RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Słyszał pan o „trójkowoniu"?- Nie przypominam sobie.- To system dzielenia rannych podczas wojny na trzy grupy - na tych, co umrą mimo lekar­skich wysiłków, na tych, co i tak przeżyją, bez żadnych ratunkowych starań, i wreszcie na tych, którzy umrą, jeśli nie dostaną pomocy medycznej.Wobec ograniczonych środków - wszystkie me­dykamenty są przeznaczane dla tej trzeciej gru­py.Anglicy tak robią.- Wątpię, czy Polacy tak robią.- skrzy­wił się mecenas.- Proszę zapytać panów Mertla i Kortonia, czy ich leśni koledzy tak robią.A zresztą porównanie jest bezsensowne - nie można porównywać warunków frontowych i szpi­talnych, bądź sytuacji z rannymi i sytuacji z cho­rymi.Głowę dam, że Stasinka i Hanusz nie prak­tykowali pańskiego „trójkowania", redaktorze.Tymczasem wybierać musieli wciąż, i to nie kie­rując się odgórnym systemem, lecz.No wła­śnie, czym? Czym się kierowali wybierając tych, którym podadzą lekarstwa, i tych, którym nie podadzą, skazując ich na śmierć?- Już pan mówił, że intuicją, lecz ja bym wo­lał usłyszeć to od doktora Hanusza - rzekł Bartnicki.Znowu wszyscy spojrzeli ku lekarzowi, ale ten dalej milczał, nie unosząc głowy ni oczu.- Musieli się kierować także sumieniem, we­wnętrzną przyzwoitością - podjął wątek mece­nas.- Bo chyba nie łapówką, nasi lekarze to uczciwi ludzie.Wybierali do ratowania kobie­ty czy mężczyzn? A może sympatycznych i wła­dających poczuciem humoru? Lub może, jak już wspomniałem, młodych, uważając, że starzy i tak się sporo nażyli, więc trzeba dać szansę mło­dym, co?.A może wszystko to na odwrót?.W każdym razie jakiegoś wyboru dokonywać musieli.A jeśli musieli - to musieli znaleźć ja­kieś kryteria wyboru, bo chyba nie rzucali mo­netą? A jedyne sensowne kryterium wyboru w sytuacji ekstremalnej - to kryterium mniejsze­go zła!Brus zaklaskał, jakby siedział na widowni te­atru, i odezwał się cierpko:- Wreszcie rozumiem, dlaczego z taką łatwo­ścią wygrywał pan wszystkie sprawy swoich klientów, panie mecenasie!Krzyżanowski otworzył usta, by udzielić ripo­sty, jednak wstrzymał się, gdyż zobaczył Hanusza wracającego do stołu.Hanusz, blady jakby wypompowano mu krew, nie tyle siadł, ile osu­nął się na swoje krzesło, a głowa opadła mu na ręce trzymające krawędź blatu.Robił wrażenie człowieka, który zasłabł lub któremu gwałtowny ból odbiera przytomność.- Co panu jest, doktorze? ! - krzyknęli Kortoń, Hawryłko i Bartnicki.- On tu kipnie, cholera!.- zaklął Godlewski.Ksiądz wziął serwetę i wachlował Hanusza, Sedlak wlał mu do gardła trochę płynu, a Stań-czak zapytał urzędowym tonem:- Przepraszam, czy na sali znajduje się le­karz?Dowcip był szczególnie brzydki, więc kilkana­ście źrenic spiorunowało profesora, a Malewicz zrugał go:- Wstydź się pan, profesorze! To wcale nie było śmieszne, ale pan zdaje się uwielbia tań­czyć na cmentarzu! Całe to spotkanie jest owia­ne grozą śmierci, co panu nie przeszkadza raz za razem błaznować, dowcipkować.- Bo „życie jest tak okrutne, iż nie można traktować go serio", jak się wyraził Wilde, ko­chany panie radco.- Ale pan się posuwa do ostateczności, pro­fesorze! - wsparł Malewicza Brus.- Że jak?- Do ostateczności!- Bzdura! Nikt nie posuwa się do ostatecz­ności, ostateczność nie istnieje.Ktoś, kto twier­dzi, że dalej posunąć się nie można, klepie fra­zes, kochany pigularzu.Można, zawsze można, niewykluczone, iż jeszcze dzisiaj sami przekona­cie się o tym.Doktor Hanusz uniósł brodę, rozwarł powieki i odsunął ręką serwetę majtającą mu przed czo­łem.Mówił cicho, głosem bardzo słabym:- Już w porządku, nic mi nie jest.nic mi nie jest, proszę panów.- Na pewno, doktorze?.- spytał Bartnic­ki.- Myślałem, że pan ma zawał.- Nie, nie.Jestem tylko trochę zmęczony, mało spałem.Przez ostatnie dwie noce musiałem operować.Już w porządku.Godlewski podał medykowi kieliszek z nalew­ką.Hanusz wypił do dna, a ci, którzy stali wokół niego, rozeszli się ku swoim krzesłom; zos­tał tylko Brus.- Odwiozę pana, doktorze.Chodźmy.Hanusz pokiwał przecząco głową.- Dziękuję, panie Zygmuncie.- Więc chce pan tu zostać?!- A pan wychodzi? - spytał redaktor Kłos.- Tak, nie będę dłużej brał w tym udziału.- No to jest nas już dwóch, bo ja również nie będę brał w tym udziału! - przyłączył się Sedlak.- Panowie - perswadował Krzyżanowski -nie biorąc udziału, nie zapobiegniecie temu, co określacie jako zło.- Daruj pan sobie tę gadkę! - warknął Sed­lak.- Mdli mnie już przez słuchanie tego! Nie chcę dłużej dyskutować z ludźmi, którzy zapo­mnieli o człowieczeństwie, o elementarnych.- Teraz usłyszymy cytat z Marksa o człowie­czeństwie człowieka! - parsknął Kortoń.-Co prawda według Karola Marksa wyznającego Ka­rola Darwina człowiek pochodzi od małpy, jed­nak w ramach „walki klasowej" winien.- Nie! Usłyszycie tylko, że mam już dosyć tego sabatu! A mam dosyć, bo nazywam się Sedlak! Nie wiem jak pan, panie Kortoń, lecz ja nie znalazłem swojego nazwiska na śmietniku!- Znalazł je pan pewnie w kominternowskim rozdzielniku lewych nazwisk dla towarzyszy par­tyjnych wykonujących zleconą krecią robotę.Sedlak rzucił się do adwersarza, pomstując:- Ty skur.- Panowie! - huknął Tarłowski [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl