RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czas zakończyć tę sprawę.Bo chociażwiedział już, kto zabił Elizę, to jednak ten, który tym wszystkimkręcił, morderca Mareckiego, wciąż był na wolności.A tak w ogóle, Maks czuł pewien niedosyt.Wypełnił kon-trakt, uratował Elizę, a oni zniknęli i nawet się nie pożegnali.- Chcieliśmy ci podziękować.Maks podniósł wzrok.Obok biurka zobaczył zarysy postaciLovoissera i Elizy.Ona wyglądała radośnie, jakby za chwilęmiała pobiec na pierwszą w życiu randkę.Była tak samo pięknajak wówczas, gdy Maks spotkał ją pierwszy raz.- Podziękować za co? - Maks obojętnie machnął ręką.- Wkońcu ratowałem własną skórę.A przy okazji, może wiecie,co się wydarzyło w szpitalu? Bo odleciałem.Jak Zauberg wy-padł przez okno?Eliza uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.Maks popatrzył z powagą na duchy.- Uratowaliście mi życie, jesteśmy kwita.- Został jeszcze sanitariusz, który uczestniczył w morder-stwie - przypomniał Theo.- Wywinie się.Nie mają dowodów,że brał w tym udział.Maks popatrzył uważnie na Elizę.Odwróciła wzrok.- Zajmę się nim - obiecał.- Właściwie nie musisz - dodał Lovoisser.- Kontrakt tegonie obejmuje.- Nie ma sprawy.- Uważaj, chyba chodzi za nim policja.- Theo jakby się zacukał.- Jest jeszcze jedna sprawa.Chodzi o twoje połączeniez Elizą.Ten paraliż.To nie za sprawą kontraktu, tylko jejkrwi.Ale wcześniej tego nie wiedziałem.- Uniósł obronnieręce.- Przysięgam.Maksowi zachciało się śmiać.- To znaczy, że jeśli kiedykolwiek ktoś od was do mnie sięzgłosi, to nie będę musiał walczyć o swoje życie? Ulżyło mi,naprawdę.- Kiedykolwiek? - powtórzyła pytająco Eliza.Theo szturchnął ją w bok, lecz Maks tego nie zauważył.- Musimy iść - powiedział i wskazał na hełm Oculusa.-Dokąd się wybierasz?- Dzisiaj wieczorem zapolujemy z Jose na rekina.- Sądziłam, że Zauberg.- Ten facet był tylko pionkiem - wyjaśnił Maks.- Nadzo-rował zbieranie krwi na terenie kraju i za pośrednictwem Da-nielaka wysyłał na Zachód.Może decydował o jakichś spra-wach, ale na pewno nie tych znaczących dla biznesu.- Skąd ta pewność?- Kiedy spytałem go o Mareckiego, odesłał mnie do Pro-roka.Co oznacza, że morderca Mareckiego jest na wolności.Ito on tym wszystkim kieruje.- Pamiętaj, obiecałeś.- Eliza położyła dłoń na ramieniuojca.- Czas na nas.- A światłość wiekuista niechaj wam świeci.- uśmiech-nął się Maks.- I tak dalej.- Nie wysilaj się.- Theo mrugnął okiem i duchy rozpły-nęły się w powietrzu.Maks patrzył na miejsce, gdzie stały dwie zwiewne postacie.Poczuł cień smutku.Polubił Theo i przyzwyczaił się do jegoobecności.Z drugiej strony cały czas miał wrażenie, że nie jestsam.Co w pewnych sytuacjach bywało krępujące.Cóż, czło-wiekowi nie dogodzisz.Spojrzał na zegarek.Czas się dowiedzieć, co Marecki chciał im przekazać.Włączył komputer, nałożył hełm, opaski senso-ryczne i wszedł w Alter World. MAKS ZSZEDA PO METALOWYCH szczeblach downętrza zasobnika.Znajdowali się na pokładzie statku, którywłaśnie zadokował na orbicie Wenus.W środku zastał już Jose.W kapsule było akurat tyle miejsca, żeby zmieściły się dwieosoby.Po wkręceniu końcówki w przewód wystający ze ścianyskafander wydął się i odtąd Maks nie mógł już wykonać naj-mniejszego ruchu.Stał - czy raczej wisiał - w powietrznym łożu,zespolony w jedną całość z metalową skorupą 8.- Dziwny sposób latania - rzucił zdziwiony.- W tym sektorze - usłyszał głos Jose - obowiązują prawa zpierwszych powieści science fiction.Tak w latach sześćdzie-siątych wyobrażano sobie podróż ze statku macierzystego naobcą planetę.- Mam nadzieję, że w oprogramowaniu nie przewidzianoawarii, wybuchu stosu atomowego lub zderzenia z kometą -mruknął Maks pod nosem.Głośniej spytał: - Kiedy startujemy?- Już lecimy. Maks przegapił ważny moment ukazania się planety.Rozpostarła się olbrzymia, płaska; z rozmiaru smug na jejpowierzchni mógł się zorientować, że są jeszcze daleko.Awłaściwie - wysoko, bo minęli już tę niepochwytną granicę, uktórej odległość od ciała niebieskiego staje się wysokością.Spadali.Wciąż spadali.Maks czul to teraz, nawet zamknąwszyoczy.Otworzył je natychmiast, bo chciał jak najwięcej wi-dzieć.Jose powtórzył wezwania.I tym razem nie otrzymałodpowiedzi.W słuchawkach salwami powtarzały się trzaskiatmosferycznych wyładowań.Ich tłem był szum, tak głęboki iniski, jakby stanowił głos samej planety.Pomarańczowe niebow przezierniku zaszło bielmem.Jego szkło ściemniało; odru-chowo skurczył się, na ile pozwoliły pneumatyczne bandaże, zanim w następnej sekundzie pojął, że to chmury9.- Baza Echo do przybyszy.Podaj kod identyfikacyjny.- Kosmokrator 19512006.Kod dostępu dostali od awatara Mareckiego.Maksuśmiechnął się do swoich myśli.Powieść Astronauci zostałanapisana przez Stanisława Lema w 1951 roku.Kosmokrator byłrakietą o napędzie atomowym, która w 2006 roku wyruszyła naWenus z pierwszą wyprawą badawczą.Czy pisząc tę powieść,Lem nieświadomie przepowiedział datę swojej śmierci, któranastąpiła właśnie w 2006 roku? - Stacja Echo do przybysza, Stacja Echo do przybysza.Wszystko w porządku.Przybysz pod kontrolą Stacji.StacjaEcho do przybysza, przygotować się na lądowanie w chwilizero, powtarzam, przygotować się do lądowania w chwili zero,uwaga, zaczynam.Dwieście pięćdziesiąt, dwieście czterdzieścidziewięć, dwieście czterdzieści osiem.- Poszczególne słowaprzedzielone były ułamkowymi miauknięciami, świadczącymi otym, że nie mówi człowiek 10.Nie musieli lecieć tu statkiem.Ta część podróży była wi-sienką na torcie, której chciał posmakować Maks.%7łeby dostaćsię na Echo, wystarczyło po wejściu do teleportera wystukać naklawiaturze odpowiednie sekwencje kodu dostępu, by w ciągusekundy znalezć się we wskazanym miejscu.- Myślisz, że kiedy wylądujemy, podjedzie po nasXIX-wieczna bryczka i zabierze do transylwańskiego zamkuDraculi? - zaśmiał się Maks.- W końcu Marecki prócz sciencefiction lubił także wampiry.- Wątpię.- Głos Jose był obojętny.- Chyba że zamontowałteleporter przerzucający do innego świata.Ale na to musiałbymieć pozwolenie firmy zarządzającej.Maks skinął głową z uprzejmym zainteresowaniem.Wgruncie rzeczy ciekawiło go jednak coś innego.- Skąd znasz Lovoissera? - odważył się ponowić pytanie.Jose przez chwilę milczał, jakby się zastanawiał, czy chce odpowiedzieć.- Byłem jego pacjentem, gdy przez pół roku pracował wMontmorency pod Paryżem.To miejsce słynęło z kwaśnychwiśni, z których wyrabiano wyśmienite wódki.Teraz z powodurozbudowy uprawy prawie zniknęły.Maks spojrzał uważnie na Jose.Mimo że nie do końcawyczuwał intonację głosu ani nie widział uczuć na twarzyawatara, miał wrażenie, że dostrzegł prawdziwego Jose.Jegociekawość wzrosła.Pacjent Theo.To mogło być wszystko - oddrobnych problemów neurologicznych po totalny obłęd.Theoteż nie chciał nic powiedzieć.Spokojnie, powiedział do siebie, jedna zagadka naraz wy-starczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl