RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W stro­nę miasta.Wygląda na to, że gromadzą się w jakimś miej­scu.Mat i Perrin już poszli.- Pośpiesznie wyjrzał na ulicę i cofnął się.- Lepiej zróbmy to samo, lordzie Ingtar, lordzie Rand.Ci pluskwom podobni Seanchanie prawie już tu są.- Idź, Rand - powiedział Ingtar.Zwrócił twarz w stro­nę ulicy i już więcej nie spojrzał na Randa ani na Hurina.- Zabierzcie Róg tam, gdzie jego miejsce.Cały czas wie­działem, że Amyrlin tobie winna była zlecić tę misję.Ale ja zawsze pragnąłem, by Shienar stanowił całość, by nas nie wymiotło, by o nas nie zapomniano.- Wiem, Ingtarze.- Rand odetchnął głęboko.­Niechaj ci Światłość przyświeca, lordzie Ingtarze z rodu Shinowa, obyś znalazł schronienie w dłoni Stwórcy.- Po­łożył rękę na ramieniu Ingtara.- Oby matka swym ostat­nim uściskiem przyjęła cię do domu.Hurin zdumiał się głośno.- Dziękuję ci - powiedział cicho Ingtar.Napięcie wyraźnie go opuściło.Po raz pierwszy od tamtej nocy, gdy trolloki dokonały napadu na Fal Dara, wyglądał tak samo jak tamtego dnia, gdy Rand go poznał - pewien siebie, spokojny, zadowolony.Rand odwrócił się i zobaczył, że Hurin patrzy na niego, na nich obydwóch.- Czas już iść.- Ależ lord Ingtar.-.robi to, co musi - odparł zwięźle Rand.- My natomiast idziemy.Hurin skinął głową, Rand pobiegł za nim.Słyszał już miarowy stukot seanchańskich butów.Nie obejrzał się.ROZDZIAŁ 24NIE JEST GRÓB PRZESZKODĄ NA MOJE WEZWANIEMat i Perrin siedzieli już na koniach, gdy Rand z Hurinem do nich dotarli.Z oddali dobiegł go grzmiący głos Ingtara.- Za Światłość! Za Shinowa!Do harmideru innych krzyków przyłączył się brzęk stali.- Gdzie jest Ingtar? - krzyknął Mat.- Co się dzieje?Przywiązał Róg Valere do wysokiego łęku siodła, jakby to był byle jaki róg, sztylet zaś schowany miał za pasem, rubinowa rękojeść znalazła schronienie w bladej dłoni, dłoni zdającej się składać z samych kości i ścięgien.- On umiera - odparł szorstko Rand, wskakując na grzbiet Rudego.- No to powinniśmy mu pomóc - stwierdził Perrin.- Mat może zawieźć Róg i sztylet do.- Robi to, żebyśmy mogli uciec - powiedział Rand."A także z tamtego powodu".- Wszyscy pojedziemy z Rogiem do Verin, a potem wy pomożecie jej zawieźć go tam, gdzie uzna, że jest jego miejsce.- O czym ty mówisz? - spytał Perrin.Rand wbił pięty w boki gniadosza i Rudy długimi sko­kami ruszył w stronę wzgórz za miastem.- Za Światłość! Za Shinowa! - szybował w ślad za nim triumfalny krzyk Ingtara.Odpowiedział mu trzask bły­skawicy rozszczepiającej niebo.Rand smagnął Rudego wodzami i przylgnął do jego karku, gdy ruszył do galopu na łeb na szyję, z rozwianą grzywą i ogo­nem.Męczyło go, że czuje się tak, jakby uciekał przed krry­laem Ingtara, jakby uciekał przed tym, co winien był zrobić."Ingtar Sprzymierzeńcem Ciemności.Nic mnie to nie obchodzi.Był przecież moim przyjacielem".Galop gniadosza nie pozwalał uciec od własnych myśli."Śmierć jest lżejsza od pióra, powinność cięższa niż gó­ra.Tyle tych powinności.Egwene.Róg.Fain.Mat i jego sztylet.Czemu każda po kolei? Wszystkimi muszę się zająć.Och, Światłości, Egwene!"Ściągnął wodze tak gwałtownie, że Rudy zahamował z po­ślizgiem, siadając nieomal na zadzie.Znajdowali się w rzad­kim zagajniku na szczycie jednego ze wzgórz górujących nad Falme.Pozostali trzej przygalopowali jego śladem.- O czym ty mówisz? - dopytywał się Perrin.­Mamy asystować Verin w zawiezieniu Rogu tam, gdzie po­winien się znaleźć.A gdzie ty będziesz?- Może on już popadł w obłęd - zadrwił Mat.­Gdyby popadł w obłęd, nie chciałby z nami przestawać.Prawda, Rand?- Wy trzej zawieziecie Verin Róg - powiedział Rand."Egwene: Tyle tych wątków, tak zagrożonych.Tyle tych powinności".- Nie jestem wam potrzebny.Mat gładził czule rękojeść sztyletu.- Wszystko bardzo pięknie, ale co ze mną? Niech scze­znę, jeszcze nie mogłeś popaść w obłęd.Nie mogłeś!Hurin gapił się na nich, nie rozumiejąc nawet połowy.- Wracam - oświadczył Rand.- Nie powinienem był w ogóle z wami jechać.Z jakiegoś powodu nie zabrzmiało to specjalnie przeko­nująco dla jego ucha, umysł tego też nie czuł.- Muszę wracać.Natychmiast.- Teraz zabrzmiało lepiej.- Egwene tam ciągle jest, weźcie to pod uwagę.Ma obręcz na szyi.- Jesteś pewien? - spytał Mat.- Ja jej w ogóle nie widziałem.Aaaach! Skoro mówisz, że ona tam jest, to zna­czy, że ona tam jest.Wszyscy zawieziemy Róg, a potem wszyscy po nią wrócimy.Chyba nie myślisz, że ja bym ją tam zostawił?Rand potrząsnął głową."Wątki.Powinności".Miał wrażenie, że zaraz eksploduje, niczym fajerwerk."Światłości, co się ze mną dzieje?"- Mat, Verin musi cię zawieźć razem ze sztyletem do Tar Valon, żebyś wreszcie się od niego uwolnił.Nie masz czasu do stracenia.- Ratowanie Egwene nie jest stratą czasu!Ścisnął jednak sztylet tak mocno, że zaczęła mu drżeć dłoń.- Żaden z nas nie zawróci - oznajmił Perrin.­- W każdym razie nie teraz.Spójrzcie.- Wyciągnął rękę, wskazując Falme.Podwórce dla wozów i wybiegi dla koni czerniały od wypełniających je seanchańskich żołnierzy, tysięcy żołnie­rzy w niezliczonych szeregach, razem z oddziałami kawa­lerii składających się zarówno z porośniętych łuskami bestii, jak i zakutych w zbroje jeźdźców na koniach.Oficerów wyróżniały wielobarwne chorągwie.Wśród szeregów żoł­nierzy widać było grolmy i inne cudaczne zwierzęta, podo­bne, lecz nie całkiem, do ogromnych ptaków albo jaszczu­rek, a także nie dające się do niczego przyrównać, wielkie stwory, obdarzone szarą, pomarszczoną skórą i wielkimi kłami.Równolegle do szyków rozstawione były w równych odstępach dziesiątki sul’dam i damane.Rand bał się, że Egwene mogła się znaleźć wśród nich.W mieście co jakiś czas wybuchały dachy, błyskawice wciąż przelatywały przez niebo.Wysoko w górze frunęły dwie latające bestie, o skó­rzastych skrzydłach rozpiętości dwudziestu piędzi, w sporej odległości od tej połaci nieboskłonu, po której tańczyły ośle­piające zygzaki.- To wszystko z naszego powodu? - spytał z niedo­wierzaniem Mat.- Za kogo oni nas uważają?Randowi przyszła do głowy odpowiedź, ale odsunął j ą, nim zdążyła do końca się ukształtować.- W tamtą stronę też nie pojedziemy, lordzie Rand ­wtrącił Hurin.- Białe Płaszcze.Całe setki.Rand zawrócił konia, by spojrzeć w stronę, którą wskazał węszyciel.Przez wzgórza wolno wędrowała w ich stronę falująca, biała linia.- Lordzie Rand - powiedział półgłosem Hurin ­jak ta zgraja choć rzuci okiem na Róg Valere, to już go nigdy nie dowieziemy do żadnej Aes Sedai.Sami nigdy więcej się do niego nie zbliżymy.- Może właśnie dlatego Seanchanie gromadzą siły ­stwierdził z nadzieją w głosie Mat.- Z powodu tych Bia­łych Płaszczy.Może całe to zamieszanie nie ma z nami nic wspólnego.- Nieważne, jak to jest - odparł sucho Perrin.­Za kilka minut zacznie się tu bitwa.- Może nas zabić każda ze stron - stwierdził Hu­rin - nawet jeśli na oczy nie zobaczą Rogu.Jeśli to zro­bią.Rand nie mógł się zmusić do myślenia o Białych Płasz­czach albo Seanchanach."Muszę wracać" [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl