[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Składa się mniej więcej z tuzina zaniedbanych łodzirybackich, z których większość jest tak niezdatna do żeglugi, że ci barbarzyńcyodważają się łowić jedynie na płyciznach przy ujściu rzeki.Elryk odstawił kubek. Dziękujemy ci, gospodarzu. Położył na szynkwasie srebrną Melnibo-nańską monetę. Trudno będzie to rozmienić zauważył chytrze właściciel gospody. Ze względu na nas nie potrzebujesz tego rozmieniać powiedział Elryk. Dziękuję wam, panowie.Czy zechcielibyście spędzić tę noc w mojej go-spodzie? Mogę ofiarować wam najwygodniejsze łóżka w Ramasazie.79 Raczej nie odparł Elryk. Będziemy spać na pokładzie naszego okrętu,byśmy o świcie byli gotowi do drogi.Gospodarz patrzył bez słowa za wychodzącymi Melnibonanami.Z przyzwy-czajenia spróbował zgiąć monetę w zębach, oceniając jej wartość.Zaraz jednakwyjął ją z ust, wydało mu się bowiem, że poczuł na języku jakiś dziwny smak.Przyglądał się monecie, obracając ją na obie strony.Czy Melnibonańskie srebromoże być trucizną dla zwykłego śmiertelnika? Lepiej nie ryzykować.Wetknąłpieniądz do sakiewki i podniósł kubki, które mężczyzni zostawili na szynkwasie.Nie znosił, by cokolwiek marnowało się w gospodzie, ale tym razem uznał, żerozsądniej będzie je wyrzucić.Okręt, Który %7łegluje Ponad Lądem i Morzem dotarł do zatoki w południenastępnego dnia i stał teraz przy brzegu, za krótkim przesmykiem, porośniętymgęstą, niemal tropikalną roślinnością, ukryty przed wzrokiem mieszkańców od-ległego miasta.Elryk i Dyvim Tvar, brodząc w czystej, płytkiej wodzie wyszlina plażę i zanurzyli się w zielony chłód lasu.Postanowili zachować ostrożnośći nie ujawniać swej obecności, póki nie zorientują się, ile prawdy o Dhoz-Kamprzekazał im w swej opowieści właściciel tawerny.Na skraju przesmyka wznosiło się wysokie wzgórze, na którym rosło kilka po-tężnych drzew.Mężczyzni posuwali się mozolnie ku górze, wycinając sobie mie-czami ścieżkę wśród zarośli.Wreszcie stanęli pod drzewami i wybór Elryka padłna drzewo, którego pień rósł niemal równolegle do ziemi, by potem znów wznieśćsię prosto.Cesarz schował miecz do pochwy, położył ręce na pniu i poczołgał siępo nim ku górze, aż dotarł do grubych gałęzi, które mogły już utrzymać ciężarjego ciała.To samo zrobił Dyvim Tvar, a gdy znalazł się na sąsiednim drzewie,obaj mogli bez przeszkód przyjrzeć się zatoce i dobrze widocznemu stąd miastuDhoz-Kam.Miasto z pewnością zasługiwało na pogardę właściciela gospody.Naobu brzegach rzeki przycupnęły niskie, brudne domostwa, z których wprost kłuław oczy nędza miasta.Wiedzieli już, dlaczego Yyrkoon je wybrał.Ziemie Oin i Yułatwo było zdobyć, zwłaszcza jeśli dysponowało się grupą dobrze wyszkolonychImrryrian oraz pomocą czarnoksięskich sprzymierzeńców Yyrkoona.Poza tymnikt nie zawracałby sobie głowy walką o biedne kraje, które ze względu na swojepołożenie geograficzne nie miały też żadnego znaczenia strategicznego.Yyrko-on wybrał dobrze, jeśli chciał, by jego działalność pozostała niezauważona; o ilenie miał w tym jeszcze jakiegoś innego celu.Właściciel tawerny mylił się jed-nak co do floty Dhoz-Kam.Nawet z tej odległości Elryk i Dyvim Tvar naliczyliw porcie dobre trzydzieści świetnie wyposażonych okrętów wojennych, a wyglą-dało na to, że jest ich jeszcze więcej, zakotwiczonych w górze rzeki.Nie obudziływ nich wszakże takiego zainteresowania jak obiekt, który błyszczał i migotał nadmiastem.Ogromne kolumny podtrzymywały tu oś z osadzonym na niej wielkim,80okrągłym, oprawionym w ramę lustrem.Wystarczyło na nią spojrzeć, by przeko-nać się, że podobnie jak okręt, który przywiózł tu Melnibonan, nie jest dziełemśmiertelników.Nie mieli wątpliwości, że spoglądają na Zwierciadło Pamięci.Zro-zumieli też, że ktokolwiek wpływał do portu i napotykał podniesione lustro, niepamiętał potem niczego.Zwierciadło natychmiast kradło mu pamięć. Wygląda na to, panie, że głupotą z naszej strony byłoby płynąć prosto doportu w Dhoz-Kam odezwał się ze swego stanowiska Dyvim Tvar.Gdybyśmywpłynęli do zatoki, znalezlibyśmy się w prawdziwym niebezpieczeństwie.My-ślę, że możemy patrzeć na lustro tylko dlatego, że nie jest skierowane wprost nanas.Zwróć jednak uwagę na mechanizm, służący do obracania nim w różnychkierunkach.Ten, kto go używa, może kierować je we wszystkie strony opróczjednej.Nie może odwrócić lustra w głąb lądu, poza miasto.Nie ma zresztą takiejpotrzeby, bo i któż zbliżyłby się do Oin i Yu od strony tamtych pustkowi? Kto,oprócz mieszkańców obu państw wybrałby tę drogę do ich stolicy? Sądzę, że cię rozumiem, Dyvim Tvar.Sugerujesz, że rozsądnie byłoby wy-korzystać specjalne właściwości naszego okrętu i..i podążyć lądem do Dhoz-Kam, uderzając znienacka i wykorzystującweteranów, których wzięliśmy ze sobą.Możemy poruszać się szybko, ignorującnowych sprzymierzeńców księcia Yyrkoona.Znajdziemy jego samego i wszyst-kich zdrajców, którzy przy nim zostali.Czy nie moglibyśmy tak właśnie zrobić,Elryku? Uderzyć na miasto, pochwycić Yyrkoona, uratować Cymoril, a potemumknąć stąd tą samą drogą? To niebezpieczne, ale skoro mamy zbyt mało ludzi, by podjąć otwarty atak,nic innego nie możemy uczynić.Co prawda tracimy w ten sposób przewagę, jakądaje nam atak przez zaskoczenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]