[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niepokoi się coraz bardziej, że nie nadchodzisz.Jego twarz złagodniała, jakby poruszona nagłym bólem.Jak iluzja mogłaby być tak żywa?– Idź, Rowan, wracaj do niego – powiedział ze smutkiem – ale jeśli mu powiesz o naszym spotkaniu, uczynisz go bardziej nieszczęśliwym, niż możesz sobie wyobrazić.Ja znowu się przed tobą ukryję, a jego będzie trawił strach i podejrzliwość.Zjawiam się tylko wtedy, kiedy chcę.– W porządku, nie powiem Michaelowi o niczym, ale nie rób mu krzywdy.Nie strasz go ani nie zasmucaj, nawet w najmniejszym stopniu.Nie dręcz swymi sztuczkami albo – przysięgam – nigdy się do ciebie nie odezwę.Odtrącę cię.Piękna twarz powlekła się bezbrzeżnym smutkiem.– Nigdy też nie krzywdź Aarona.Nigdy! Nigdy nikomu nie rób; nic złego, słyszysz?– Niech tak będzie, Rowan – jego słowa płynęły jak muzyka, pełna nostalgii i spokojnej siły.– Co innego może dla mnie istnieć na świecie, poza sprawianiem ci przyjemności, Rowan? Przychodź do mnie, gdy on śpi.Dziś, jutro, kiedy zechcesz.Ta noc nie jest dla mnie.Jak wypowiesz moje imię, będę tu, ale uwierz we mnie, Rowan.Przychodź do mnie sama, w tajemnicy, inaczej nie odpowiem.Kocham cię, moja śliczna Rowan.Ale mam własną wolę.Naprawdę mam.Postać nagle zamigotała, jakby uderzył w nią strumień światła, pojaśniała i widać było setki jej drobnych detali.Potem stała się przezroczysta, a Rowan poczuła gwałtowny podmuch gorącego powietrza.Przestraszona, została nagle sama w ciemności.O mało nie krzyknęła.Położyła rękę na ustach.Fala mdłości powróciła.Stała, czekając aż minie, drżąc na całym ciele, kiedy usłyszała ciche, ale dobrze znane kroki Michaela zmierzającego do kuchni.Zmusiła się do otwarcia oczu.Wciągnął tylko dżinsy, był na bosaka.– Coś nie tak, kochanie? – wyszeptał.Zobaczył szklankę lśniącą w ciemności koło lodówki.Schylił się i podniósł ją, a potem wstawił do zlewu.– Co się stało, Rowan?– Nic, Michael – odpowiedziała słabo, usiłując zapanować nad dreszczami i powstrzymać łzy, napływające do oczu.– Mdli mnie, po prostu trochę mi niedobrze.Czułam się tak już rano i po południu, a prawdę mówiąc, wczoraj też.Nie mam pojęcia, dlaczego.Najprawdopodobniej zaszkodził mi nadmiar dymu papierosowego.Wszystko będzie w porządku, przyrzekam.– Nie wiesz, co to może być?.– Nie, ja po prostu.Myślę, że.ale papierosy nigdy przedtem nie wywoływały u mnie takiej reakcji.– Doktor Mayfair.Czy jest pani pewna, że nie wie pani, co to może być?Poczuła ręce Michaela na swoich ramionach, nieco rozwichrzona czupryna łaskotała ją po policzkach, kiedy pochylił się, by pocałować jej piersi.Zaczęła płakać, objęła jego głowę, czując miękkość włosów.– Doktor Mayfair, nawet ja wiem, co pani dolega.– O czym ty mówisz? – wyszeptała.– Po prostu potrzebuję trochę snu, odpoczynku.– Jesteś w ciąży, kochanie.Spójrz w lustro.– Bardzo delikatnie dotknął ponownie jej piersi, ona sama czuła, że są obrzmiałe, lekko bolesne i wiedziała, była zupełnie pewna, że Michael ma rację.Absolutną rację.Wybuchnęła spazmatycznym płaczem.Pozwoliła Michaelowi podnieść się, przytuliła się do niego mocno, a on niósł ją wolno przez pokoje.Całe ciało miała obolałe od napięcia, wywołanego tym okropnym spotkaniem w kuchni, z jej gardła wydobywał się suchy, rozdzierający szloch.Nie przypuszczała, że Michael zdoła wnieść ją po schodach, ale uczynił to bez wysiłku.Płakała na piersiach ukochanego, z rękoma splecionymi wokół jego szyi.Posadził ją na łóżku i pocałował.Oszołomiona patrzyła jak gasi świece i siada obok.– Bardzo cię kocham, Rowan.– On też płakał.– Tak bardzo cię kocham.Nigdy nie byłem równie szczęśliwy.to nadchodzi falami, za każdym razem myślisz, że to już apogeum, a potem nadchodzi następna.Ale akurat tej nocy.Boże, co za wspaniały prezent ślubny! Co ja takiego zrobiłem, żeby zasłużyć na tak wielkie szczęście, na Boga, nie wiem.– Ja cię również kocham, najdroższy.Tak.taka jestem szczęśliwa.– Wsunął się obok niej pod kołdrę.Leżeli przytuleni, ona odwrócona do niego plecami, czując jego kolana pod swoimi.Płakała w poduszkę.Położyła dłonie Michaela na swoich piersiach.– Wszystko jest nieprawdopodobnie wspaniałe – wyszeptał.– I nic tego nie zmąci – odpowiedziała – nic, nawet najmniejsza rzecz.2Obudziła się przed nim.Kiedy pierwsza fala mdłości minęła, zapakowała szybko do walizek wcześniej przygotowane rzeczy.Potem zeszła na dół, do kuchni.W porannym świetle wszystko lśniło czystością.Panował niczym nie zmącony spokój.Ani śladu tego, co zaszło ostatniej nocy.Promienie słońca przefiltrowane przez okiennice rzucały smugi blasku na białe, wiklinowe meble.Obejrzała dokładnie blat, spenetrowała podłogę.Niczego nie znalazła.Potem, pełna obrzydzenia i gniewu, chcąc wreszcie wyjść z kuchni, zrobiła szybko kawę.Zaniosła kubki na górę.Michael właśnie otworzył oczy.– Wyjedźmy od razu – powiedziała.– Myślałem, że wybierzemy się dopiero po południu – wymamrotał zaspany – ale oczywiście możemy ruszać zaraz, jeżeli chcesz.– Jak zawsze gotowy do ustępstw.Pocałowała go delikatnie w policzek, rozkosznie drapiący świeżym zarostem.– Jak się czujesz? – wyszeptał.– Teraz dobrze – wyciągnęła rękę i dotknęła małego złotego krzyżyka, wplątanego w ciemne włosy na jego piersiach.– Kiepsko się czułam przez jakieś pół godziny.Mdłości mogą się powtórzyć.Prześpię się, jeżeli wrócą.Byłoby świetnie, gdybyśmy dotarli do Destin na tyle wcześnie, by zdążyć jeszcze pójść na spacer plażą skąpaną w słońcu.– Czy nie powinien cię zobaczyć jakiś lekarz, zanim wyjedziemy?– Ja jestem lekarzem – odpowiedziała z uśmiechem.– Czy pamiętasz o moim wyjątkowym zmyśle diagnostycznym? Mówi mi, że wszystko w porządku.– A co mówi o tym, czy on jest chłopcem czy dziewczynką?– Czy on jest chłopcem czy dziewczynką? – śmiała się.– Myślę, że mógłby coś powiedzieć, ale chyba wolałabym mieć niespodziankę.A ty?– Czy nie byłoby wspaniale, gdyby urodziły się bliźniaki?– Tak, fantastycznie.– Rowan, ty nie jesteś.nieszczęśliwa z powodu tego dziecka, prawda?– Nie, na Boga, oczywiście, że nie.Chcę je mieć.Po prostu ciągle czuję lekkie mdłości.To przychodzi i odchodzi.Wiesz, może na razie nie mówmy o tym kuzynom.Nie przed powrotem z Florydy.Jeśli im powiemy, będziemy mieć z głowy miodowy miesiąc.– Zgoda.– Delikatnie położył ciepłą rękę na jej brzuchu.– Już jakiś czas temu poczułaś to w środku, prawda?– Ono ma teraz sześć milimetrów – powiedziała, uśmiechając się znowu – nie waży nawet trzydziestu gramów.Ale ja je wyczuwam.Pływa sobie w stanie błogości, a wszystkie jego malusieńkie komórki mnożą się.– Jak wygląda?– Jak maleńkie stworzonko morskie.Jest nie większe od twojego paznokcia.Ma oczy, nawet małe rączki, ale jeszcze bez prawdziwych palców a nawet ramion.Ma już mózg, a przynajmniej jego zawiązek, który właśnie podzielił się na dwie półkule.Wszystkie komórki wiedzą, co mają robić, choć nikt na świecie nie jest w stanie do końca wyjaśnić skąd [ Pobierz całość w formacie PDF ]