RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oświadczyny Roberta odbywały się na jedynym świeżo skoszonym trawniku w całej okolicy.Trawniki wokół zdążyły już dziko zarosnąć, ponieważ wszyscy inni mieszkańcy dawno się wynieśli.Podczas gdy Robert się oświadczał, on i Mary byli obszczekiwani przez starającego się wzbudzić strach wielkiego, złocistego myśliwskiego psa.Był to Donald, który tak bardzo dodawał otuchy Royowi w ostatnich miesiącach jego życia.W tamtej epoce nawet psy miały imiona.Donald był psem.Robert był człowiekiem.Donald nie był groźnym psem.W życiu nikogo nie ugryzł.Pragnął jedynie, aby rzucano mu kij, który mógłby przynieść z powrotem po to, aby znów można było go rzucić po to, aby znów mógł go przynieść z powrotem i tak dalej, i tak dalej.Delikatnie mówiąc, Donald nie był zbyt rozgarnięty.Z pewnością nie skomponowałby IX Symfonii Beethovena.Donald często skomlał przez sen, a jego łapy drżały.Śniła mu się gonitwa za patykami.Robert bał się psów, ponieważ on i jego matka zostali zaatakowani przez dobermany pinczery, kiedy miał zaledwie pięć lat.Wszystko było w porządku, dopóki w pobliżu przebywał ktoś, kto wiedział, jak je poskromić.Lecz kiedy tylko Robert znajdował się w sytuacji sam na sam, to bez względu na rozmiary psa zaczynał się pocić i trząść, a włosy stawały mu dęba.Z przesadną ostrożnością unikał więc podobnych sytuacji.Propozycja Roberta do tego stopnia zaskoczyła Mary, że wybuchnęła płaczem, a więc zrobiła coś, czego dzisiaj nikt już nie robi.Czuła się tak zmieszana i skrępowana, że przeprosiła go łamiącym się głosem i uciekła do domu.Nie chciała wychodzić za nikogo z wyjątkiem Roya.Mimo że Roy już nie żył, nie chciała wychodzić za nikogo z wyjątkiem Roya.A więc Robert został na trawniku sam na sam z Donaldem.Gdyby jego wielki mózg funkcjonował prawidłowo, Robert poszedłby niespiesznie w stronę samochodu, rozkazując pogardliwie Donaldowi, by się zamknął, zjeżdżał do domu i tak dalej.Tymczasem facet rzucił się do ucieczki.Jego wielki mózg był do tego stopnia wadliwy, że zmusił go — a tuż, tuż sadził susami Donald — by przebiegł obok samochodu, przeciął ulicę i wspiął się na jabłoń, rosnącą przed frontem domu należącego do rodziny, która przeniosła się na Alaskę.Donald usiadł pod drzewem i dalej na niego szczekał.Robert spędził na drzewie około godziny, dopóki Mary, zaniepokojona tak długotrwałym, monotonnym szczekaniem Donalda, nie wyszła z domu i nie uwolniła go.Kiedy Robert znalazł się na ziemi, dostał mdłości ze strachu i czuł do siebie obrzydzenie.Zaczął wymiotować.Obryzgał przy tym własne buty i mankiety spodni.Kiedy skończył, odezwał się burkliwie do Mary:— Nie jestem mężczyzną.Po prostu nie jestem mężczyzną.Oczywiście nie będę się więcej pani naprzykrzał.Nie będę zawracał głowy już żadnej kobiecie.Powtarzam opowiadanie Mary dlatego, że Kapitan Adolf von Kleist po pięciu dobach bełtania oceanu, na którym nie było jakoś żadnej wyspy, żywił podobnie nędzną opinię na temat swojej własnej wartości.Był zbyt daleko na północy — o wiele za daleko.To znaczy, byliśmy zbyt daleko na północy — o wiele za daleko.Nie czułem oczywiście głodu, podobnie jak James Wait, zamrożony na kamień w kuchennej zamrażarce.Kuchnia okrętowa, aczkolwiek pozbawiona świetlików i okradziona z żarówek, bynajmniej nie była zaciemniona, a to dzięki elementom grzejnym pieców i kuchenek.Tak, działała również instalacja wodociągowa.W każdym kranie było mnóstwo wody, zarówno zimnej, jak i gorącej.Nikt zatem nie cierpiał pragnienia, choć wszyscy umierali z głodu.Kazak, suka Seleny, gdzieś się zawieruszyła, a ja nie stawiam gwiazdki przed jej imieniem, ponieważ już nie żyła.Podczas gdy Selena spała, Kazak ukradły kanka-bońskie dziewczynki, które następnie udusiły ją gołymi rękami, obdarły ze skóry i wypatroszyły, nie używając przy tym żadnych narzędzi poza własnymi zębami i paznokciami.Potem Kazak została upieczona w kuchennym piecu.Nikt nic o tym nie wiedział.Swoją drogą, Kazak ostatnio trawiła samą siebie.Kiedy została zabita, składała się głównie ze skóry i kości.Gdyby nawet suka dotarła do Santa Rosalii w swej normalnej postaci, i tak nie miałaby przed sobą świetlanej przyszłości — no, chyba że byłby tam jakiś pies, co jest nieprawdopodobne.Zresztą i tak była bezpłodna.Wszystkim, co mogła w życiu osiągnąć i co mogłoby przetrwać dłużej niż ona sama, byłoby zapewnienie futerkowej Akiko — która wkrótce miała się urodzić — dziecięcych wspomnień o psie.Przy najbardziej nawet sprzyjających okolicznościach Kazak nie żyłaby na tyle długo, aby inne urodzone na wyspie dzieci mogły się z nią bawić, zobaczyć, jak merda ogonem i tak dalej.Nie zapamiętałyby zaś na pewno jej szczekania, ponieważ Kazak nigdy nie szczekała.6Żeby nie wzruszyć kogoś do łez, powiem teraz jeszcze jedną rzecz na temat przedwczesnej śmierci Kazak: no cóż, tak czy tak, nie skomponowałaby IX Symfonii Beethovena.To samo można powiedzieć o nieboszczyku Jamesie Waicie; No cóż, tak czy tak, nie skomponowałby IX Symfonii Beethovena.To nie ja wymyśliłem ów szyderczy komentarz mówiący o tym, jak skromne są osiągnięcia większości z nas, bez względu na długość naszego życia.Po raz pierwszy usłyszałem te słowa po szwedzku, na pewnym pogrzebie.Było to jeszcze za mojego życia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl