest cesarz lodów śmietankowych.Matt spojrzał na niego ostro i przez chwilę wydawało się, że opuści go osią-gnięty z takim trudem spokój. Co to ma być?  zapytał Parkins. Wiersz  wyjaśnił Matt. Wiersz o śmierci. A mnie się wydawało, że jakaś reklamówka, czy coś w rodzaju  powie-dział Parkins, ponownie strząsając popiół do wazonu.6 Czy my się znamy?  zapytał Jimmy, spoglądając na Bena. Podejrzewam, że tylko przelotnie  odparł Matt. To Jimmy Cody, miej-scowy znachor, a to Ben Mears, miejscowy pismak.173  Zawsze starał się być miły  zauważył Jimmy. Właśnie w ten sposóbdoszedł do swoich pieniędzy.Uścisnęli sobie dłonie nad leżącym nieruchomo ciałem. Może mi pan pomóc przekręcić go na brzuch, panie Mears? Ben zrobił to,odczuwając coś w rodzaju lekkich mdłości.Zwłoki w dotyku okazały się chłodne,ale nie zimne, kończyny zaś wciąż jeszcze giętkie.Jimmy uważnie przyjrzał sięplecom nieboszczyka, a następnie zsunął mu szorty z pośladków. Po co to?  zapytał Parkins. Próbuję określić czas zgonu na podstawie stopnia zsinienia skóry  wyja-śnił Jimmy. Kiedy ustaje akcja serca, krew, jak każdy płyn, spływa do najniżejpołożonego miejsca. Aha.Ale to chyba robota dla lekarza sądowego, nie? Wiesz przecież, że nie przyjedzie sam, tylko przyśle Norberta  odparłJimmy  a Norbert nigdy nie miał nic przeciwko koleżeńskiej pomocy. On nawet z latarką nie potrafiłby znalezć własnej dupy  mruknął Parkinsi wyrzucił niedopałek papierosa przez otwarte okno. Aha, Matt: urwały ci sięokiennice.Leżą na dole, przy ścianie. Tak?  zdziwił się uprzejmie Matt starając się, żeby jego glos brzmiałmożliwie obojętnie.Cody wydobył ze swojej walizeczki termometr i wsunął go do odbytnicy Ry-ersona, po czym zdjął z ręki zegarek i położył go na śnieżnobiałym prześcieradlew złotej plamie słonecznego blasku.Było piętnaście po siódmej. Chyba zejdę na dół  odezwał się Matt zduszonym głosem. Właściwie to wszyscy możecie iść  powiedział Jimmy. Ja jeszczezostanę tu przez chwilę.Może pan nastawić kawę, panie Burke? Oczywiście.Ben wyszedł ostatni, zamykając za sobą drzwi.Widok, jaki ujrzał przed wyj-ściem obrzuciwszy spojrzeniem pokój, miał na długo pozostać mu w pamięci:zalana słonecznymi promieniami sypialnia, czyste, odsunięte prześcieradło, zega-rek rzucający złociste refleksy na tapetę i rudowłosy Cody siedzący nieruchomoprzy zwłokach niczym odlany z brązu pomnik.Matt właśnie przyrządzał kawę, kiedy przed dom zajechał stary, szary dodge,a w nim Brenton Norbert, asystent okręgowego lekarza sądowego i jeszcze jakiśmężczyzna, uzbrojony w aparat fotograficzny potężnych rozmiarów. Gdzie?  zapytał Norbert.Gillespie wskazał kciukiem w kierunku schodów. Jest tam Jim Cody. Mam nadzieję, że nie zlał się ze strachu  powiedział Norbert i wrazz fotografem poszedł na górę.Parkins Gillespie nalał sobie śmietanki do kawy, rozlewając ją przy okazjina spodeczku, po czym zebrał palcem, wytarł go o spodnie, zapalił kolejnego174 pallmalla i zapytał: Jak pan się w to wplątał, panie Mears?Ben i Matt natychmiast przedstawili swoją opowieść.Chociaż w gruncie rze-czy nic z tego, co mówili, nie było kłamstwem, pominęli milczeniem wystarczają-co dużo szczegółów, żeby poczuć się wspólnikami w konspiracji, Benowi zaś na-sunęła się nawet niepokojąca myśl, czy to, w czym bierze udział, jest jedynie nie-szkodliwym dziwactwem, czy też może czymś innym, znacznie poważniejszym.Matt powiedział, iż zadzwonił do niego dlatego, że Ben był jedynym człowiekiemw Salem, który mógł uwierzyć w jego słowa.Bez względu na stan zdrowia psy-chicznego starego nauczyciela trzeba było przyznać, że znał się na ludziach.A totakże bardzo Bena niepokoiło.7O wpół do dziesiątej było już po wszystkim.Karawan Carla Foremana odjechał sprzed domu, zabierając ze sobą ciało Mi-ke a Ryersona, a także wiadomość o jego śmierci, która błyskawicznie rozeszłasię po całym miasteczku.Jimmy Cody wrócił do szpitala, a Norbert i fotograf doPortland, żeby zdać relację lekarzowi sądowemu.Parkins Gillespie stał przez chwilę na schodkach wiodących na ganek domui z papierosem tkwiącym w kąciku ust spoglądał w ślad za oddalającym się kara-wanem. Założę się, że Mike nie przypuszczał, jak szybko znajdzie się w nim jakoklient  mruknął, po czym zwrócił się do Bena. Pan chyba jeszcze nie wyjeż-dża, prawda? Chciałbym, żeby złożył pan oświadczenie w biurze koronera, jeślinie ma pan nic przeciwko temu. Nie, nie wyjeżdżam.Szeryf utkwił w nim spojrzenie swoich wyblakłych, błękitnych oczu. Sprawdziłem pana przez FBI  powiedział. Jest pan czysty. Miło to usłyszeć. Podobno obskakuje pan córkę Billa Nortona. Przyznaję się do winy. To fajna laseczka  stwierdził Parkins bez uśmiechu.Karawan zniknął jużz pola widzenia, a po chwili ucichł nawet odgłos jego silnika [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl