[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Duże krople deszczu uderzały wokna powozu, jakby zapowiadając nadejście burzy.Wiatr, wiejący prosto w oczy, na wą-skiej drodze przemieniał się w wicher i smutno jęczał pomiędzy drzewami.Pan Pickwickzapiął starannie surdut, wcisnął się wygodnie w kąt i zapadł w głęboki sen, z którego wy-rwało go wkrótce ustanie wszelkiego ruchu, odgłos dzwonka i donośne krzyki: Koni! Koni natychmiast!Ale tu nastąpiła innego rodzaju zwłoka.Pocztylioni spali snem tak dziwnie głębokim, iżpotrzeba było więcej niż pięciu minut, by każdego obudzić.Masztalerz zgubił klucz odstajni, a gdy go wreszcie znaleziono, dwaj zaspani chłopcy poprzemienialiuprząż tak, że trzeba było na nowo rozpoczynać całą operację zaprzęgania.Gdyby panPickwick był sam, przeszkody te, mnożące się na każdym kroku, rychło by położyły krespogoni; ale stary Wardle nie zrażał się łatwo.Tyle rozwinął dobrej woli, popychając jed-nego, szturchając drugiego, tu podając łańcuch, tam zapinając sprzączkę, że powóz byłgotowy do drogi w nierównie krótszym czasie, aniżeli można było spodziewać się, zwa-żywszy na takie trudności.Zaczęła się więc znowu podróż, w warunkach bez wątpienia niezbyt zachęcających.Dostacji było 15 mil, noc ciemna, wiatr gwałtowny, deszcz ulewny.Niepodobieństwem byłojechać prędko, walcząc przeciw tylu przeszkodom; toteż dojechano dopiero po dwóch go-dzinach.Ale tu ukazał się przedmiot, który ożywił nadzieję i podniósł nieco upadającegoducha podróżnych. Kiedy ten powóz przybył tu? zapytał stary Wardle wskazując na jeszcze mokrąbryczkę stojącą na dziedzińcu. Dopiero przed kwadransem odpowiedział stajenny, do którego zwrócone było topytanie. Z damą i gentlemanem? zapytał znowu pan Wardle drżący od niecierpliwości. Tak, panie. Gentleman we fraku, długonogi, szczupły? Tak, panie. Dama w średnim wieku, twarz chuda, skóra i kości? Co? Tak, panie. Pickwick, to oni! zawołał stary gentleman. Byliby prędzej tu przyjechali mówił dalej stajenny ale złamał się im dyszel. To oni! krzyczał Wardle. Na Jowisza! Powóz i czterykonie! Natychmiast! Dopędzimy ich jeszcze przed następną stacją.Hej! Pocztylion!Prędko! Każdemu po gwinei! Spieszcie się! Spieszcie się, dzieci!Zachęcając w taki sposób, stary gentleman biegał to na prawo, to na lewo, zajmując sięwszystkimi szczegółami z energią, która udzieliła się nawet panu Pickwickowi.Pod wpły-wem tego filozof zaplątał swe nogi w uprzęży, przycisnął koło brzuchem wyobrażając so-bie i wierząc mocno, że znakomicie przyczynia się do przyśpieszenia odjazdu. Właz pan, właz prędzej zawołał stary Wardle, siadając dopowozu i zamykając za sobą drzwiczki.Pan Pickwick znajdował się z drugiej strony i nim miał czas zdać sobie sprawę z tego, oco chodziło, uczuł, jak go podnosi stary gentleman i wpycha posługacz stajenny.Konie ru-szyły natychmiast z kopyta. No, teraz to jedziemy! zawołał pan Wardle z zadowoleniem.O tym, że jechali dzielnie, dostatecznie przekonywała pana Pickwicka ta okoliczność, iżnieustannie wchodził w styczność albo z twardymi bokami powozu, albo ze swym towa-rzyszem. Trzymaj się pan mocno rzekł barczysty starzec do filozofa, który właśnie uderzyłgłową w sam środek jego przestronnej kamizelki.75 Nigdy w życiu tak mną nie trzęsło odrzekł pan Pickwick. Nie zważaj pan na to odpowiedział jego towarzysz. To się prędko skończy.Pan Pickwick wsunął się w kąt, jak mógł najgłębiej, a powóz potoczył się jeszcze prę-dzej.W ten sposób ujechali około trzech mil, gdy pan Wardle, który od kilku minut trzymałgłowę za oknem, cofnął ją, całą obryzganą błotem, i zawołał zadyszany z niecierpliwości: Oto są!Pan Pickwick wysunął natychmiast głowę za drugie okno i ujrzał w niewielkiej odległo-ści powóz pędzący równie chyżo. Prędzej! prędzej! wrzeszczał stary gentleman. Po dwie gwinee pocztylionom! Do-pędzajcie ich! Dopędzajcie!Konie z pierwszego powozu biegły z największą szybkością, konie pana Wardle a pę-dziły zawzięcie za nimi. Widzę jego głowę! zawołał choleryczny starzec. Niech mnie Bóg skarżę, jeżeli niewidzę jego głowy! I ja także odrzekł pan Pickwick. To on!Nie mylił się.W oknie pierwszego powozu najdokładniej było widać twarz pana Jin-gle a, zupełnie pokrytą błotem od kół.Ruchy jego rąk, którymi gwałtownie wymachiwałku pocztylionom, przekonywały, że zachęcał ich do pośpiechu.Napięcie stało się ogromne.Pola, drzewa, płoty tylko migały obok nich z szybkościąwichru.Już dojeżdżali do pierwszego powozu, słyszeli wśród turkotu kół głos pana Jin-gle a łającego pocztylionów.Stary Wardle pienił się ze złości; sypał tuzinami łotrów,łajdaków ; zaciskał pięści i groził nimi przedmiotowi swego oburzenia; ale na obrazliwewyrazy pan Jingle odpowiadał tylko drwiącym uśmiechem, potem okrzykiem triumfu, gdykonie, powolne wzrastającej energii bicza i ostróg, podwoiły szybkość i zostawiły gonią-cych nieco w tyle [ Pobierz całość w formacie PDF ]