RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz nie mam pojęcia, czy ów domysł jest słuszny.Wiem jedynie, iż myśl, że zna ona mą zbrodnię, przeraziła mnie nieco; bardziej może, niż chciałbym to przyznać.Nie odpowiedziałem na jej pytanie.Milczała przez długą chwilę.Wydawało mi się, iż wybuchnie płaczem, lecz nie uczyniła tego.W końcu wyszeptała:– Myślą, iż zdradziłam mą matkę.Wiesz, że to nieprawda!– Tak, madam – odrzekłem.– Twa matka odesłała cię tutaj.– Rozkazała mi opuścić Montecleve! – W jej głosie brzmiała rozpacz.– Rozkazała! – Przerwała, by złapać oddech.– „Odejdź, Charlotte”, powiedziała, „bowiem jeżeli przyjdzie mi oglądać twą śmierć przed mą własną, lub jeśli mamy umrzeć razem, me życie jest nic nie warte.Nie chcę, byś tu pozostała.Jeżeli mam zginąć w płomieniach, nie zniosę byś na to patrzyła lub cierpiała wraz ze mną.” Uczyniłam więc, co mi kazała.Jej usta znowu wykrzywiły się w ów szczególny sposób, lekko się odymając, i po raz kolejny wydawało się, iż zacznie płakać.Lecz zacisnęła tylko zęby; jej oczy rozszerzyły się, gdy myślała o tym wszystkim; i znowu wpadła w gniew.– Miłowałem twą matkę – rzekłem.– Tak, wiem – odpowiedziała.– Wszyscy zwrócili się przeciw niej, nawet jej małżonek i moi bracia.Nie uszło mej uwagi, iż komta nie nazwała swym ojcem, lecz w żaden sposób nie zareagowałem.Nie wiedziałem, czy w ogóle powinienem mówić cokolwiek na ów temat.– Cóż mogę rzec, by uspokoić twe serce? – zapytałem.– Ponieśli karę.Nie cieszą się życiem, które odebrali Deborze.– Och, dobrze to ująłeś.Uśmiechała się do mnie z goryczą, lekko zagryzając usta; jej twarz zdała mi się delikatna i krucha, jak coś co łatwo mógłbym zniszczyć, pochyliłem się i pocałowałem Charlotte; przyjęła mój pocałunek, spuszczając oczy.Zdało mi się, iż wprawiło ją to w zmieszanie.Ja również czułem się zakłopotany, bowiem odkryłem, iż dotykać ustami jej ciała jest niewypowiedzianie słodko; czuć zapach młodzieńczej skóry, mieć tak blisko siebie jej piersi; właściwie byłem w stanie całkowitej konsternacji.Rzekłem pospiesznie, iż pragnąłbym mówić dalej o owym duchu, bowiem skupienie się na tej sprawie zdało mi się jedynym wybawieniem.– Muszę uczynić ci wiadomym, co myślę o owym demonie i związanych z nim niebezpieczeństwach.Wiesz z pewnością, w jakich okolicznościach poznałem twą matkę.Czyż nie opowiedziała ci o wszystkim?– Wystawiasz na próbę mą cierpliwość – rzekła nagle.Spojrzałem na nią i zobaczyłem, iż znowu wpadła w gniew.– Co masz na myśli?– Wiesz o sprawach, które pragnęłabym przed tobą ukryć.– Co powiedziała ci twa matka? – spytałem.– To właśnie ja wywiozłem ją z Donnelaith.Przez chwilę rozważała me słowa, lecz jej gniew nie ostygł.– Odpowiedz mi – rzekła – czy wiesz w jaki sposób moja babka zdołała wywołać swego demona, jak go nazywasz?– Księga, którą pokazał jej inkwizytor, podsunęła jej ową myśl.Nauczyła się tego wszystkiego od sędziego czarownic, bowiem przedtem była jedynie znachorką i akuszerką, jak wiele innych niewiast.– Och, lecz mogłaby być czymś więcej.Wszystkie jesteśmy czymś więcej, niż się wydajemy.Uczymy się tylko tego, co jest nam potrzebne.Gdy tylko pomyślę, kim stałam się tutaj, opuściwszy dom mej matki, tak – dom Debory Mayfair.To jej złoto zapłaciło za sprzęty i dywany, którymi przykryto kamienne podłogi, i za drewno, potrzebne do palenia w kominkach.– Mieszczanie gadali, że komt, gdy ją spotkał, nie posiadał nic, prócz swego tytułu.– Tak, i prócz długów.Lecz to już przeszłość.Jest teraz martwy.I wiem, iż powiedziałeś mi wszystko, co mówiła ma matka.Nie kłamałeś.Zadziwia mnie tylko, iż pragnę opowiedzieć ci o tym, czego nie wiesz i nie potrafiłbyś odgadnąć.I myślę o wyznaniu matki, iż mogła ci powiedzieć wszystko.– Rad jestem, iż tak sądziła.Nigdy jej nie zdradziłem.– Zdradziłeś ją dla swego Zgromadzenia.Dla Talamaski.– Ach, nie możesz tego nazwać zdradą.Odwróciła się w drugą stronę.– Ma najdroższa Charlotte – rzekłem do niej.– Miłowałem twą matkę, wiesz o tym.I błagałem ją, by się strzegła owego ducha i jego mocy.Nie chcę powiedzieć, iż przewidziałem to, co się wydarzyło, bo byłaby to nieprawda.Lecz lękałem się o Deborę.Lękałem się, z powodu jej ambicji, by posłużyć się demonem dla osiągnięcia własnych celów.– Nie chcę więcej tego słuchać – znowu była pełna gniewu.– Co chcesz, bym uczynił? – zapytałem.Rozmyślała przez chwilę, lecz najwyraźniej nie nad moim pytaniem, bowiem rzekła:– Nigdy nie będę cierpieć, tak jak ma matka, a przed nią jej matka.– Modlę się o to.Przepłynąłem przez ocean, aby.– Ach, twe ostrzeżenia ani twa obecność nie mają tu nic do rzeczy.Nie będę cierpieć w taki sposób.W sercu mej matki tkwił jakiś smutek, niewidzialna zadra, nigdy nie wyleczona rana z czasów młodości.– Pojmuję.– We mnie nie ma nic takiego.Byłam już dojrzałą niewiastą, gdy rozegrała się ta tragedia.Widziałam też zupełnie inne nieszczęścia i ty też je ujrzysz dzisiejszego wieczoru, gdy spotkasz mego małżonka.Żaden lekarz, ani żadna znachorka, nikt w całym świecie nie zdoła go uleczyć.I mam z nim tylko jednego zdrowego syna, a to o wiele za mało.Westchnąłem.– Lecz chodź teraz, później pomówimy jeszcze.– Tak, proszę, musimy dokończyć rozmowę.– Czekają na nas – wstała, a ja wraz z nią.– Nie wspominaj o mej matce w obecności innych.Nie mów niczego.Przybyłeś, by się ze mną zobaczyć.– Gdyż jestem kupcem zamierzającym otworzyć swe przedstawicielstwo w Port-au-Prince i pragnę zasięgnąć twej rady w owej sprawie.Skinęła głową ze znużeniem.– Im mniej będziesz mówił, tym lepiej.– Odwróciła się i ruszyła w kierunku schodów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl