RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ktoś chce z tobą porozmawiać.Pójdziesz zemną.Wszyscy w klasie wiedzą, dlaczego zostałemwywołany.Rzecz w tym, że nie mamnarkotyków ani w kieszeniach, ani w szafce.Może dowiedzieli się, że przyjechałem zMeksyku i chcą mnie deportować, ale to też niema sensu, bo urodziłem się w Illinois i jestem obywatelem amerykańskim.Na korytarzu podchodzi do mnie dwóchpolicjantów.– Nazywasz się Carlos Fuentes? – pyta jeden znich.– Tak.– Możesz nam pokazać, gdzie jest twojaszafka?Moja szafka? Wzruszam ramionami.– Jasne.Idę do szafki, a policía tuż za mną, tak blisko, że czuję ich oddechy na karku.Skręcam wgłówny korytarz.Przy mojej szafce ujadapolicyjny pies.Co to, do diabła, ma być?Policjant każe psu usiąść.Przy szafce stoi pan House.– Carlos, czy to twoja szafka? – pyta mnie.– Tak.Po dramatycznej pauzie mówi:– Zadam to pytanie tylko raz.Czy schowałeś wniej narkotyki?– Nie.– To nie masz nic przeciwko temu, żeby jąotworzyć, prawda?– Oczywiście.– Wprowadzam kod i otwieramdrzwi.– Co to ma być? – pyta jeden z policjantów,wskazując na magnetyczne ciasteczka Kiary.Podchodzi bliżej, żeby lepiej się przyjrzeć, a piesszaleje.Gliniarz dotyka jednego z ciasteczek.– To ciastka – mówi zdziwiony.– Wasz pies jest chyba głodny – zauważam.Drugi gliniarz mrozi mnie wzrokiem.– Nie odzywaj się.Pewnie są z narkotykami ije sprzedajesz.Ciasteczka z narkotykami? Robi ze mniegłupka?Topopierdolonemagnetyczneciasteczka.Zaczynam się śmiać.– Myślisz, że to zabawne, śmieciu?Chrząkam i staram się zachować powagę.– Nie, proszę pana.– Sam zrobiłeś te ciasteczka?– Tak, proszę pana – kłamię, bo nie ich sprawa,kto je upiekł.– Ale lepiej ich nie odczepiajcie.– Czemu nie? Boisz się, że znajdziemy to, co wnich jest?Kręcę głową.– Nie.Uwierzcie mi.Nie ma w nichnarkotyków.– No to pięknie – mówi gliniarz.Nie zważając na moje słowa, dyrektor próbujeoderwać magnetyczne ciasteczko.Rozkrusza musię w palcach.Zaczynam kasłać, żeby pokryćśmiech, bo mam ubaw, kiedy trzyma w rękubrązowe okruchy i je obwąchuje.Zastanawiamsię, co pomyślałaby Kiara, gdyby wiedziała, że jejciasteczka są przedmiotem dochodzenia.Jeden z gliniarzy rozkrusza kolejne ciasteczkoi bierze mały kawałek do ust, żeby sprawdzić,czy nie ma nielegalnych substancji.Wzrusza ramionami.– Nic w nich nie czuję.– Podsuwa okruchy podnos psa.Zwierzę siedzi spokojnie.– Ciastka są czyste – mówi.– Ale coś musi być w tej szafce.Wyjmij wszystko – rozkazuje i zakłada ręce napiersi.Wyjmuję z górnej półki kilka książek iodkładam je na podłogę.Potem wykładamksiążki z dołu.Kiedy wyciągam plecak, piesznowu zaczyna wariować.Musi być kompletnie świrnięty.Gdybyśmypatrzyli na niego przez dłuższy czas, to pewnie zamieniłby się w potwora.– Wyłóż zawartość plecaka na podłogę – mówiHouse.– Niech pan posłucha – zwracam się dodyrektora.– Nie mam pojęcia, co ten pies chce od mojego plecaka.Nie ma w nim narkotyków.To jakiś zaburzony kundel.– Pies nie ma żadnego problemu, synu –warczy policjant trzymający zwierzę.Rośnie mi gula, kiedy facet nazywa mnie„synem”.Mam ochotę go walnąć, ale trzyma psapsychopatę i może go na mnie poszczuć.Chociażuważam się za twardziela, to wiem, żewyszkolony pies szybko by mnie rozmiękczył.Wyjmuję po kolei rzeczy z plecaka.Układamje jak pod sznurek.Ołówek.Dwa długopisy.Zeszyt.Podręcznik do hiszpańskiego.Puszka coli.Pies znowu zaczyna ujadać.Zaraz, niewkładałem do plecaka puszki coli.Dyrektorpodnosi puszkę, zaczyna ją otwierać i… o, jasna cholera.To nie puszka coli.Tylko fałszywka z…Torebką trawy.Dużą torebką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl