[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstrząsało nim ciche łkanie.Nagle się rozszlochał istarczyło mu tylko tyle sił, Ŝeby podejść do Shana i upuścić ka-mienne oko w jego dłonie.Shan oderwał wzrok od kamienia i spojrzał na panujący w do-linie chaos.Czuł się pusty, wyczerpany, nie wiedział, dokąd po-winien pójść, co jeszcze mógłby zrobić.Po długiej chwili ująłdłoń Ganga i zwrócił mu kamień.Potem podniósł pałeczki, wy-mienił z Dremu powaŜne spojrzenie i zaczął uderzać w bębenbóstwa.Rozdział dziewiętnastyDremu z niedowierzaniem wpatrywał się w Shana, obracającgłowę to w jedną, to w drugą stronę.Stopniowo na jego znuŜonątwarz wypłynął uśmiech i pokazał Shanowi, jak wykonywaćszybkie, dwutaktowe uderzenia, w rytm serca.Przy dźwiękubębna, przy śmiechu dzieci przyglądali się, jak następni robotni-cy, rozpryskując wodę, skaczą z wieŜy wiertniczej w ogromnąkałuŜę tworzącą się wokół ich maszyny.Shan obserwował swedłonie, uderzające w bęben bez świadomego wysiłku, jak gdybynaleŜały do kogoś innego, i stwierdził, Ŝe odpływa w jakieś nieznane mu miejsce.Słyszał o dawnych tybetańskich mnichach,którzy wykorzystywali takie dźwięki nie w obrzędach, lecz wćwiczeniach medytacyjnych.Dudnienie bębna stało się biciemjego serca, a echo, które wracało do niego, zdawało się dochodzićnie z drugiej strony doliny, lecz z jakiegoś innego, odległegomiejsca, gdzie coś potęŜnego przewalało się w rytm dźwięku, jakczłowiek, nim się przebudzi, jak czasem przewalają się góry.Wyglądało to, jakby doliną przetaczała się jedna z karmicz-nych burz Lokesha, jakby wszystko, co mogło się wydarzyć,właśnie się zdarzało, zbyt szybko, Ŝeby umysł mógł pojąć, co siędzieje, zbyt nagle, aby bolesność zmian zdołała w pełni dotrzećdo świadomości.Nie mógł przestać uderzać w bęben.Stał sięnarzędziem bębna.Stracił poczucie czasu, w końcu jednak uświadomił sobie, ŜeGang stoi tuŜ przy nim i przygląda mu się, przekrzywiając głowę.W jego oczach nie było goryczy ani gniewu, tylko pustka i bła-ganie.Shan oddał mu pałeczki i odszedł.Minęła godzina albowięcej.Podium na dole opustoszało, a dygnitarze skupili się przystołach, celebrując bankiet, jakby nieświadomi, Ŝe woda wciąŜ548zalewa ich wieŜę wiertniczą lub, co bardziej prawdopodobne, niezainteresowani tym, gdyŜ wiedzieli, Ŝe woda wkrótce opadnie iwiertnica znów będzie pracować.Na wieŜy nikogo nie było.Błotnista sadzawka pod nią miałamoŜe dziewięćdziesiąt metrów średnicy, zdawało się jednak, Ŝewody juŜ nie przybywa.Na końcu doliny, gdzie Jenkins kazałoperatorom spychaczy usypać długi, niski wał z ziemi z pól ob-sianych jęczmieniem, pojawiła się kolejna sadzawka.Shan przyglądał się Gangowi, który, jak się zdawało, odpłynąłw to samo miejsce, gdzie bęben przeniósł wcześniej jego samegoi Dremu.Oczy stróŜa straciły ostrość.Jego dłonie, mimo wciąŜnie wygojonych oparzeń, ściskały pałeczki tak mocno, Ŝe aŜ zbie-lały mu kostki, jakby nie były to pałeczki bębna, lecz lina ratow-nicza.To on właśnie, Shan wiedział to teraz, ten zgorzkniałyChińczyk, zaatakował go i odebrał mu oko.Ale dlaczego? Dlatego, Ŝe uwaŜał, iŜ Shan nie zasłuŜył sobiena to, by zwrócić oko? Dlatego, Ŝe nie mógł uwierzyć, by naświecie mógł być jakiś inny prawy Chińczyk? Czy moŜe, co bar-dziej prawdopodobne, dlatego, Ŝe poświęcił większość Ŝycia,próbując zrehabilitować się w oczach Tybetańczyków, próbującdowieść im swej dobrej woli, po czym zobaczył swój koronnydowód, swe odbudowane świątynie, ginący w płomieniach.Shan zszedł na dno doliny i wmieszał się w tłum robotników,którzy wciąŜ biegali w tę i z powrotem z łopatami i motykami.Obok niego przemknęła cięŜarówka wioząca bale z obozowegoskładu.śołnierze w ubłoconych mundurach gnali w stronę obo-zu, zapędzani do dwóch wojskowych cięŜarówek czekającychpod wieŜą wiertniczą.Shan przyglądał się, jak pierwsza ruszagwałtownie, przecina pędem obóz i opuszcza dolinę.-Za późno, Ŝeby ubiec pałkarzy - usłyszał czyjś rozbawio-ny głos.Trzy metry dalej stał barczysty Tybetańczyk w zabru-dzonym smarem kombinezonie.Nie zwracał się do nikogo kon-kretnego.Shan podszedł do niego.-Pałkarze juŜ odjechali? - zapytał.-Oni nie walczą o szyb naftowy - odparł z goryczą w gło-sie męŜczyzna.- Dla nich stu buntowników zawsze będzie waŜ-niejszych niŜ ropa.549Shan zamknął oczy, walcząc z falą strachu.Gdzieś w górachbyła łąka, niewielka łąka, na której Tybetańczycy gromadzili się,czekając na Jokara [ Pobierz całość w formacie PDF ]