RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Udało mi się lepiej niż tobie zrozumieć tego staruszka Okłamywał nas, i to potężnie.- A czego chce teraz? - zainteresował się Jason.- Tego samego co wcześniej.Zatrzymać nas tutaj.- Za wszelką cenę? - sprecyzował Jason.- Nie sądzę - odpowiedziała Meta po chwili namysłu.- Bardziej jesteśmy mu potrzebni żywi.- To dobrze - westchnął Jason z ulgą.- Jak będziemy żywi, nie umrzemy.To takie stare powiedzenie.Wyczytałem je w jakiejś bajce.- Wstawaj, bajarzu! Czas na nas.Do hangaru dotarli biegiem.W niezłym tempie.Ciężkie wrota posłusznie rozjechały się na boki, jak po słowach "Sezamie, otwórz się!" Jasona to nie zdziwiło, ponieważ zauważył w ręku Mety małego pilota.Nie mieli go wcześniej.Gdy biegli przez hangar, Jason krótko zapytał:- Skąd masz?- Solvitz.Prezent - równie lakonicznie odpowiedziała Meta w rytmie biegu.- Po co? - zapytał Jason.Ale odpowiedzi nie otrzymał.Meta pilotem włączyła silniki obu czółen, buczenie i gwizd zagłuszyły wszystkie dźwięki.Gdy tylko Jason zwalił się w fotel, a ten owinął go pasami, zamknęły się osłony i dziarskie uniwersalne czółna runęły w górę z przeciążeniem 30 G, a na takie przeciążenie nie pomoże żaden stymulator.Jason zgrzytał zębami, ale milczał.Teraz na pewno nie mogli korygować lotu ręcznie, a najprawdopodobniej nie było to w ogóle możliwe.Meta sterowała oboma czółnami tak samo, jak jeszcze niedawno robił to doktor Solvitz.Niedawno? Czy wiele lat temu? A może wczoraj? Ale w jakimś innym życiu.Jason miał mętlik w głowie.Potem przeciążenie się skończyło, ponieważ czółna osiągnęły maksymalną możliwą prędkość.Połowa zewnętrznych czujników spłonęła, druga połowa bez hałasu się stopiła i rozpłynęła po kadłubie statków.Pozostawała nadzieja, że molibdenowe osłony nie przyspawają się do kadłuba i że uniwersalne czółna nie staną się latającymi grobami dla ich pilotów.Jednakże Meta przewidziała i takie niebezpieczeństwo, rozżarzone osłony szczęśliwie się otworzyły, a rozgrzanej stali kadłubów, czerniejącej natychmiast po zahamowaniu, dotykali rękami w świetnie izolujących rękawicach firmowych skafandrów systemu Solvitz.Dobrych skafandrów.Dziękujemy ci, szalony stary doktorze, byłeś dla nas łaskaw Jason w myślach pożegnał się z Solvitzem.Dziękujemy za wszystko! Ale tam, w kosmosie, bez twojej pomocy będzie nam chyba przyjemniej.Biegli do najbliższej świecącej kopuły i Meta właśnie unosiła rękę z pilotem, zamierzając otworzyć drzwi supertajnej rezerwowej śluzy próżniowej, gdy za ich plecami huknęło i dwa eksplodujące pociski gruchnęły w ścianę, zostawiając głębokie dziury.Meta już w pędzie nacisnęła odpowiedni guzik i drzwi zaczęły się otwierać.W tej samej chwili Pyrrusanka odwróciła się i padając na plecy, otworzyła ogień w kierunku, z którego przyleciały pociski.Oczywiście nie trafiła, ale już dołączył do niej Jason, powtarzając jej działania z półsekundowym opóźnieniem.Z takim samym wynikiem.Och, za wcześnie żegnał się z Solvitzem! Szalony uczony jednak ich dogonił.Albo odpoczywali dłużej niż należało, albo Meta się pomyliła w tajemniczych obliczeniach.Jedno było jasne: stary Teddy postanowił ich zatrzymać.I - jak pokazała praktyka - za każdą cenę.Już miał dość zabawy z żywymi, teraz nadszedł czas na igraszki z trupami, na przemianę Jasona i Mety w homunkulusy czy androidy.Ciekawe zadanie, godne wielkiego wynalazcy, który przez tysiące lat nie nauczył się celnie strzelać.Teraz, kiedy nie trafił ich za pierwszym razem, nieśmiertelny psychol mógł nawet przegrać.Przecież honorowi goście już wiedzieli, że nie potrafi błyskawicznie odtwarzać swojego ciała, a potrzebowali na ucieczkę tylko kilku sekund.Tylko że.Co mówiła Meta o wyjściu, które się zamknie, jeśli się spóźnią? I atak jest ryzykowny, i zwłoka zgubna! Czyżby znowu wpadka?Wszystkie te myśli przemknęły przez głowę Jasona w ułamku sekundy, a w tym czasie Solvitz, kryjąc się za osmalonymi czółnami, prowadził ciągły ogień, drzwi za ich plecami zaś dopiero się otwierały, niemiłosiernie skrzypiąc.Następny strzał rozległ się zza ich pleców Zaraz potem usłyszeli głośny, rozpaczliwy wrzask doktora Solvitza.W otworze drzwi próżniowej śluzy stał Kerk z dymiącym pistoletem w ręku, a trzydzieści metrów od nich leżał Solvitz, trzymając się wykręconymi palcami za rozszarpaną klatkę piersiową.Oczywiście żył, a w tej ogromnej ranie widniała nie żółta czy zielona galareta, lecz prawdziwa krwawa mieszanina kości, mięśni i wewnętrznych organów- Po co do nas strzelałeś, Teddy? - zapytał Jason, podrywając się na równe nogi.- Nie odchodźcie, proszę, jest bardzo źle! - wychrypiał Solvitz, nie odpowiadając na pytanie.Jason odruchowo zrobił krok w jego stronę.- Wracaj! - krzyknęła wystraszona Meta.- Wracaj! Znowu cię okłamie! Musimy się spieszyć!!- Czy ten typ chciał was zabić? - rzeczowo zapytał Kerk.- Tak - krótko odpowiedziała Meta, nie wdając się w szczegóły.- Dziękujemy ci, ale teraz.Uciekajmy jak najszybciej albo ugrzęźniemy tu na długo.Uwierzcie mi!Już trzymała Jasona za rękę jak nieposłuszne dziecko.Ale tych nieposłusznych dzieci było więcej.Stan, a szczególnie Archie wpatrywali się w nil z powątpiewaniem.I wyraźnie nie zamierzali się spieszyć.- Gdzie jest Troy? - zapytał w końcu Kerk.- Troya już nie ma - odpowiedziała szybko Meta, nadal nie wdając się w szczegóły - Musimy uciekać i to już, rozumiecie? - krzyknęła w rozpaczy.- Dlaczego? - zdziwił się Stan.To było ostatnie pytanie.Dlatego, że żywy zabity doktor Solvitz z wypadającymi w biegu wnętrznościami poderwał się i chwyciwszy pistolet, usiłował ponownie ostrzelać całe towarzystwo.Kerk odstrzelił mu rękę i inne argumenty przestały być potrzebne.Cała piątka zgodnie i zręcznie rzuciła do śluzy Kiedy wycięli zarośnięty już kilkoma warstwami pancerza otwór, wydostali się na powierzchnię i wpakowali się do desantowego kutra, z otworu pozostawionego w powłoce asteroidy wolno wypłynął tak dobrze im znany drapieżny czarny jęzor.- Doczekaliśmy się! - warknęła Meta i wystartowała tak jak tylko ona potrafiła.Jason już się na nic nie uskarżał, ale Archie jęknął, czując ból w całym ciele.- Nauka wymaga ofiar - szyderczo skomentował Kerk.Skąd znał takie powiedzonka? Zapewne od Jasona.A na ekranach wstecznych wyraźnie widać było trasy wszystkich pocisków, które Kerk z rozkoszą posyłał na spotkanie kłębiącego się czarnego obrzydlistwa.W końcu ostrzał się zakończył, a płonący lej przykryła pierzyna z ciekłego helu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl