RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W niektóre poranki otrzymywałrozkaz, by  zadbać o ciężar" i zgarniał go tak, że otrzymywał kilka buszli zkażdej porcji, wywołując gniewne jęki,  patrzcie, jak te pieprzeńce go ubijają!Czemu go, gnojku, nie udepczesz?" itd., zaś otrzaskani mruczeli ponuro, żeznali wagowych utopionych w gnojówce ostatniego dnia zbiorów.Z koszy chmiel przesypywano do worków, które teoretycznie ważyły po sto funtów; aletrzeba było dwóch mężczyzn, by podnieść pełen worek, kiedy wagowy  zadbał ociężar".Przysługiwała godzina na posiłek, zapalano więc z łodyg chmieluognisko - było to zakazane, ale każdy to robił - grzano herbatę i jedzonokanapki z bekonem.Po posiłku rwano do piątej lub szóstej wieczorem, kiedyznowu przychodził wagowy, żeby odebrać zbiory, po czym wracano do obozu.Patrząc, po pewnym czasie, na owo interludium zbierania chmielu, Dorotazawsze wspominała popołudnia.Tamte długie, męczące godziny w silnymblasku słońca, przy dzwiękach czterdziestu śpiewających głosów, w zapachudymu płonącego chmielu i drewna miały wartość szczególną i niezapomnianą.Popołudnia wlokły się niemiłosiernie, człowiek ze zmęczenia z trudem stał nanogach, małe zielone chmielowe wszy właziły we włosy, w uszy, nie dawałyspokoju; ręce były - z wyjątkiem miejsc krwawiących - od siarkowego sokuczarne jak u Murzyna.Mimo to człowiek czuł się szczęśliwy, niepojętym wręczszczęściem.Pochłaniała go i brała nad nim panowanie praca.Głupia praca,mechaniczna, wyczerpująca i z każdym dniem sprawiająca rękom corazdotkliwszy ból, a mimo to nigdy nie miało się jej dość; kiedy pogoda byłaładna, a chmiel dorodny - odnosiło się wrażenie, że można by tak zbieraćzawsze i bez końca.Dawało to fizyczną radość, wypełniało wnętrze ciepłym,kojącym uczuciem, każąc stać godzinę po godzinie, zrywać ciężkie kiście,patrząc jak coraz wyżej rośnie w koszu bladozielona sterta i z każdym buszlemdorzuca do kieszeni po dwa dodatkowe pensy.Paliło słońce, spiekając czło-wieka na brązowo, a gorzki, nigdy nie uprzykrzony zapach niczym powiew odoceanu zimnego piwa, przenikał nozdrza i odświeżał.Kiedy świeciło słońce - przypracy śpiewał każdy; plantacje rozbrzmiewały śpiewem.Z jakichś powodówowej jesieni wszystkie pieśni były smutne; pieśni o odtrąconej miłości i o nienagrodzonej wierności, niczym rynsztokowe wersje Carmen i MadameLescaut.Brzmiało to tak:There they go - in their joy -'Appy girl - lucky boy -But'ere am I-I-I-Broken - a-a-arted!Albo:But I'm dan-cing with tears in my eyes'Cos the girl - in my arms - isn't you-o-u!I:The bells are ringing for Sally - Butno-o-ot - for Sally - and me! Mała Cyganeczka śpiewała zazwyczaj w kółko:We're so misable, all so misable,Down on Misable Farm!I choć wszyscy mówili jej, że to Misery Farm, trwała przy nazywaniu jejMisable Farm.Stara straganiarka i jej wnuczka Rose znały pieśń zbieraczychmielu, a śpiewały ją tak:Our lousy 'ops!Our lousy 'ops!When the measurer'e comes round,Pick'em up, pick'em up off the ground!When'e comes to measure, 'Enever knows where to stop;Ay, ay, get in the bin Andtake the bloody lot!*Oto idą tam radośnie oraz Dzwony biją dla Salfy były lubiane szczególnie.Zbieracze nigdy się nie męczyli śpiewając je; obie zapewne prześpiewali, nimskończył się sezon, kilkaset razy.Melodie tych dwu pieśni, dzwoniąc poprzezliściaste szpalery łodyg, stanowiły część atmosfery chmielowych pól, jak gorzkizapach i czerwone światło słońca.Wróciwszy do obozu o pół do szóstej, albo około tej godziny, kucało sięnad strumieniem za rzędem chat i myło twarz, najczęściej po razpierwszy tego dnia.Zmycie z rąk czarnego jak węgiel osadu zajmowałoco najmniej dwadzieścia minut.Woda ani mydło nie robiły na nim żadnegowrażenia; tylko dwie substancje mogły go usunąć - jedną z nich byłobłoto, drugą zaś, rzecz dziwna, sam sok chmielu.Potem warzyło się kolacjęzłożoną zwykle z chleba, herbaty i znowu bekonu, chyba, że Nobby wybrał siędo wsi i kupił u masarza jakiś ochłap za dwa pensy.Zakupów zawszedokonywał Nobby.Był to człowiek z gatunku tych, którzy wiedzą jak sięnabywa mięso wartości czterech pensów za dwa, a niezależnie od tego -świetny w robieniu małych oszczędności.Na przykład kupował zawszewiejski chleb, nieporównywalny kształtem z żadnym innym, ponieważ -* Są to piosenki  slangowe", słowa w nich okaleczone, a treść, w kolejności taka:  Oto idątam radośnie, szczęśliwa dziewczyna, fartowny chłopiec, ale tu jestem ja, ze złamanymsercem."  A ja tańczę ze łzami w oczach, bo dziewczyna w mych ramionach to nie ty." Dzwony biją dla Sally, ale nie dla Sally i dla mnie.".Jesteśmy tacy ubodzy, tacy ubodzy natej nędznej farmie.''  Nasz wszawy chmiel, nasz wszawy chmiel! Kiedy przychodziwagowy, trzeba go podnieść z ziemi! Kiedy przychodzi ważyć, nigdy nie wie, kiedy maprzestać; tak, tak, właz do kosza i zabieraj ten sakramencki zbiór!" co zwykł był podkreślać - wiejski chleb, kiedy go przełamać na pół,wygląda jak dwa chleby.Przysypiało się jeszcze przed zjedzeniem kolacji, potężne ogniska, jakieludzie mieli zwyczaj palić między barakami, były zbyt przyjemne, by jeopuszczać.Farma zezwalała na zebranie dwu stert chrustu dziennie na każdąchatę, ale zbieracze znosili go tyle, ile chcieli, a także wielkie sterty korzeniwiązów, które tliły się do rana.W niektóre noce ogniska były tak potężne, żemogło wokół nich zupełnie wygodnie siedzieć kręgiem dwadzieścia osób,wtedy śpiewano długo w noc, opowiadano anegdoty i pieczono kradzionejabłka.Chłopcy i dziewczyny wymykali się w ciemność parami, a kilkuśmiałków, takich jak Nobby, wychodziło z workami i ograbiało sąsiednie sady.Dzieci bawiły się w ciemnościach w chowanego i dręczyły podchodzące doobozu kozodoje, które, w swojej koknejskiej* ignorancji, brały za bażanty.Wsobotni wieczór pięćdziesięciu albo sześćdziesięciu zbieraczy miało zwyczajupijać się w barze, a potem maszerować przez wieś rycząc sprośne piosenki, kuzgrozie mieszkańców, traktujących sezon chmielowy tak, jak poczciwirzymscy prowincjusze musieli traktować doroczny najazd Gotów.Kiedy wreszcie udawało się wycofać do gniazd w stogach, nie było w nich aniciepło, ani wygodnie.Po pierwszej błogiej nocy Dorota doszła do wniosku, żesłoma nie nadaje się do spania nie tylko dlatego, że kłuje, ale w dodatku - wprzeciwieństwie do siana - ze wszystkich możliwych stron przepuszczaprzeciągi.Ponieważ miała okazję ukraść z plantacji niemal nieograniczonąilość worków na chmiel, udało się jej sporządzić rodzaj kokonu z czterechtakich worków, umieszczając jeden w drugim, co pozwalało zachować dosyćciepła, by spać przynajmniej pięć godzin na noc.4.Pieniędzy zarobionych zbieraniem chmielu wystarczało na przeżycie, ale nanic więcej.Stawka płacona u Cairnsów wynosiła dwa pensy za buszel; przy dobrymchmielu doświadczony zbieracz mógł w godzinę zebrać trzy buszle.Teorety-cznie więc można było w ciągu sześćdziesięciogodzinnego tygodnia zarobićtrzydzieści szylingów.W istocie nikt w obozie nawet się do tej kwoty niezbliżył [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl