[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I ci, którzy występują przeciwko zabieraniu życia jednego gatunku po to, by drugi mógł w nienaturalny sposób wydłużać własne.Niekiedy myślę, że wszystko, co brzydzi mnie w Krwawniku, wiąże się z wodą życia, że to miasto przyciąga wszystkie brudy i przestępstwa, bo jego przetrwanie zależy od zbrodni.- Czy myślałaby pani tak samo, gdyby sama mogła osiągnąć nieśmiertelność?Uniosła głowę w namyśle.- Chciałabym wierzyć, że by tak było, ale nie wiem.Naprawdę nie wiem.Gundhalinu kiwnął głową.- Nie sądzę, byśmy się kiedykolwiek mogli o tym przekonać.- Ponownie zmienił kurs, patrząc na zegar.- Co się stało, BZ?- Nic, pani inspektor.- Spojrzał na morze z właściwym Kharemoughi stoicyzmem.- Przed wyjazdem z miasta powinienem był coś zrobić.- Westchnął i sięgnął po książkę.11- Podróżujesz bez żadnych rzeczy.Rzeczywiście chcesz dotrzeć od Krwawnika tylko z tym, co masz na sobie? - Ngenet przycisnął długim palcem zamek drzwi pojazdu, podczas gdy Moon stała, patrząc na port Shotover.Dotarli tam z Neith w ciągu godzin, a nie dni.Uginały się pod nią kolana i nie mogła uwierzyć, że znalazła się tak daleko.- Co.? Och, wszystko w porządku.Popłynę dalej z jakimś kupcem.W tej zatoce muszą być setki statków! - Zmieściłaby się w niej bez trudu przystań Neith, wioska i połowa wyspy.Zachodzące słońce przebijało się przez chmury, rozlewając ognie na powierzchni wody; statki różnej wielkości wzbijały się na falach przypływu.Niektóre wyglądały tak dziwnie, że nie potrafiła ich nazwać.Część pozbawiona była masztów i zastanawiała się, czy straciły je w sztormie.- Wiele statków Zimaków używa silników.Wiele spośród nich w ogóle nie korzysta z żagli.Czy nimi też byś się zabrała? - Słowa Ngeneta zabrzmiały jej znowu jak poklepywanie po ramieniu, gdy nagle zrozumiała, dlaczego statki nie mają masztów.Podczas szybkiego lotu przez morze dowiedziała się o nim niewiele, poza tym że nie lubi mówić o sobie, lecz wypytywanie o cel jej podróży sporo zdradzało.- Nie boję się silników.Praca będzie taka sama, niewiele rzeczy można robić na statku.- Uśmiechnęła się z nadzieją, że to prawda.Przesunęła dłonią po chłodnym metalu powłoki latającego statku, pokonując nagłą świadomość, że mógłby zabrać ją do Sparksa w niecały dzień.przestała się uśmiechać.- Dobrze, sprawdź tylko, czy nie ma statku z kobiecą załogą.Niektórzy Zimacy nabrali złych obyczajów od szumowin z portu gwiezdnego.- Nie, och.- Kiwnęła głową, przypomniawszy sobie, dlaczego babcia nakazywała jej strzec się statków handlarzy.- Zrobię to.- Była pewna, że Ngenet jest pozaziemcem, choć mówił tak, jakby nie przejmował się swymi rodakami bardziej niż Letniakami czy Zimakami.Nie pytała go dlaczego, przestała się już wprawdzie lękać jego zgryźliwości, lecz jeszcze nie była gotowa wyciągać go na zwierzenia.- Chcę podziękować.Zmrużył brwi od zachodzącego nad portem słońca.- Nie ma na to czasu.Spóźniłem się pół dnia na spotkanie.Wystarczy, że.- Hej, miodku, wykop tego starucha, a pokażemy ci, jak miło spędzić czas! - Jeden z dwójki Zimaków machających im na nabrzeżu podszedł bliżej z uśmiechem uznania i wyciągniętymi ramionami.Gotowa na ostrą odpowiedź Moon ujrzała, jak zmienia nagle wyraz twarzy i odciąga swego towarzysza z niebezpiecznego kursu, szepcząc mu coś do ucha.Zaraz szybko odeszli, oglądając się za siebie.- Ską-skąd wiedzieli? - zapytała Moon, przyciskając dłonie do przodu płaszcza przeciwdeszczowego.- O czym? - Ngenet krzywił się nadal, mocniej nawet, patrząc, jak tamci odchodzą.- Że jestem sybillą.- Sięgnęła za pazuchę i wyciągnęła łańcuszek z koniczynką.- Kim jesteś? - Zwrócił się ku niej i wziął koniczynkę do dłoni, jakby sprawdzając jej rzeczywistość.Pośpiesznie ją puścił.- Czemu mi o tym nie powiedziałaś?- No, nie chciałam.to znaczy.- To przesądza.- Nie słuchał jej.- Nie możesz zostać tu sama na noc.Pójdziesz ze mną, Elsie zrozumie.- Schwycił ją za ramię i pociągnął przez wielkie wybrukowane nabrzeże w stronę miasta.- Dokąd idziemy? Zaczekaj! - Moon wlokła się za nim w bezsilnym gniewie ku wejściu na najbliższą uliczkę.Na smukłym słupie dojrzała ognisty kwiat, potem następne, ciągnące się bez końca świece bez płomieni.- Nie rozumiem.- Ściszyła głos.- Czy wierzysz w Panią?- Nie, ale wierzę w ciebie.- Wprowadził ją na chodnik.- Jesteś pozaziemcem!- Tak, jestem.- Ale myślałam.- Nie pytaj, tylko idź.Nie ma w tym nic dziwnego.- Puścił jej ramię, lecz dalej szła za nim.- Nie boisz się mnie? Pokręcił głową.- Nie upadnij tylko i nie skalecz kolana, bo trochę bym się zmartwił.Spojrzała na niego w oszołomieniu.Za ich plecami schodził do lądowania inny statek latający ze znakami Policji Hegemońskiej.Ngenet nie obejrzał się jednak i nie zobaczył, że zatrzymuje się obok jego pojazdu.- Dokąd idziemy? - Moon wyminęła grupkę śmiejących się marynarzy.- Na spotkanie z przyjacielem.- Z przyjaciółką? Czy nie będzie.- Chodzi o interesy, a nie przyjemność.Pilnuj się tylko, gdy tam będziemy.Moon wzruszyła ramionami i wsunęła zdrętwiałe ręce do kieszeni spodni.Widziała teraz swój oddech, temperatura opadała wraz ze słońcem.Przyglądała się ciekawie skupisku jedno- i dwupiętrowych domów, tylu naraz nigdy nie widziała.Ich kształty były jednak jej znajome.Mury z łączonych zaprawą kamieni i drewnianych belek opierały się o siebie, niekiedy między nimi widać było ścianę z czegoś przypominającego wysuszony muł.Z każdej mijanej tawerny dochodziły ją różnorodne, nieznane głosy.- Ngenet, skąd wiedzieli, kim jestem, skoro tyś się tego nie domyślił?- Mów mi Miroe.Nie sądzę, by wiedzieli.Prawdopodobnie spostrzegli, że jestem od nich dużo wyższy i znacznie bardziej trzeźwy.Moon poczuła, jak tężeją jej mięśnie pleców, gdy zauważyła, iż oczy przechodniów nie zatrzymują się na niej ani zbyt często, ani zbyt długo.Ngenet skręcił w boczną uliczkę i stanęli wreszcie przed małą, stojącą luzem tawerną.Barwne szybki miotały światło na kocie łby, łuszczący się szyld nad drzwiami głosił “Gospoda pod Mrocznymi Czynami".- Elsie zawsze miała dziwne poczucie humoru - chrząknął.Moon zauważyła drugi napis “Zamknięte", lecz Ngenet nacisnął na klamkę, drzwi się otworzyły i weszli do środka.- Hej, zamknięte! - huknęła na nich od baru niezwykłej tuszy baba, nalewająca piwo do dzbana dla nie wiadomo jakiego gościa.- Szukam Elsevier.- Ngenet wszedł w krąg światła.- Ach tak? - Kobieta odstawiła dzban i spojrzała na niego.- To chyba ty.Czemu tak późno?- Miałem kłopoty z silnikiem.Czy jeszcze czeka?- Nadal jest w mieście, jeśli o to ci chodzi.Wyszła jednak, by.załatwić coś na wypadek, gdybyś się jednak nie pokazał.- Jej zapadłe oczy znalazły Moon i skrzywiła się.- Niech ją licho - zaklął Ngenet - wie przecież, że nie zawodzę!- Ale nie wiedziała, czy twoje spóźnienie nie będzie wieczne.Kto to jest?- Podrzuciłem ją.- Moon poczuła znowu na ramieniu dłoń Ngeneta i popychana, z oporami podeszła bliżej.- Nie sprawi najmniejszego kłopotu - dodał, ucinając w zarodku pytania.- Prawda?Moon spojrzała na niego.- Ja? - potrząsnęła głową, otrzymując cień uśmiechu.- Wyjdę poszukać przyjaciółki.Zaczekaj tu, aż wrócę.- Wskazał głową na salę pełną stolików.- Potem pogadamy może o Krwawniku.- Dobrze.- Wybrała stolik w pobliżu kominka, podeszła do niego i usiadła.Ngenet ruszył do drzwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]