[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej odpowiedź świadczyła jednak, że cały czas przysłuchiwała się uważnie rozmowie.- A pan by się śmiał, gdyby przyszło panu w tej tragifarsie, zwanej życiem, odgrywać tak niewdzięczną rolę?Hrabia nie znalazł widocznie odpowiedzi, bo tylko chrząknął i uśmiechnął się nieco bezradnie.- No, dosyć żartów - zakończył polemikę strzygoń.-Szkoda nocy, tak niewiele jej już zostało.- Nasza jest noc i oprócz niej nie mamy nic.- zanucił Twardowski jedną z prehistorycznych, nieśmiertelnych piosenek.W krypcie zapanował nastrój odprężenia.Nawet pokonany Cagliostro rozpogodził się.Kola był zresztą pewien, widząc, jak łatwo zakończyła się sprzeczka, że magowie przekomarzali się w ten sposób dosyć często, pozostając w najlepszej przyjaźni.O ile przyjaźń między tiomnikami była w ogóle możliwa.Nagle wokół kręgu znajdującego się pośrodku dziedzińca wystrzeliły spod ziemi płomienie i rozległy się, nie wiedzieć skąd, dźwięki upiornej muzyki, przypominającej nieco Taniec szkieletów Saint-Saensa.- Nareszcie! - syknął strzygoń.- Długo dziś kazano nam czekać.Niech się zjawi Salonie!Wpatrzył się z natężeniem krwistoczerwonymi źrenicami w płomienny krąg.Wszyscy poszli za jego przykładem.Kola poczuł w chłodnym powietrzu nocy, do którego już zdążył przywyknąć, płynącą przez V-Empire falę gorączki.Ognie nieco przygasły i wtedy ujrzał wśród nich nagą postać, osnutą w różnobarwne szarfy i sznury pereł.Salome rozpoczęła taniec od zerwania pierwszej zasłony, okrywającej twarz.Wtedy Azimow zamarł.Nigdy jeszcze nie widział równie pięknej istoty.Nikt, kogo spotkał w życiu, nawet Adam czy Selene wraz ze swoją bliźniaczą siostrą, nie mogli się z nim równać.Z nim, gdyż był to młodziutki chłopiec.Sądząc po kolczykach w uszach, prawdopodobnie Rumun.Jego bujne, sięgające pośladków włosy zostały przepigmentowane w ten sposób, że co drugi pobłyskiwał złotem, jak żyłki kruszcu w węglowej skale.Nieco skośne oczy miały barwę brązu i przypominały niezgłębioną, zdradliwą toń.Usta stworzone do całowania, a ciało do pieszczot.Na pewno ideał kochanka.Piękno doskonałe, niebezpieczne, a nawet przerażające.Miało się wrażenie, że ożył jeden z antycznych bogów.- Blond Valentino - szepnął Jarowit, wymieniając zapewne artystyczny pseudonim tancerza.Kola spojrzał na niego.Gładkie oblicze strzygonia stężało, alabastrowa skóra napięła się, jakby miała zaraz pęknąć.Oczy wyszły nieomal z orbit.Wysunął spomiędzy karminowych warg długi język i oblizał łakomie usta.Kły stały się jeszcze dłuższe, jak u tygrysa polującego na jakieś miłe, delikatne zwierzątko.Ze wszystkimi w lokalu działo się coś podobnego.To, co wydarzyło się później, Kola pamiętał już tylko przez mgłę.Często śniła mu się owa historia i wtedy budził się z krzykiem.Valentino tańczył, zrzucając kolejne zasłony, siejąc wokół perłami, przypominającymi jakby zastygłe łzy albo spermatocyty.Umysłem Koli zawładnęło upojenie, oszołomienie i było mu z tym bardzo dobrze.Spoglądając na kolejne skoki i obroty tancerza, na jego podniecające gesty, zrozumiał, że pragnie go posiąść, stać się z nim jednością.Czyżby znalazł zagubioną gdzieś miłość? Od dawna nikogo nie kochał, nigdy też nie miał uświadomionych skłonności do chłopców, przez co w szkole i w armii uchodził nawet za dziwaka.Ogarnęła go chęć wtopienia się w gorące, spocone ciało, całowania wilgotnych warg.Kiedy Blond zerwał ostatnią przepaskę, triumfalnie odsłaniając pokaźnych rozmiarów męskość, całym jestestwem Koli zatargał ból, niby wspomnienie najwyższej rozkoszy.Płomienie zgasły i nagi chłopak znikł równie nagle, jak się zjawił.Kola rozejrzał się wokół nieprzytomnie, uświadamiając sobie z trudem, że w krypcie nie ma już ani Bo-ruty, ani Jarowita z przyjaciółkami.Cagliostro mówił coś, nie wiadomo co.Dopiero po chwili dotarło do niego, że proponował mu udział w znacznie ciekawszym widowisku.- Niech tam słoneczniki bawią się w swoje prymitywne gry wirtualne - prawił jak zza grubej szyby.- Nic nie zastąpi prawdziwej, żywej istoty.Więc jedźmy i pijmy!Tak właśnie powiedział: „Jedźmy i pijmy”.Nim Kola zdążył się zastanowić nad znaczeniem owych słów, wrota krypty zatrzasnęły się i zjechali na dół jak w windzie.Potem szli długo niskimi, mrocznymi lochami, w których czasem wyznaczał drogę jakiś nocoświetlik.O ich stopy przyjaźnie ocierały się szczury.Dotarli wreszcie do sporej sali, której sklepienia ginęły w ciemnościach.- Jesteśmy pod Zamkiem Królewskim w dawnej świątyni masonów - informował go szeptem Cagliostro.- I pomyśleć, że ileś tam metrów nad nami Jego Szwedzka Mość, Carolus Gustavus, nie ma bladego pojęcia o tym, co się tutaj dzieje!Półświadomego Kolę niezbyt poruszyła ta informacja.Wokół stała ciżba ludzi w czarnych pelerynach, niektórzy zamaskowani albo kryjący twarze w kapturach.Wyposażenie loży było podobne jak w Sankt Petersburgu.I tutaj salę wypełniały czarne sztandary, cyrkle, kielnie, czaszki, kości piszczelowe, talizmany.Tutaj jednak kamienny ołtarz podtrzymywały figury czarnych kozłów.Hierofant kierujący obrzędem nosił także rogatą maskę, trochę śmieszną, trochę przerażającą.Gdy się odezwał, Kola rozpoznał głos Boruty Twardowskiego.- Na chwałę ciemności i tego, który został strącony w otchłań, aby stamtąd królować nad nami, rozpocznijmy ten obrzęd.Gloria in profundis Satani! Laus Satani!- Laus Satani! - powtórzyli zebrani.Zapalono czarne świece i kadzielnice, w których zaczęły się tlić, wydając upajającą woń, ruta, rozchodnik i bieluń, jak podpowiedział Koli wyostrzony węch.- Przyprowadźcie adepta - rozkazał Boruta.Przez tłum przebiegł orgiastyczny dreszcz, taki sam jak przed chwilą, a może godziną, Kola nie był pewien, ile czasu upłynęło tam na w górze podczas tańca Salome.Wśród rozstępującego się tłumu Selene i Hekate przyprowadziły ofiarę.Był nim Blond Valentino.Sprawiał wrażenie, że jest pod wpływem środków odurzających, może szaleju.Na pytania hierofanta odpowiadał jednak sensownie, zgodnie z oczekiwaniami.Jego nagie ciało, natarte połyskliwą maścią, wyglądało jeszcze bardziej kusząco.Był w sposób widoczny fizycznie podniecony tym, co go czeka.Ceremoniał odpowiadał z grubsza temu, który detektyw poznał już u Sacharowów.Mimo utrzymującego się odurzenia, Kola nie mógł się oprzeć wrażeniu, że cała ta parodia mszy jest po prostu nudna i wszyscy otaczający go nocnicy są też odrażająco nudni, nudni, nudni.Zamknięci wciąż w tym samym jałowym kręgu przemocy i lubieżności [ Pobierz całość w formacie PDF ]