RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet pod koniec długotrwałych wojen wciąż jeszcze wyglądało na to, że jest mnóstwo ludzi.Dzieci rodziły się w takiej obfitości, że usilne próby zredukowania populacji przy użyciu przemocy były skazane na porażkę.Nie powodowały one okaleczeń trwalszych — z wyjątkiem nuklearnych ataków na Hiroshimę i Nagasaki — niż te, które wyrządzała „Bahia de Darwin” tnąc i bełtając bezdroża oceanu.Ta właśnie zdolność ludzkości do szybkiej regeneracji przy pomocy dzieci sprawiała, że wielu ludzi traktowało eksplozje jak rodzaj show biznesu, jako wyższe teatralne formy autoekspresji i czegoś tam jeszcze.A jednak ludzkość — z wyjątkiem skromnej kolonii na Santa Rosalii — właśnie miała stracić coś, czego bezdrożny ocean nigdy nie utraci, dopóki będzie składał się z wody; zdolność do samoregeneracji.Z punktu widzenia ludzkości wszystkie straty miały być od teraz nieodwracalne.A produkcja kruszących materiałów wybuchowych przestała być gałęzią przemysłu rozrywkowego.Tak, a gdyby ludzkość musiała w dalszym ciągu zadawane samej sobie rany leczyć przy pomocy takiego medykamentu, jak kopulacja, to moja opowieść o Santa Rosalii byłaby tragikomedią z zarozumiałym i nieudolnym kapitanem Adolfem von Kleistem w roli głównej.Jej akcja dotyczyłaby miesięcy, a nie miliona lat, ponieważ koloniści nigdy nie zostaliby kolonistami.Byliby rozbitkami, odnalezionymi i uratowanymi w mgnieniu oka.Pomiędzy nimi znajdowałby się zawstydzony Kapitan, jedyny sprawca ich cierpień.Wszelako po pierwszej nocy na morzu Kapitan wciąż gotów był wierzyć, że wszystko idzie zgodnie z planem.Mary Hepburn miała wkrótce zastąpić go przy sterze, on zaś przygotował na tę okazję następującą instrukcję: „Proszę płynąć tak, aby przez całe przedpołudnie słońce znajdowało się nad rufą, a po południu nad dziobem”.Kapitan przewidywał, że jego rozkazy, wydawane z całą powagą i naciskiem, zyskają mu szacunek pasażerów.Na razie postrzegali go z jak najgorszej strony, ale żywił nadzieję, że po przybyciu na Baltrę zapomną o jego pijaństwie i zaczną na lewo i prawo rozpowiadać, że to właśnie on uratował im życie.To jeszcze jedna rzecz, do jakiej zdolni byli niegdyś ludzie, rzecz już dziś nieznana; radość na samą myśl o zdarzeniach, które jeszcze nie miały miejsca i które w ogóle mogły się nie zdarzyć.Moja matka była w tym niezła.Pewnego dnia mój ojciec miał porzucić science fiction i zamiast tego napisać coś, co chcieli czytać bez wyjątku wszyscy.A my mieliśmy kupić wtedy nowy dom w jakimś pięknym mieście, eleganckie ciuchy i tak dalej.Matka sprawiała, iż zastanawiałem się, po co Bóg tak się męczył stwarzając realny świat.Rzecze Mandarax:Wyobraźnia jest równie dobra, jak podróże — a o ile tańsza!George Wilham Curtis (1824-1892)Na tej właśnie zasadzie stojący na mostku półnagi Kapitan przebywał myślami na Manhattanie, gdzie znajdowała się większość jego pieniędzy i gdzie miał tak wielu przyjaciół.Planował już sobie, że z Baltry dostanie się jakoś na Manhattan, kupi sobie wygodny apartament na Park Avenue, a Ekwador niech trafi szlag.Rzeczywistość brutalnie zakłóciła rozważania von Kleista.Wzeszło właśnie jak najbardziej prawdziwe słońce.Przez całą noc Kapitan był przekonany, że płynie wprost na zachód, a zatem słońce powinno było wzejść idealnie za rufą.Tymczasem to osobliwe słońce wzeszło, co prawda, za rufą, lecz przy okazji za bardzo od strony sterburty.W związku z tym Kapitan skręcił w lewo, tak by słońce znalazło się tam, gdzie powinno było być od początku.Jego wielki mózg, odpowiedzialny za błąd, który właśnie naprawiał, zapewniał jego duszę, że pomyłka jest niewielka i nastąpiła zupełnie niedawno, kiedy świt przyćmił gwiazdy.Wielki mózg Kapitana pragnął szacunku jego duszy w tym samym stopniu, w jakim sam Kapitan pragnął szacunku pasażerów.Ów mózg działał na własną rękę i w pewnym momencie von Kleist spróbował w ogóle go wyłączyć, by uniknąć w ten sposób kolejnej omyłki.Miało to jednak nastąpić dopiero za pięć dni.Kapitan, który ciągle jeszcze ufał swojemu mózgowi, udał się w kierunku rufy, by zobaczyć, jak się miewa „Willard Flemming”, i zgodnie z umową pomóc Mary w przeniesieniu go na ocieniony pomost pomiędzy oficerskimi kabinami.Nie postawiłem gwiazdki przed nazwiskiem Willard Flemming, ponieważ takie indywiduum nigdy realnie nie istniało, a zatem nie mogło umrzeć.Mary Hepburn do tego stopnia nie interesowała Kapitana, że nie wiedział nawet, jak się ona nazywa.Sądził, że ma do czynienia z panią Kaplan, ponieważ to właśnie nazwisko naszyte było na bluzie polowego munduru, której * Wait używał obecnie jako poduszki.Również * Wait — bez względu na to, ile razy Mary go poprawiała — wierzył, że jej nazwisko brzmi Kaplan.W nocy zwrócił się do niej mówiąc:— Wy, Żydzi, przetrwacie każdą katastrofę.— Pan też przetrwa, Willard — odparła na to Mary.— Cóż — powiedział * Wait — kiedyś tak myślałem, pani Kapłan.Teraz nie jestem taki pewny.Wydaje mi się, że póki ktoś żyje, może uważać się za ocalonego.— Ciiii.— uspokajała go Mary — porozmawiajmy lepiej o czymś przyjemniejszym, na przykład o Baltrze.Ale krew zaopatrująca jego mózg musiała w tym czasie spisywać się bez zarzutu, ponieważ * Wait całkiem rozsądnie kontynuował swoją myśl.Zdobył się nawet na kostyczny chichot.— Ci wszyscy ludzie — ciągnął — chełpią się, jacy to niby z nich twardziele i jak łatwo im przetrwać.Ale tego nie mogą powiedzieć o sobie jedynie zwłoki.— Ciii, ciiii.— powiedziała Mary.Kiedy po wschodzie słońca na pokładzie plażowym pojawił się Kapitan, Mary właśnie zgodziła się poślubić * Waita.W końcu pokonał jej opór.To było tak, jak gdyby błagał ją przez całą noc o wodę i jakby ona postanowiła ostatecznie, że da mu łyk wody.Skoro tak strasznie pragnął zaręczyn, a zaręczyny były wszystkim, co mogła mu dać, zgodziła się zatem ustąpić.Jednak Mary nie sądziła, że wywiąże się z tego honorowego zobowiązania niemal natychmiast.Sądziła raczej, że nigdy to nie nastąpi.Podobało jej się, oczywiście, to wszystko, co * Wait opowiadał o sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl