[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli autor z obawy przed »silą fatalną« konkursowego sądu tytuł sztuki zmienił, w takim razie niedobrze uczynił, bo znając pisarską wartość swoją, mógł kpić z uprzedzeń.Tytuł nowy, ogniskujący uwagę widza na jednej postaci sztuki, informuje mylnie; Maryna nie jest bohaterką sztuki i brzemienia jej nie dźwiga.Autor »Maryny«, primo voto »Na wymowie«, jest, jak zaznaczyłem, pisarzem dużej wartości.Szczery poeta, umysł niezmiernie ruchliwy; pisarz sceniczny z temperamentem i pomysłowy, dał dowody talentu nietuzinkowego, Wśród rzeczy o wartości minimalnej, są i takie, które błyszczą, rzucone na świat silnym i zdecydowanym ruchem; w szeregu tym, niestety najsłabszym jest sztuka ostatnia, dziwny zlepek tężyzny i banalności, pomysłów silnych i naiwnego odtworzenia; stąd u widza budziły się okresy zajęcia, które bladło i ginęło natychmiast, przytłoczone płaskim efektem, aby się zbudzić na nowo i znów zginąć w banalności zakończenia, z którego wrażenie u widza decyduje sąd o całości, decydując równocześnie o powodzeniu sztuki, która już z góry z wielu względów miała szansę u publiczności przeciwko sobie.Pierwszym z tych względów była… »egzotyczność« tematu.Śmiało można mówić o egzotyczności, wobec tej publiczności, która karmiona do przesytu widokiem wyfraczonych manekinów, roznoszących od kulisy do kulisy psychologiczne plotki i bredzących pięknie na modny temat, nie znosi już poprostu widoku chałupy, gdzie nie ma wystawy bucharów ani kryształowych pająków, które teatr pożycza za drogie pieniądze na każde przedstawienie.Jest to rzecz bezmyślna, śmieszna, ale jest prawdziwa; zawsze tak było, dziś jest gorzej.To jest taki nasz, swojski — »pseudoklasycyzm«, nie zniżający się do gminnych pojęć…»Maryna« jest tragedyą chłopskiej duszy, urodzonej w tym wypadku z Reymonta.Postacie reymontowe, żywiołowe, ponure i silne, wyszły tu na scenę gromadą; poznać je można po twarzach nigdy nieuśmiechniętych, po podobieństwie dusz, zwartych w sobie, skłonnych do nienawiści, do rzutu, opanowanych żywiołową siłą.Szukiewicz, zapatrzywszy się w postacie chłopów Reymonta, nie mógł już, czy nie umiał stworzyć dokoła bohaterów swoich innej atmosfery, niż jest ta, która z chłopa robi tylko bohatera tragedyi, nigdy nic innego.Lecz ta jest w tem różnica, że chłop Reymonta tragicznym jest w związku z tem wszystkiem, co go dokoła otacza, na szerokiem powieściowem tle, które żywi jego tragizm i z siebie go snuje; chłop Szukiewicza postawieny na scenie, jest tragiczny na wiarę autora; to nie jest tragiczny człowiek, bo w dramacie o szerokiem, ogólno—ludzkiem założeniu, bohater Szukiewicza nie byłby tragiczny, byłby to bowiem tylko bezmyślny, stary mąż.Szukiewicz chciał więc tylko tragicznego chłopa, a ten bez tła Reymonta, bez doskonałego założenia jest tylko bohaterem z sali rozpraw, gdzie go mają sądzić za usiłowane morderstwo.Że się przed wyrokiem powiesił, to jego rzecz.»Wieś spokojna, wieś wesoła«, należy do pogodnych mitów, w których z powodzeniem rozmiłował się przed wiekami rubaszny wielce ś.p.Piotr Baryka; dziś jeszcze proceder ten uprawiają pisarze wzbogacający teatry włościańskie; każdy zaś inny szuka chłopa patrzącego zezem, chłopskiego króla Leara, albo chłopskiego Otella, wśród młodszych szuka Don Carlosa, a zabrawszy się do pracy z ponurą miną, spotka niestety zawsze na drodze Reymonta i jest bezradny.Z miną bezradną stanął tak wobec bohaterów swoich Szukiewicz.Doprowadził rzecz do tego, że pasierb zapłonął miłością do macochy.Pozwolić teraz na kazirodztwo, znaczyłoby pozwolić śladem Reymonta rozpętać się żywiołowi, zagrać rozhukanym temperamentom, rozbujać potężnemu barbarzyństwu, idącemu odruchem przeciwko wszystkiemu.O tem wszystkiem nie uprzedziła nas śpiewająca u Reymonta dusza wsi, wobec czego przyjmiemy to jako ohydną zbrodnię, bez słowa komentarza.Więc macocha u Szukiewicza obiera inną drogę i broni się grzechowi wszystkiemi siłami, mimo, że w akcie pierwszym była zwyczajną, rozwiązłą, zdrową dziewką wiejską, nie robiącą sobie skrupułów na temat starego męża, kiedy szło o młodego parobka.Tymczasem, pod koniec, jakby przyszła do przekonania, że praktyczniej było pójść śladem machocy u Reymonta, odchodzi sama, aby się spotkać z pasierbem.Gdzieś tu brak spojenia, brak motywu, brak początku pędu.Żywioł w ruchu tym udziału nie bierze, bo żywioł przez dwa akty się nie namyśla; nie gra w akcie czwartym nieokiełznany pęd krwi, która burzyła się wstrętem w akcie drugim na samą myśl o ohydnej zbrodni.Jeśliby się usiłowało tłómaczyć odejście macochy wielkim żalem do starego męża, który mimo tego, że ona jest wobec pasierba bez winy, usiłował ją zamordować, spoić historyi nie można; wszak chciała odejść przedtem jeszcze bez uzasadnionego dostatecznie powodu.Jest w miejscu tem błędne koło, a w niem bezradność autora, który, postanowiwszy uprawiać tragizm, szukał efektownego tragicznego zakończenia.Nie śledząc dróg, ani psychologicznego związku, fakty zewnętrze tylko biorąc pod uwagę, należy im przyznać siłę i zdolność wywiera nią bezpośredniego wrażenia; znać w tem właśnie talent Szukiewicza, w tem uwypuklaniu właściwości, które są ukryte, w łączeniu zjawisk w groźną całość.Patrzenie na to podniesie, jako tako, wrażenie całości, które zniszczeje jednakże, jeśli się rozpocznie wglądanie we wnętrze sztuki.Okaże się bowiem, że prócz tych zasadniczych niekonsekwencyi, o których powyżej, jest całe mnóstwo innych, przez które akt pierwszy sztuki niema uzasadnienia, nie łącząc się zupełnie z całością; przerwa między aktem pierwszym i drugim zmienia macochę ze sztuki do niepoznania, tak, że akt pierwszy może być sam dla siebie wielce charakterystyczną jednoaktówką, o zakończeniu doskonaleni.Na związanie go z całością brak motywów i nici; to, co jest w nim z fabuły sztuki, można dać w akcie drugim z pomocą niewielu scen i skutek ten sam będzie.Jeśli się w akcie pierwszym czego szuka, to chyba — zapałek, o których się tyle mówi w jednym akcie, ile nawet Suderman nie powie w czterech — o duszy.Wrażenie kilku scen, ze znamienitym stworzonych talentem, konało natychmiast, przeciążone pracą dźwigania całej sterty szczególików, które mają służyć do ubarwienia tła.Podmalowywanie to odbywa się, niestety, niezręcznie; więcej w tem wszystkiem jest niepohamowanej trywialności, niż zajmujących szczegółów.Z tła tego wypełzły dwie figury rażące.Ksiądz wiejski, bez wyrazu, banalny, gadający od rzeczy; dobreby to było z kilogramem attyckiej soli, ale jest nieznośne i fałszywie wesołe, kiedy poczciwy księżyna, zapewne syn chłopski, powiada rzewnie:— A może to ma być właśnie waszem zbawieniem, że pójdziecie na żebry…Mogłoby to być wesołe, gdyby było ironiczne i gdyby nie było smutne, i gdyby przedtem ksiądz ten nie był pożyczył kobiecie, niewiadomo z jakiej racyi, pieniędzy, a teraz przyszedł na skargę do męża.Drugą taką figurą jest chłop, co z Ameryki wrócił i nudnie opowiada o niej, wedle znanej recepty robienia wesołości przez przesadę.Niedźwiedzią przysługę zrobiło sztuce samo zakończenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]