[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwaj dziwni osobnicy, z powodu przygód, w które ich wciągnęliśmy,narzekali, że nie mogą dalej prowadzić swojej działalności.Skarżyli się,że przeze mnie stracili kilka cennych relikwii w postaci kości męczenni-ków, gdy przez nieuwagę potrąciłem ułożony stos.Przedstawione przeznich okoliczności były jak najbardziej wiarygodne, ale Ciacconio, chcącprzekonać opata, zaczął wymachiwać mu przed nosem dużą, cuchnącąkością z resztkami mięśni, twierdząc, że uległa zniszczeniu wskutek wy-padku.Atto, nie mogąc znieść widoku i odoru kości, nie protestował.- W porządku, zgoda.Ale nie chcę już słyszeć o waszych problemach.Wyjął z kieszeni kilka monet i wręczył Ciacconiowi.Aowca relikwiinatychmiast schwycił pieniądze w szponiaste dłonie, omal nie raniąc Mc-laniego.- Nie cierpię ich! - szepnął Atto zdegustowany, masując sobie rękę.- Gfrrrlulbh, gfrrrlulbh, gfrrrlulbh.- powtarzał półgłosem Ciacconio,przekładając monety z ręki do ręki.- Liczy pieniądze - szepnął mi do ucha Ugonio z obrzydliwym uśmie-chem.- To straszny sknera.- Gfrrrlulbh - powiedział zadowolony Ciacconio, wrzucając pieniądzedo brudnego, zatłuszczonego woreczka.Spadły z brzękiem, co mogłobyświadczyć, że zbiór był pokazny.290- Szczerze mówiąc, nasze dwa potwory bardzo nam pomagają - po-wiedział mi pózniej Melani, podczas gdy Ugonio i Ciacconio znikaliw ciemnościach.- Ta obrzydliwa kość, którą Ciacconio wymachiwał miprzed nosem, była w rzeczywistości odpadem z rzezni, a nie relikwią.Czasami jednak lepiej zbytnio nie wnikać i zapłacić, w przeciwnym raziezniechęcą się i przestaną współpracować.Zapamiętaj: w Rzymie należywygrywać, ale nie pokonywać.To święte miasto szanuje mocarzy, alecieszy się ich klęską.Po otrzymaniu zapłaty poszukiwacze relikwii przekazali Melaniemuto, czego potrzebowaliśmy: duplikat klucza do wozowni i kuchni w domuTiracordy.Przeszliśmy przez właz do wozowni, po czym bez truduznalezliśmy się w części mieszkalnej.Ponieważ było pózno, należałoprzypuszczać, że tylko gospodarz nie spał, czekając na gościa.Przeszliśmy przez kuchnię, pózniej przez nieużywaną sypialnię z łóż-kiem pod baldachimem i dotarliśmy do przedsionka.Poruszaliśmy sięw ciemnościach, zdając się na pamięć i słabe światło księżyca.Następnieweszliśmy po krętych schodach, oświetlonych z góry dużymi świecami,które Atto musiał poprzedniego wieczoru zgasić, żebyśmy mogli niepo-strzeżenie opuścić dom.Minęliśmy pierwszy gabinet na półpiętrze, gdzieznajdowały się piękne przedmioty, które podziwialiśmy podczas pierw-szej wizyty.Weszliśmy na pierwsze piętro, pogrążone w ciemnościach.Tym razem jednak drzwi prowadzące na piętro były otwarte.W domu pa-nowała cisza.Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i skierowali-śmy się w stronę otwartych drzwi.Poczułem przypływ sił i jakiejś bez-sensownej odwagi.Poprzedniej nocy - pomyślałem - wszystko poszłogładko, teraz także powinno się nam udać.Nagle rozległ się głośny stuk, dobiegający z parteru.Ze strachu sercastanęły nam w gardłach.Ktoś trzykrotnie zapukał do bramy wejściowej.Instynktownie wbiegliśmy na stopnie między pierwszym a drugim pię-trem, w pobliżu gabinetu mieszczącego bibliotekę.Usłyszeliśmy w górze jakiś szelest, w dole natomiast odgłos kroków.Kolejny raz niebezpieczeństwo groziło nam z dwóch stron.Atto już szy-kował się do zdmuchnięcia świec (co tym razem mogło wzbudzić podej-rzenia gospodarza), kiedy do naszych uszu doszedł głos Tiracordy:- Nie fatyguj się, Paradisa! Ja otworzę!Usłyszeliśmy, jak Tiracorda schodzi po schodach, przechodzi przezprzedsionek, otwiera bramę i wydaje okrzyki radości.Gość wszedł, niepowiedziawszy słowa.291- Witam, pytając, co powiesz - powiedział dobrodusznym tonem Tira-corda, zamykając bramę.- Wiesz, witając, pytam, po co.- Niech mi pan wybaczy, Giovanni, mam dziś nie najlepszy humor.Ktoś mnie śledził i musiałem skorzystać z innego przejścia.- Proszę, proszę, niech pan wejdzie, drogi przyjacielu [ Pobierz całość w formacie PDF ]