[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z jego piersi sterczały zaledwie dwa, może trzy cale kołka, krwi wypłynęło niewiele.Oczy wampira były wciąż otwarte szeroko jak wrota, na ustach pojawiła się biała piana, przestał się jednak ruszać.Julian wstał, wycierając dłonie w spodnie.Udał się na poszukiwanie Anne.Znalazł ją skuloną w ciemnym kącie, skomlącą i drżącą.Wyglądała jak odrzucona lalka.Zawlókł kobietę do pomieszczenia z piecem i wskazał szufladę.- Dorzucaj do ognia - rozkazał.- Chcę, żeby było tu goręcej niż w piekle, a jeśli nadal nie wiesz, jak tam jest, mogę urządzić ci piekło! Chcę, żeby piec żarzył się do czerwoności.I w żadnym wypadku nie zbliżaj się do George'a.Zostaw go w spokoju.Rozumiesz?Kiwnęła głową, zaskowyczała i skuliła się jeszcze bardziej.- Wrócę - powiedział, zostawiając ją przy piecu, w którym zaczynało już huczeć.- Zostań! Waruj! - Wychodząc zwrócił się do Włada.Poszedł do domu.Będąc już na piętrze, usłyszał, że coś dzieje się w pokoju matki.Zajrzał do środka.Georgina krążyła po pokoju, załamując ręce i łkając.Zobaczyła go.- Julian? - głos jej drżał.- Och, Julianie! Co się stanie z tobą? Co się stanie ze mną?- Co miało się stać, już się stało - odparł zimno, bez śladu uczuć.-Mogę ci nadal ufać, Georgino?- Ja.ja nie wiem, czy mogę sama sobie ufać - odpowiedziała niepewnie.- Matko.- Użył tego słowa, nie zastanawiając się nad nim.- Czy chcesz podzielić los George'a?- O Boże! Dziecko, nie mów, proszę.- Jeżeli chcesz - uciął - można to załatwić.Pamiętaj o tym.Zostawił ją i poszedł do swego pokoju.Helen usłyszała, że nadchodzi.Westchnęła, słysząc jego ciche, pewne kroki.Rzuciła się na łóżko.Kiedy otwierał drzwi, podciągnęła sukienkę, odsłaniając dolne partie swego ciała.Nic więcej na sobie nie miała.Zobaczył ją, wyraz jej twarzy: próbowała uśmiechem przebić białą maskę przerażenia.- Zakryj się, dziwko! - polecił.- Myślałam, że lubisz mnie taką! - zawołała.- Och, Julianie, nie karz mnie.Proszę cię, nie rób mi krzywdy!Patrzyła, jak podchodzi do szafki, wyciąga klucz i otwiera górną szufladę.Kiedy odwrócił się do niej, na jego twarzy malował się chorobliwy uśmiech, a w dłoniach spoczywał lśniący, nowy toporek.Miał siedmiocalowe ostrze i był ciężki jak siekiera.- Julianie! - wyszeptała Helen.Usta miała wyschnięte na wiór.Zsunęła się z łóżka i cofnęła się.- Ja.Pokręcił głową, zanosząc się niesamowitym śmiechem.Potem stał się obojętny.- Nie - powiedział.- To nie dla ciebie.Jesteś bezpieczna, dopóki.mi służysz.A służysz mi.Wiele musiałbym zapłacić, by znaleźć inną, taką świeżą i słodką jak ty.Ale nawet wtedy, jak wszystkie kobiety, nie byłaby tego warta.Wyszedł, bezszelestnie zamykając drzwi za sobą.Opuściwszy ponownie dom, zauważył kolumnę niebieskiego dymu, bijącą z komina na zapleczu.Uśmiechnął się do siebie, kiwając głową.Anne nie ociągała się w pracy.Jednakże, w chwili gdy przypatrywał się dymowi, puszyste, wrześniowe chmury rozstąpiły się i przez szczelinę uderzyło słońce.Jasne, gorące, palące.Wydał z siebie wściekłe warknięcie.Kapelusz został w domu.Mimo to słońce nie powinno tak palić.Czuł, że jest poparzony.Spoglądając na nagie przedramiona, nie widział jednak pęcherzy ani innych śladów oparzenia.Chyba wiedział, co to oznacza: wewnętrzna przemiana nabierała tempa, wchodząc w ostatnie stadium.Kuląc się przed słońcem i zaciskając zęby, by nie wrzeszczeć z bólu, pobiegł z powrotem do podziemi.Anne pracowała przy piecu.Jej piersi i pośladki lśniły od potu, oblepione gdzieniegdzie brudem.Popatrzył na nią i pomyślał, że kiedyś była "damą".Ledwie zbliżył się do niej, rzuciła szuflę i cofnęła się.Ostrożnie odłożył toporek, tak by nie stępić jego ostrza, i ruszył w jej stronę.Widok Anne w tym stanie, spłoszonej i nagiej, rozgrzanej, spoconej i pełnej lęku, wzbudził w nim żądzę.Wziął ją na kupie koksu, napełniając sobą, czymś z wampira kryjącego się w jego wnętrzu, aż wykrzyczała swe niezmierne przerażenie - swą niepojętą rozkosz? - kiedy jego nieludzka macka spenetrowała jej wnętrze.Po wszystkim zostawił ją, wyczerpaną i obolałą, na bryłach koksu i poszedł obejrzeć George'a.Odkrył, że Tamten również go ogląda.Ze szczelin pomiędzy wysadzonymi w górę płytami wypełzły ciastowate języki i macki protoplazmatycznego cielska, wiążąc George'a z posadzką.Tamtym nie kierowała żadna ciekawość, nienawiść czy też lęk (wyjąwszy może instynktowny strach przed najdrobniejszym promieniem światła), rządził nim głód.Nawet ameba, która wie tyle co nic, czuje potrzebę jedzenia.I gdyby Julian nie powrócił na czas, Tamten z pewnością pochłonąłby George'a, pożarłby go [ Pobierz całość w formacie PDF ]