[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Marchewa zawahał się.Nigdy w życiu nie był okrutny dla zwierząt.- Przekażę sprawę kapralowi Nobbsowi - zagroził.- To właśnie lufie - burknął Gaspode.- Zachęta.Przycisnął plamisty nos do ziemi - tylko na pokaz, bo zapachAngui wisiał w powietrzu jak tęcza.- Naprawdę umiesz mówić? - zapytał Marchewa.Gaspode przewrócił oczami.- Ależ skąd - zapewnił.***Postać dotarła na szczyt wieży.Wszędzie paliły się lampy i świece.Miasto rozciągało się poniżej.Dziesięć tysięcy przykutych do ziemi gwiazdek.a on mógł zgasić każdą, którą by zechciał.To było jak boskość.Zadziwiające, jak wyraźnie dobiegały tu wszelkie dźwięki.To było jak boskość.Słyszał wycie psów, głosy ludzi.Od czasu do czasu któryś rozbrzmiewał wyraźniej od innych i wznosił się w nocne niebo.To jest władza.Władza, którą miał w dole, władza, by mówić: zrób to, zrób tamto, była czymś ludzkim, ale to.to było jak boskość.Ułożył rusznic na pozycji, wsunął magazynek i wymierzył w przypadkowe światełko.A potem następne.I następne.Naprawdę nie powinien mu pozwolić, żeby zabił tę żebraczkę.Nie taki był plan.Szefowie gildii - tak wymyślił biedny Edward.Pozostawić miasto bez przywództwa, pogrążone w chaosie, a potem stanąć przed tym jego żałosnym kandydatem i powiedzieć: Weź władzę i rządź, to twoje przeznaczenie.Takie myślenie to bardzo dawna choroba.Można się nią zarazić od koron i głupich opowiastek.Człowiek zaczynał wierzyć.ha.wierzyć, że jakaś sztuczka, jakieś wyciągnięcie miecza z kamienia stanowi kwalifikację do królewskiego urzędu.Miecz z kamienia? Rusznic jest bardziej magiczny.Leżał więc, gładził rusznic i czekał.***Nastał dzień.- Niczego żem nie ruszał - oświadczył Węglarz i przewrócił się na drugi bok na swojej płycie.Detrytus przyłożył mu w głowę maczugą.- Pobudka, żołnierze! Wstawać, kamienne buce, i wiązać onuce! Nadszedł wasz kolejny wspaniały dzień w straży! Młodszy funkcjonariusz Węglarz, wstawać natychmiast, ty okropny maluchu!Dwadzieścia minut później sierżant Colon spoglądał zaczerwienionymi oczami na swoich ludzi.Kulili się na ławach - z wyjątkiem funkcjonariusza Detrytusa, który siedział sztywno wyprostowany, pełen urzędowej chęci pomocy.- Strażnicy! - zaczął Colon.- Jak pewnie wiecie.- Hej tam! Słuchać uważnie! - huknął Detrytus.- Dziękuję, funkcjonariuszu Detrytus - rzucił ze znużeniem Colon.- Dzisiaj jest ślub kapitana Vimesa.My będziemy jego gwardią honorową.Zawsze to robiliśmy za dawnych czasów, kiedy żenił się strażnik.Dlatego hełmy i pancerze mają być wypucowane i błyszczące.A kohorty lśniące.Ani drobinki kurzu.Gdzie kapral Nobbs?Brzęknęło, kiedy dłoń funkcjonariusza Detrytusa uderzyła o jego nowy hełm.- Nie widziano go od kilku godzin, sir! - zameldował.Colon wzniósł oczy.- Niektórzy z was.Gdzie jest młodsza funkcjonariusz Angua?Brzdęk!- Nikt jej nie widział od nocy, sir!- Dobrze.Przetrwaliśmy jakoś noc, przetrwamy i dzień.Kapral Marchewa mówi, że macie wyglądać idealnie.Brzdęk!- Tak jest!- Funkcjonariusz Detrytus.- Tak, sir?- Co macie na głowie? Brzdęk!- Funkcjonariusz Cuddy go dla mnie zrobił, sir.Specjalny nakręcany hełm do myślenia.Cuddy odchrząknął, a Detrytus tłumaczył dalej:- Te duże kawałki to panele chłodzące, widzi pan, sierżancie? Pomalowane na czarno.Podprowadziłem mechanizm zegarowy od mojego kuzyna, więc ten wiatrak nawiewa powietrze na.- Przerwał, widząc minę Golona.- Przy tym pracowałeś całą noc?- Tak, bo sądzę, że mózgi trolli są.Sierżant machnął ręką.- Czyli mamy nakręcanego żołnierza, tak? - powiedział.- Jesteśmy rzeczywiście modelową armią, nie ma co.***Gaspode był geograficznie zakłopotany.Wiedział, gdzie się znalazł - mniej więcej.Gdzieś za Mrokami, w plątaninie basenów portowych i obór z bydłem.I chociaż uważał, że całe miasto do niego należy, to jednak trafił na obce terytorium.Żyły tu szczury niemal tak duże jak on, a on miał kształt mniej więcej terriera; na szczęście miejskie szczury były dostatecznie inteligentne, by to uznawać.Dwa razy kopnął go koń, a raz o mało co nie przejechał powóz.W dodatku Gaspode zgubił trop.Angua kręciła się tam i z powrotem, czasem wykorzystywała dachy, kilka razy przekroczyła rzekę.Wilkołaki miały instynktowną zdolność unikania pościgu; w końcu te, które przetrwały, były potomkami tych, które potrafiły przechytrzyć gniewny tłum.Te, które tłumu przechytrzyć nie potrafiły, nie miewały potomków ani nawet grobów.Czasami trop urywał się przy murze albo niskiej szopie, a Gaspode krążył dookoła, aż znów na niego trafił.Przypadkowe myśli falowały w jego schizofrenicznie psim mózgu.- Genialny pies ratuje sytuację - mruczał.- Wszyscy mówią: dofry piesek.Nie, wcale nie mówią.Rofię to tylko dlatego, że mi groził.Cudowny Nos.Wcale nie mam na to ochoty.Dostaniesz pyszną kość.Jestem tylko śmieciem na powierzchni morza życia.Kto jest grzecznym pieskiem? Zamknij się.***Willikins rozsunął story.Do pokoju wlało się światło słońca.Vimes jęknął i usiadł na tym, co pozostało z jego łóżka.- Wielkie nieba, chłopie - wymamrotał.- Która to godzina, że tak się tu kręcisz?- Już prawie dziewiąta rano, jaśnie panie.- Dziewiąta? Rano? Czy to jest pora na wstawanie? Normalnie nigdy nie wstaję, dopóki połysk nie zetrze się już z popołudnia.- Ale jaśnie pan nie jest już w pracy.Vimes spojrzał na skłębioną pościel.Prześcieradło i koc miał zwinięte wokół kostek i splątane.A potem przypomniał sobie sen.Chodził po mieście.Właściwie to raczej wspomnienie niż sen.W końcu chodził po mieście każdej nocy.Jakaś jego część nie chciała zrezygnować.Niektóre fragmenty Vimesa uczyły się cywilnego życia, ale dawne elementy maszerowały.nie, przechadzały się w innym rytmie.Wydawało mu się, że miasto jest opuszczone i chodzi się po nim trudniej niż zwykle.- Czy jaśnie pan życzy sobie, żebym go ogolił, czy może jaśnie pan sam się tym zajmie?- Denerwuję się, kiedy inni ludzie przykładają mi ostrza do twarzy - odparł Vimes [ Pobierz całość w formacie PDF ]