RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bornhald pokręcił głową."A ja muszę z nim współpracować".Do Farrana podjechał Jaret Byar, zatrzymał się i zeskoczył z siodła.Dorównujący wzrostem setnikowi Byar miał pociągłą twarz i ciemne, głęboko osadzone oczy.Wyglądał tak, jakby cały tłuszcz wygotował się z jego ciała, co do uncji.- Wieś została zabezpieczona, mój panie.Lucellin spraw­dza, czy nikt się nie wyślizgnie.Omal nie zanieczyścili sobie spodni, kiedy wspomniałem o Sprzymierzeńcach Ciemności.Nikt z tej wioski ich nie popiera, powiadają.Mówią jednak, że lud mieszkający dalej na południe to Sprzymierzeńcy.- Dalej na południe, ha? - ożywił się Bornhald.­Zobaczymy.Przerzuć trzystu za rzekę, Byar.Farran będzie pierwszy.I dopilnuj, by nikt więcej nie uciekł.- Oczyścimy Dwie Rzeki - wtrącił Ordeith.Jego wą­ska twarz była wykrzywiona, w kącikach ust pieniła się ślina.- Wychłoszczemy ich i obedrzemy ze skóry! Obiecałem mu! Teraz do mnie przyjdzie! Przyjdzie!Bornhald skinął głową w stronę Byara i Farrana, dając im znać, że mają wykonać jego rozkazy."Szaleniec - pomyślał.- Lord Kapitan Komandor na­słał na mnie szaleńca.Ale przynajmniej znajdę dojście do Per­rina z Dwu Rzek.Pomszczę ojca, choćby nie wiem ile to ko­sztowało!"Czcigodna Suroth przypatrywała się rozległej, niesymetry­cznej niecce portu Cantorin z otoczonego arkadami tarasu na szczycie wzgórza.Ponad wygolonymi wysoko skroniami sze­roki czub z czarnych włosów spływał jej na kark.Dłonie Suroth, wsparte lekko na gładkiej kamiennej balustradzie, były równie białe jak nieskazitelna suknia zaprasowana w niezliczone fałdy.Słychać było ciche, rytmiczne postukiwanie długich na cal pa­znokci, którymi nieświadomie bębniła o krawędź balustrady.Paznokcie palców wskazujących krył niebieski lakier.Od oceanu Aryth wiała lekka bryza, wraz z chłodem przy­nosząc nieco więcej niż tylko ślad soli.Dwie młode kobiety, klęczące pod ścianą za plecami Czcigodnej, trzymały dwa wa­chlarze z piór, na wypadek gdyby bryza ustała.Rząd skulonych postaci, w każdej chwili gotowych służyć, dopełniały jeszcze dwie inne kobiety oraz czterech młodzieńców.Wszyscy ośmio­ro byli bosi i ubrani w proste szaty, by zgrabnymi liniami kończyn oraz gracją ruchów zadowolić estetyczny zmysł Czci­godnej.Teraz jednak Suroth kompletnie nie zdawała sobie sprawy z ich obecności, zresztą w najlepszym razie traktowała ich jak części umeblowania.Widziała natomiast sześciu strażników ze Straży Skazań­ców, którzy stali z obu stron arkad, sztywni jak posągi, z włó­czniami ozdobionymi czarnymi chwostami oraz polakierowa­nymi na czarno tarczami.Symbolizowali jej zwycięstwo i jednocześnie zagrożenie, jakie zawisło nad nią.Ci strażnicy służyli jedynie Cesarzowej oraz wybranym przez nią reprezen­tantom, a zabijali i ginęli w jednakim ferworze, zależnie od konieczności.Istniało takie powiedzenie: "Na wysokościach ścieżki wybrukowane są ostrzami sztyletów".Paznokcie zaszczękały na kamiennej balustradzie.Jakże cienkie było ostrze brzytwy, po którym stąpała.Wewnętrzny port, za tamą, wypełniały statki Atha'an Mie­re, Ludu Morza, nawet największy zdawał się nazbyt smukły, by był zdolny stawić czoło wyższej fali.Poprzecinane sztagi sprawiały, że reje i bomy pochylały się pod szaleńczymi kąta­mi.Pokłady były puste, załogi znajdowały się na lądzie pod strażą, podobnie jak wszyscy pozostali mieszkańcy wysp, któ­rzy posiadali umiejętność żeglowania na otwartym morzu.Dwadzieścia ogromnych seanchańskich statków, z wiosłami ustawionymi prostopadle do burt, stało w zewnętrznym porcie albo kotwiczyło u jego wyjścia.Jeden, z żebrowanymi żaglami wydętymi na wietrze, eskortował rój małych łódek rybackich w stronę portu na wyspie.Gdyby te łódki rozproszyły się po morzu, wówczas niektóre mogłyby uciec, jednakże na pokła­dzie seanchańskiego statku znajdowała się damane, a jedna demonstracja potęgi damane wystarczała na ogół, by rybacy rezygnowali z takich pomysłów.Na mierzei, blisko wyjścia z portu wciąż straszył zwęglony, potrzaskany kadłub statku Ludu Morza.Nie wiedziała, jak długo uda jej się utrzymywać Lud Morza - oraz tych przeklętych mieszkańców lądu - w nieświado­mości, że przejęła władzę nad tymi wyspami."Dość długo - powiedziała do siebie.- Musi mi wy­starczyć czasu".W pewnym sensie udało jej się dokonać cudu, polegającego na pozbieraniu większości wojsk seanchańskich po pogromie, do którego doprowadził je Turak.Zaledwie garstka statków, która uciekła z Falme, znajdowała się pod jej kontrolą, ale nikt nie kwestionował jej prawa do wydawania rozkazów Hailene, Zwia­stunom.Jeżeli cud będzie trwał, to nikt na lądzie nie domyśli się, że oni tam są.Czekali, by przejąć ziemie, do odzyskania których posłała ich Cesarzowa, czekali na Corenne, Powrót.Jej zwiadowcy już badali drogę.Nie będzie musiała wracać, żeby stanąć przed Sądem Dziewięciu Księżyców i przepraszać Cesa­rzową za porażkę, do której wcale się nie przyczyniła.Zadygotała na myśl o konieczności przepraszania Cesarzo­wej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl