[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak - odrzekła z uczuciem.- Popłynę z tobą po wodach błękitnych czy krwawych.Ty jesteś barbarzyńcą, a ja wyrzutkiem bez domu i ojczyzny.Oboje jesteśmy pariasami, wiecznymi wędrowcami.Och, weź mnie ze sobą!Conan wybuchnął śmiechem i przycisnął wargi do jej warg.- Uczynię cię królową Morza Vilayet! Podnieście kotwicę, psy! Na Croma, zalejemy jeszcze Yildizowi sadła za skórę!Skarby Gwahlura(Jewels of Gwahlur)I znów Conan obejmuje dowództwo pirackiej karaweli, tym razem na Morzu Vilayet.Niestety, krótko trwa jego pirackie żeglowanie.Udaje się więc do Czarnych Królestw gnany legendą o klejnotach Gwahlura, ukrytych gdzieś w Keshanie.By zdobyć dokładniejsze informacje o mitycznym skarbie, zaciąga się jako najemnik na dworze króla Keshanu.1.ŚCIEŻKI INTRYGINad dżunglą wznosiły się pionowe ściany skalne - wyniosłe szańce z kamienia lśniącego błękitnie i karmazynowo we wschodzącym słońcu, niknęły daleko, daleko na wschodzie i zachodzie, górując nad falującym, szmaragdowym oceanem liści.Ta gigantyczna palisada o pionowych flankach twardej skały, w której okruchy kwarcu odbijały słoneczny blask, zdawała się być niezdobytą.A jednak pracowicie pnący się ku górze człowiek znajdował się już w połowie drogi na szczyt.Pochodził z rasy górali, przyzwyczajonych do wspinaczki na niedostępne turnie, a także był mężczyzną niezwykłej siły i zręczności.Jego jedynym odzieniem była para krótkich spodni z czerwonego jedwabiu.Sandały miał przywiązane na plecach, razem z mieczem i sztyletem, co zapewniało mu większą swobodę ruchów.Był to człowiek silnie zbudowany, gibki jak pantera, o skórze zbrązowiałej od słońca, z prosto przyciętą czarną grzywą włosów przytrzymywanych na skroniach srebrną opaską.Żelazne mięśnie, sokoli wzrok i pewne nogi dobrze mu służyły przy wspinaczce, na drodze jakby stworzonej do sprawdzenia tych zalet.Sto pięćdziesiąt stóp pod nim falowała dżungla, tyleż powyżej grań wbijała się w niebo poranka.Mozolił się jak ktoś wiedziony pośpiechem, lecz mimo to musiał poruszać się w żółwim tempie.Przywierając do ściany jak mucha, macając na oślep rękami i nogami wyszukiwał wgłębienia i uchwyty w najlepszym razie ryzykowne i czasami dosłownie zawisał na czubkach palców.Mimo to szedł w górę, nieledwie zębami i pazurami walcząc o każdą stopę.Chwilami zatrzymywał się, dając odpocząć obolałym mięśniom i strząsając pot zalewający oczy, odwracał głowę, aby spojrzeć badawczo na rozciągającą się w dole dżunglę, szukając w zielonej przestrzeni śladu ludzkiego życia czy jakiegoś ruchu.Był już blisko szczytu, gdy dostrzegł, że kilka stóp nad nim w pionowej ścianie skały znajduje się wyłom.W chwilę później dotarł tam - do małej groty tuż przed krawędzią grani.Wspierając się na łokciach zajrzał do wnętrza i jęknął.Grota była niewielka, zaledwie nieco większa od niszy wyciętej w skale, ale miała mieszkańca.W małej pieczarze siedziała mumia; brązowa, pomarszczona, ze skrzyżowanymi nogami, rękami założonymi na zapadniętej piersi i pochyloną głową.Niewyprawione rzemienie, które teraz stanowiły zaledwie przegniłe włókna, przytrzymywały kończyny mumii w tej pozycji.Jeżeli postać ta była kiedyś odziana, to wpływ czasu już dawno zamienił jej strój w proch.Jednak wciśnięty między skrzyżowane ramiona a wyschniętą pierś tkwił zwój pergaminu, pożółkły z wiekiem na kolor starej kości słoniowej.Wspinacz sięgnął ramieniem i wyszarpnął rulon.Nie oglądając wepchnął go za pas i podciągnął ciało, aż stanął na skraju groty.Podskoczył i chwyciwszy krawędź grani wciągnął się na szczyt niemal jednym skokiem.Stanął ciężko dysząc i spojrzał przed siebie.Poczuł się tak, jakby zajrzał do wnętrza ogromnej czary o ścianach z granitu.Jej dno pokryte było drzewami i inną bardziej zwartą roślinnością, nigdzie jednak nie osiągającą gęstości porównywalnej z dżunglą rozpościerającą się na zewnątrz.Ściany skalne otaczały dolinę jednolitym pierścieniem.Był to wybryk natury chyba nie mający odpowiednika w całym świecie: o wnętrzu jak naturalny amfiteatr, z owalnym skrawkiem leśnej równiny o średnicy trzech czy czterech mil, odcięty od reszty świata i otoczony pierścieniem skał jak palisadą.Jednak mężczyzna na grani nie pogrążył się w podziwie nad tym fenomenem topograficznym.Z napiętą uwagą wpatrywał się w wierzchołki drzew rosnących w dole i wydał głębokie westchnienie ulgi, gdy uchwycił błysk marmurowych kopuł wśród migoczącej zieleni.Nie był to więc mit - pod nim leżał słynny i opuszczony pałac Alkmeenonu.Conan Cymmerianin, niegdyś mieszkaniec Wysp Baracha, Czarnego Wybrzeża i wielu innych krain, gdzie życie toczy się burzliwie, przybył do Królestwa Keshanu zwabiony legendarnym skarbem zaćmiewającym ponoć skarby królów Turanu [ Pobierz całość w formacie PDF ]