RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie spodziewałem się jednak, że to będziesz ty.Zamarłem, kiedy cię tam zastałem i zobaczyłem, jak zawzięcie bawisz się w harcerzyka.Szczególnie że najwidoczniej uparłeś się, aby przywrócić życie temu ciału.Chyba tak samo się przestraszył, pomyślał Dalgliesh, gdy znaleźli Wilfreda niemal uduszonego dymem.Ani wówczas, ani po śmierci Maggie nie było nic fałszywego w przerażeniu Juliusa.Zapytał:- A czy Holroyd został zepchnięty z urwiska też po to, żeby nic nie mógł powiedzieć? Julius roześmiał się:- Teraz się ubawisz, to cudowna ironia losu.Nawet nie wie­działem, że Maggie wyklepała wszystko Holroydowi, dopóki - już po jego śmierci - tego mi nie powiedziała.A Dennis Lerner w ogóle nic nie wiedział.Holroyd zaczął mu jak zwykle dokuczać.Dennis nawet już do tego przywykł i po prostu odsunął się ze swoją książką.Wtedy Holroyd zaczął go dręczyć w sposób bardziej wyrafinowany.Krzyczał na Dennisa.Pytał, jak Wilfred zareagowałby na wieść o tym, że jego cenne pielgrzymki są fałszerstwem, a cały Folwark Toynton polega na oszustwie.Kazał Dennisowi dobrze wykorzystać następną pielg­rzymkę, gdyż z pewnością będzie ona ostatnią.Dennis przeraził się; doszedł do wniosku, że Holroyd wie o przemycie narkotyków.Nawet sobie nie zadał pytania, skąd, u diabła, Holroyd mógłby cokolwiek wiedzieć.Później powiedział mi, że nie pamięta, jak wstał, zwolnił hamulce i pchnął fotel.Lecz - rzecz jasna - uczynił to.Nikt inny nie mógł tego zrobić.Gdyby fotel nie został mocno pchnięty, nie upadłby tak daleko od krawędzi urwiska.Byłem pod nimi na plaży, kiedy Holroyd spadał.Zawsze mnie irytowało, że nikt mi nawet nie może okazać współczucia.W końcu byłem świadkiem okropnej sceny - Holroyd roztrzaskał się jakieś dwadzieścia jardów ode mnie.Mam nadzieję, że choć ty teraz okażesz spóźnione współczucie.Dalgliesh doszedł do wniosku, że to morderstwo musiało być na rękę Juliusowi przynajmniej z dwóch powodów.Usuwało Holroyda wraz z jego niebezpieczną wiedzą oraz całkowicie oddawało Dennisa w jego władzę.- I pozbyłeś się tych dwóch bocznych części wózka, gdy Lerner sprowadzał pomoc? - zapytał.- Wyniosłem je jakieś pięćdziesiąt jardów dalej i wrzuciłem do głębokiej szczeliny między skałami.Wówczas uważałem, że w bardzo rozsądny sposób utrudniam śledztwo.Bez hamulców nikt nie mógł stwierdzić, że to nie był wypadek.Potem doszedłem do wniosku, że trzeba je było zostawić w spokoju.Uznano by, że Holroyd sam się zabił.Właściwie tak było.Nawet przekonałem o tym Dennisa.- Co teraz zrobisz? - zapytał Dalgliesh.- Poczęstuję cię kulką w głowę, schowam ciało w twoim samo­chodzie, a następnie gdzieś cię wywiozę.Wiem, że to banalny sposób morderstwa, ale podobno skuteczny.Dalgliesh roześmiał się.Ze zdziwieniem zauważył, że śmiech zabrzmiał niemal spontanicznie.- Czy mam rozumieć, że chcesz jechać około sześćdziesięciu mil w charakterystycznym samochodzie z ciałem zamordowanego komen­danta policji metropolitalnej w bagażniku - i to w jego własnym bagażniku? Ten i ów z moich znajomych, którzy odsiadują wyroki w najpilniej strzeżonych oddziałach więzień w Parkhurst i Durham, z pewnością będzie podziwiał twój tupet, chociaż prawdopodobnie w niewielkim stopniu ucieszy ich twoje towarzystwo.To kłótliwi i niekulturalni osobnicy.Chyba nie będziecie mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego.- Zaryzykuję.W każdym razie ty będziesz martwy.- Oczywiście.Podobnie jak ty, z chwilą gdy pocisk wejdzie w moje ciało, chyba że uznajesz dożywocie za życie.Nawet jeśli spróbujesz odcisnąć na spuście moje palce, domyśla się, iż zostałem zamordowany.Nie należę do typu samobójców, trudno również uwierzyć, że pojechałbym gdzieś głęboko w las i chaszcze, by sobie strzelić w łeb.A prokurator każe laborantom stanąć na głowie i coś znaleźć.- O ile odnajdą twoje ciało.Kiedy cię w ogóle zaczną szukać? Może za trzy tygodnie?- Nie ma obawy, odnajdą.Jeśli ci się wydaje, że potrafisz wyszukać odpowiednie miejsce, by porzucić samochód z moimi zwłokami, oni także je znajdą.Nie myśl, że policja nie potrafi czytać map topograficznych.A jak zamierzasz tu wrócić? Wsiąść do pociągu w Bournemouth albo Winchester? Autostopem, wynajętym rowerem? Czy też na piechotę w nocy? Nie możesz pojechać do Londynu pociągiem i udawać, że wsiadłeś w Wareham.To mała stacyjka i jesteś tam znany.W tę stronę lub w drodze powrotnej ktoś cię zapamięta.Julius zastanawiał się przez chwilę.- Oczywiście, masz rację.W takim razie zostaje urwisko.Muszą cię wyłowić z morza.- Z przestrzeloną głową? Chyba że oczekujesz, iż przestąpię krawędź urwiska, by ci ułatwić morderstwo? Możesz spróbować użyć siły, oczywiście, ale wtedy musiałbyś się do mnie zbliżyć na niebez­pieczną odległość.Trudno przewidzieć, kto zwyciężyłby w walce wręcz.Chyba nie chciałbyś spaść razem ze mną? Lecz jeśli znajdą moje ciało i ten pocisk, będzie po tobie.Pamiętaj, że trop zaczyna się tutaj.Ostatnio widziano mnie, gdy odjeżdżał autobus, a prócz nas dwóch nie ma tu nikogo.W tym momencie równocześnie usłyszeli trzaśniecie drzwi od głównego wejścia.Po tym dźwięku, głośnym jak strzał, rozległo się człapanie.Ktoś nadchodził od strony frontowego korytarza.III- Tylko krzyknij - powiedział szybko Julius - a zabiję was obu.Stań na lewo od drzwi.Kroki dochodzące ze strony korytarza brzmiały teraz nienaturalnie głośno w martwej ciszy.Obaj mężczyźni wstrzymali oddech.W drzwiach stanął Philby.Natychmiast zauważył rewolwer.Jego oczy rozszerzyły się.Za­mrugał gwałtownie.Skierował spojrzenie na obu mężczyzn.Po chwili odezwał się ochrypłym głosem, niemal przepraszająco.Zwrócił się bezpośrednio do Dalgliesha, jak dziecko tłumaczące się z jakiejś psoty:- Wilfred odesłał mnie wcześniej.Dot wydawało się, że nie wyłączyła gazu.Znów spojrzał na Juliusa.Tym razem w jego oczach pojawiło się nie ukrywane przerażenie.- Nie! - zawołał.W tej samej chwili Court wypalił.Huk wystrzału, chociaż spodziewany, brzmiał niewiarygodnie głośno.Philby zesztywniał, zachwiał się i runął do tyłu jak ścięte drzewo.Pokój zadrżał od hałasu.Ofiara została trafiona dokładnie między oczy.Dalgliesh zdawał sobie sprawę, że pocisk właśnie tam miał dosięgnąć celu; Julius wykorzystał tę konieczność zabójstwa, by uzmysłowić Dalglieshowi, że potrafi władać rewolwerem.Wykorzys­tał morderstwo do praktyki strzeleckiej.Ponownie skierował rewolwer w kierunku Dalgliesha i powiedział spokojnie:- Podejdź do niego.Dalgliesh nachylił się nad ciałem.W oczach trupa wciąż malowało się zdumienie.Rana była niewielką, lepką szczeliną w dolnej części czoła, tak nieznaczną, że można by ją prezentować podczas pokazów balistycznych dotyczących efektów strzału z odległości sześciu stóp.Nie było śladów prochu, krew jeszcze nie wypłynęła, rotacja pocisku nieznacznie tylko poczerniła skórę.Dziura stanowiła precyzyjny, niemal ozdobny stygmat, który nie dawał pojęcia o spustoszeniach wewnątrz czaszki.Julius odezwał się:- W ten sposób wyrównałem z nim rachunki za rozbity marmur.Czy pocisk przeszedł na wylot?Dalgliesh odwrócił delikatnie ciężką głowę.- Nie.Musiałeś trafić w kość.- Tak zamierzałem.Zostały zatem dwa naboje.Widzisz, ko­mendancie, nie miałeś racji.To nie ja widziałem cię przy życiu jako ostatni [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl