RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Klęka przed nim.Jej ręka zaczyna wędrówkę po udach Dillona, a usta przybliżają się do krocza.- Nie - przerywa Dillon.- Dzięki, ale nie.- Nie chcesz?- Tutaj nie mogę.- Ale dlaczego?- Naprawdę chciałem tylko się odświeżyć.Nie mogłem wy­trzymać własnego smrodu.Dzisiaj muszę lunatykować na pięć-setnym piętrze.Jej palce wciskają się pomiędzy jego nogi.Dillon odrywa je łagodnie.Wskakuje w swoje ubranie.Dziewczyna przyglą­da mu się ze zdumieniem.- Naprawdę nie masz ochoty? - pyta.- Nie tutaj.Gdzie indziej.Dziewczyna nie spuszcza go z oczu, kiedy wychodzi.Jej zszokowane spojrzenie zasmuca go.Tego wieczoru po prostu musi być w połowie miastowca, za to jutro - postanawia - jutro przyjdzie do niej i wszystko wytłumaczy.Notuje w pamięci nu­mer mieszkalni: 52908.W zasadzie powinno się lunatykować przypadkowo, ale do diabła z tym - jest jej winien ten jeden raz.Jutro.Odnajduje w korytarzu dystrybutor z odlotynami i prosi o tabletkę, wystukując na konsoli swój współczynnik metabo­lizmu.Automat robi konieczne obliczenia i wydaje pięciogo­dzinną dawkę, zaczynającą działać po dwunastu minutach od zażycia.Dillon łyka pastylkę i wsiada do szybociągu.Pięćsetne piętro.Tak blisko środka, jak tylko się da.Me­tafizyczna fantazja, ale - czemu by nie? Wciąż jeszcze ma ta­lent do wymyślania takich zabaw.My artyści pozostajemy szczę­śliwi, bo umiemy być jak dzieci.Za jedenaście minut uroczy­ście odleci.Zapuszcza się w głąb korytarza, otwierając różne drzwi.W pierwszej mieszkalni znajduje damsko-męską parę w towarzystwie jeszcze jednego mężczyzny.- Wybaczcie - woła.W drugiej mieszkalni są trzy dziewczyny.Przez chwilę ku­si go, aby zostać, ale tylko przez chwilę.Wyglądają na wystar­czająco zajęte sobą.- Przepraszam, przepraszam, przepraszam.W trzeciej mieszkalni para w średnim wieku.Oboje rzuca­ją mu tęskne spojrzenie, ale Dillon nie wchodzi.Do czterech razy sztuka.Ciemnowłosa dziewczyna, sama, w dodatku z lekko kwaśną miną.Mąż na pewno lunatykuje, a do niej nikt nie zawitał; statystyczny pech.Świeża dwudziest­ka, zgaduje Dillon: harmonijnie zwężający się nos, błyszczące oczy, apetyczne piersi i oliwkowa cera.Trochę zbyt pulchna skó­ra nad powiekami będzie być może psuć wrażenie za jakieś dziesięć lat, lecz w tej chwili nadaje jej ociężały, zmysłowy wy­gląd.Musi tak siedzieć i myśleć już parę godzin, domyśla się Dillon, gdyż zasępienie dziewczyny znika dopiero po dobrych piętnastu sekundach jego obecności.Pomału chwyta, że i do niej zawędrował w końcu lunatyk.- Cześć - mówi Dillon.- Mały uśmiech? Rozchmurzysz się trochę?- Znam cię.Jesteś z kosmokapeli?- Jasne.Dillon Chrimes, wibrastar.Graliśmy dziś w Rzymie.- Występowałeś w Rzymie i lunatykujesz w Bombaju?- Mam swoje filozoficzne powody.Chciałem być w połowie miastowca, rozumiesz? Przynajmniej tak blisko środka, jak tyl­ko się da.Nie mam ochoty tłumaczyć ci teraz, dlaczego.Rozgląda się po pokoju.Sześcioro dzieci.Jedno nie śpi: chuda dziewczynka o oliwkowej cerze swojej matki, co naj­mniej dziewięcioletnia.To znaczy, że jej mama nie jest taka młoda, na jaką wygląda - nie mniej niż dwudziestka piątka.Ale Dillonowi to nie przeszkadza.Za moment będzie obejmo­wać całą monadę, ludzi wszystkich wieków, płci i kształtów.- Muszę ci coś powiedzieć - odzywa się.- Jestem na multi­plekserze.Za sześć minut będę szczytował.Kobieta przykłada rękę do ust.- W takim razie nie mamy zbyt dużo czasu.W chwili klimaksu powinieneś już być we mnie.- Właśnie tak to działa?- Nie wiesz?- Pierwszy raz biorę multiplekser - przyznaje Dillon.- Ja­koś nie mogłem się wcześniej przekonać.- To tak, jak ja.Właściwie nie wierzyłam, że ktokolwiek go zażywa.Ale słyszałam, czego się można po tym spodziewać.Mówiąc to, rozbiera się.Ciężkie piersi z wielkimi, ciemnymi obwódkami wokół brodawek.Nogi ma dziwnie chude; kiedy stoi wyprostowana, wewnętrzne części ud znajdują się daleko od sie­bie.Jest jakaś ludowa legenda o kobietach zbudowanych w ten sposób, ale Dillon nie może jej sobie przypomnieć.On też zrzu­ca ubranie.Czuje już działanie narkotyku - na parę minut przed spodziewanym czasem; ściany migoczą, a światła zrobiły się roz­mazane.Dziwne.Może powinien był powiedzieć o swoim wcze­śniejszym podnieceniu na koncercie, aby automat mógł uwzględ­nić to przy obliczaniu dawki.A może jego metabolizm przyspie­szył tylko pod wpływem światła i dźwięku.Nie szkodzi, nic się nie stało.Dillon podchodzi do platformy sypialnej.- Jak masz na imię? - pyta.- Alma Clune.- Alma.Podoba mi się.Dziewczyna obejmuje go.Dillon obawia się, że dla niej nie będzie to żadne szczególne erotyczne przeżycie.Jak już multi­plekser weźmie go na dobre, raczej nie będzie w stanie skupić się na jej potrzebach, a teraz czas nie pozwala na żadną grę wstępną.Ale Alma chyba rozumie.Na pewno nie chce psuć mu odlotu.- Włóż go - mówi Dillonowi - nic mi nie będzie.Szybko ro­bię się wilgotna.Wchodzi w nią.Ich języki stykają się.Oplatają go jej moc­ne uda.Dillon przykrywa ją całym ciałem.- Już się zaczęło? - pyta dziewczyna.Dillon milczy przez chwilę.Do środka i w tył, do środka i w tył.- Chyba tak - odpowiada po chwili.- Jakbym miał dwie kobiety naraz.Jakbym.odbierał echo.Jest ostrożny.Nie chce wszystkiego popsuć, kończąc przed szczytowym momentem odlotu.Z drugiej strony, jeśli ona nale­ży do tych, które szybko osiągają orgazm, cieszyłby się, gdyby zdążyła raz czy dwa przed nim.Wszystko jedno: do multiplekse­rowego kopa i tak zostało już nie więcej niż półtorej minuty.Ca­łe to liczenie deprymuje go.I wtedy przestaje cokolwiek liczyć.- Zaczęło się - szepcze.- O rany, ale odjazd!- Spokojnie - mruczy Alma.- Nie musisz się spieszyć.Wol­no.Powoli.Idzie nam bardzo dobrze.Chcemy, by to trwało.Nie przejmuj się mną, po prostu daj się porwać.Do środka i w tył.Do środka i w tył.Wreszcie multipleksowy orgazm.Jego duch rozprzestrzenia się.Narkotyk czyni psychikę nadwrażliwą, przełamuje chemiczne systemy ochronne, jakimi mózg broni się przed zdolnością bezpośredniej telepatii; Dillon odbiera teraz zmysłowe doznania wszystkich ludzi dookoła.Z każ­dą sekundą sięga dalej i dalej.Podobno w najwyższym momen­cie szczytowania wzrok i słuch innych stają się twoimi, odbierasz nieskończoną ilość sygnałów, jesteś jednocześnie wszystkimi w budowli.Czy to prawda? Czy obce umysły przesączają swoją treść przez jego umysł? Wygląda na to, że tak właśnie się dzieje.Dillon przygląda się, jak jego roztrzepotana, rozogniona dusza niczym płaszczem okrywa i pochłania Almę; leży jednocześnie i na niej, i pod sobą - z każdym pchnięciem w głąb jej rozgrzanej kobiecości, czuje jakby tępy miecz wdzierający się w jego własne wnętrzności.Ale to dopiero początek.Jego umysł rozpościera się już na dzieci Almy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl