[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wpadli w złość, gdy położyła zielonego dolara na stole, i wręczodmówili jego przyjęcia.Scarlett zabrała ziarno, a dolara wsunęła chyłkiem do rąk Sally.Sally zmieniła się bardzo w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy.Po powrocie Scarlett do Tarybyła smutna i blada, ale jakoś ożywiona.Teraz ożywienie znikło, jak gdyby klęska odebrałajej resztki nadziei.- Scarlett - szepnęła biorąc od niej banknot - po co było to wszystko? Po cośmyprowadzili wojnę? O, biedny mój Józio! O, biedne moje dziecko!- Nie wiem, po cośmy prowadzili wojnę, i nic mnie to nie obchodzi - odrzekła Scarlett.-Nie interesuje mnie to wcale.Nigdy mnie nie interesowało.Wojna jest sprawą mężczyzn, niekobiet.Jedyne, do czego teraz dążę, to dobry zbiór bawełny.Wez tego dolara i kup ubrankoswemu małemu, bardzo mu się przyda.Mimo uprzejmości Aleksa i Tonia nie mam zamiarurabować wam ziarna.Chłopcy odprowadzili ją do wozu i pomogli jej wsiąść, bardzo szarmanccy i weseli,właściwą Fontaine'om beztroską wesołością - kiedy jednak odjechała, drżała z przejęcia, boprześladował ją obraz ich niedostatku.Taka już była zmęczona biedą i troskami! Z jakąprzyjemnością odwiedzałaby ludzi bogatych i nie potrzebujących myśleć o tym, co będą jedlina następny obiad!Cade Calvert był już w Kwiecie Sosny.Scarlett wchodząc po schodkach starego domu,w którym tak często tańczyła w dawnych, szczęśliwych czasach, widziała, że śmierć patrzymu z twarzy.Był przerazliwie chudy i kaszlał leżąc przykryty szalem w fotelu na słońcu;twarz mu się rozjaśniła, kiedy ją spostrzegł.To tylko małe przeziębienie, które mu gnieciepiersi, powiedział, starając się wstać na przywitanie.Nabawił się tego śpiąc podczas deszczuna wilgotnej ziemi.Wkrótce przejdzie i wtedy zacznie bardzo pomagać przy pracy.Kasia Calvert, która słyszała rozmowę, wyszła z domu i milcząco spojrzała na Scarlettnad głową brata: Scarlett wyczytała w jej wzroku głęboką rozpacz.Cade nie wiedział, co goczeka, Kasia jednak nie miała złudzeń.Plantacja była zarośnięta chwastami i zaniedbana, napolach zdążyły wyrosnąć małe sosny, dom był brudny i nieporządny, Kasia chuda i mizerna.Calvertowie z jankeską macochą, czterema małymi siostrami przyrodnimi i Hiltonem,jankeskim rządcą, mieszkali w milczącym domu, w którym rozlegało się echo.Scarlett nigdynie lubiła Hiltona, podobnie jak nie lubiła Jonasza Wilkersona - teraz zaś wydał się jej tymmniej sympatyczny, że kiedy podszedł do niej, przywitał się jak równy z równą.Dawniej,podobnie jak Wilkerson, łączył w sobie uniżoność z impertynencją, teraz jednak wobecśmierci pana Calverta i Raiforda, tudzież choroby Cade'a została mu tylko impertynencja.Druga pani Calvert nigdy nie umiała utrzymać w karbach służby murzyńskiej, tym bardziejwięc trudno jej było wzbudzić szacunek w białym człowieku.- Pan Hilton był tak miły, że został z nami przez cały ten trudny okres - rzekła paniCalvert nerwowo, rzucając szybkie spojrzenie na milczącą pasierbicę.- Bardzo był miły.Przypuszczam, że słyszała pani, jak nas dwukrotnie uratował, gdy byli tutaj żołnierzeShermana.Nie wiem zupełnie, jak dałybyśmy sobie radę bez niego, bez pieniędzy, wobectego, że Cade.Blada twarz Cade'a pokryła się rumieńcem, Kasia spuściła ocienione długimi rzęsamipowieki i zagryzała wargi.Scarlett wiedziała, że obydwoje wiją się w bezsilnej pasji zpowodu długu wdzięczności w stosunku do Jankesa.Pani Calvert bliska była płaczu.Znowupopełniła jakiś błąd.Zawsze popełniała gafy.Nie mogła zrozumieć południowców, choćmieszkała w Georgii już od dwudziestu lat.Nigdy nie wiedziała, co powiedzieć swoimpasierbom, i choćby Bóg wie co powiedziała czy zrobiła, nie przestawali być dla niejprzesadnie grzeczni.Teraz milcząco postanowiła, że pojedzie z dziećmi na Północ do własnejrodziny i zostawi swojemu losowi tych dwoje dziwnych, hardych ludzi.Po tych dwóch wizytach Scarlett nie miała już ochoty widzieć Tarletonów.Wobecśmierci czterech chłopców, spalenia domu i przeprowadzenia się całej rodziny do małegodomku rządcy - nie mogła się na te odwiedziny zdecydować.Zuela i Karina prosiły jednak,aby je zabrała.Melania powiedziała, że nie po sąsiedzku będzie, jeżeli nie przywitają panaTarletona po powrocie z wojny - pojechały więc pewnej niedzieli.Ta wizyta była najgorsza że wszystkich.Przejeżdżając koło ruin domu ujrzały Beatrice Tarleton w podartej amazonce i żeszpicrutą pod pachą, siedzącą na płocie, który otaczał zagrodę dla koni, i patrzącą ponuro wprzestrzeń.Obok niej przycupnął mały Murzyn o kabłąkowatych nogach, który dawniejujeżdżał konie; wyglądał równie smętnie jak jego pani.Zagroda, dawniej zawsze pełnaskaczących zrebiąt i poważnych, rasowych klaczy, była teraz zupełnie pusta - przechadzał siępo niej tylko jeden muł, na którym pan Tarleton wrócił z wojny.- Słowo daję, że nie mogę sobie miejsca znalezć, odkąd nie ma moich najmilszych -rzekła pani Tarleton złażąc z płotu.Ktoś obcy mógłby pomyśleć, że mówi o zmarłych synach,ale dziewczęta z Tary wiedziały, że ma na myśli konie.- Wszystkie moje piękne koniezginęły.Ach, i biedna moja Nellie.Gdyby mi choć Nellie została.I tylko jeden podły muł nacałej plantacji! Podły muł - powtórzyła patrząc z oburzeniem na wychudłe zwierzę.- To jestbezczeszczenie pamięci moich rasowych, pięknych koników, żeby muł chodził po ichzagrodzie.Muły to bękarcie, przeciwne naturze stworzenia.hodowanie ich powinno byćzakazane prawem.Jim Tarleton, zupełnie zmieniony przez kędzierzawą brodę, wyszedł z domu, abyprzywitać i ucałować dziewczyny; za nim wyszły cztery jego córki w pocerowanychsukniach, potykając się o kilkanaście psów myśliwskich, które usłyszawszy obce głosy,szczekając pędziły do bramy.Całą rodzinę Terletonów cechowała sztuczna wesołość, którabardziej dotknęła Scarlett niż rozgoryczenie Mimozy czy śmiertelna cisza Kwiatu Sosny.Tarletonowie wpierali się, aby dziewczęta zostały na obiedzie, mówiąc, że miewająteraz bardzo mało gości, chcą więc wreszcie posłuchać nowin.Scarlett nie chciała zostać, boprzygnębiał ją nastrój tego domu, ale siostry jej i Melania życzyły sobie dłuższej wizyty, takwięc wszystkie cztery zostały na obiedzie i dostały po garstce suszonego groszku z boczkiem.Wszyscy kpili z marnego jedzenia, a panny Tarleton opowiadały chichocząc, z czegoszyją sobie suknie, jak gdyby to było bardzo śmieszne [ Pobierz całość w formacie PDF ]