[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dowódca oddzia³u odwróci³ siê ku swoim i krzykn¹³ coœ, wskazuj¹c rêk¹.Oddzia³ œlamazarnie zmieni³ kierunek i pod¹¿y³ ku czarnym szkieletom drzew.Nagie ga³êzie ugina³y siê pod ciê¿arem martwej bieli; czasem, wstrz¹sane silniejszymi ciosami wiatru, zrzuca³y ciê¿ar, wspomagaj¹c nowymi gêstymi k³êbami padaj¹cy z nieba œnieg.Legioniœci wjechali do zagajnika.Nie by³ du¿y, ale w samym œrodku wiatr troszeczkê mniej dawa³ siê we znaki.Ludzie ciê¿ko zsiadali z koni.Ktoœ, ze stop¹ zapl¹tan¹ w strzemiê, zwali³ siê w œnieg i przez d³ug¹ chwilê le¿a³ nieruchomo.Nikt siê nie œmia³, choæ dla jeŸdŸca podobny wypadek by³ nie lada kompromitacj¹; owszem, jeden z towarzyszy zbli¿y³ siê do pechowca i pomóg³ mu wyzwoliæ z pu³apki zmarzniêt¹, nieczu³¹ nogê.Przy oddziale by³ tylko jeden koñ juczny.Rozpakowano chude sakwy i wydzielono wierzchowcom po ma³ej garœci obroku.Ludzie dostali jeszcze mniej: wypad³o po skrawku zamarzniêtej s³oniny na g³owê.¯o³nierze d³ugo prze¿uwali kêsy w ustach, chc¹c przywróciæ im odrobinê miêkkoœci i nacieszyæ siê smakiem.Na koniec wydzielono po du¿ym ³yku wódki.Zdzia³a³a cuda.Rozgrza³a odrobinê, ale przede wszystkim uderzy³a g³odnym, wycieñczonym ludziom do g³ów, choæ w normalnych warunkach nawet dziecko nie odczu³oby skutków takiej porcji.Ruchy niektórych nabra³y wiêkszego rozmachu; dla odmiany u innych sta³y siê trochê niepewne.Pod jednym z grubszych drzew, wprost na udeptanym œniegu, usiad³o w kr¹g czterech ludzi.Odwin¹wszy ga³gany, zakrywaj¹ce twarze a¿ po oczy, rozmawiali o czymœ.Niechlujne, oszronione brody nadawa³y poczerwienia³ym od gorza³ki i mrozu gêbom iœcie zbójecki wyraz.Tylko dowódca oddzia³u mia³ g³adkie, choæ tym bardziej czerwone policzki.- Nie mo¿na inaczej, pani - nalega³ jeden z brodaczy, sepleni¹c.- Teraz do wsi.I weŸmiemy choæby si³¹.- Nie, Rest.- Jak tak dalej.- Powiedzia³am: nie.Zamilkli.Jakiœ ¿o³nierz stan¹³ pod drzewem, parê kroków dalej.Najpierw d³ugo gmera³ pod derk¹, peleryn¹ i spódnic¹, a¿ wreszcie wypuœci³ przed siebie ¿ó³t¹, paruj¹c¹ strugê.D³ugo sika³, wsparty czo³em o pieñ.Skoñczy³ i sta³ dalej.Ostatnie spóŸnione kropelki kapa³y w œnieg, wytapiaj¹c okr¹g³e dziurki.- ObudŸ go, bo mu odpadnie na tym mrozie - powiedzia³a Tereza bez uœmiechu.Rest cisn¹³ w ¿o³nierza garœci¹ œniegu.Legionista przeckn¹³ siê, rozejrza³ doko³a, po czym schowa³ co trzeba i wróci³ do przytupuj¹cych w krêgu towarzyszy.- Jesteœmy ¿o³nierzami Legii Armektañskiej - przypomnia³a twardo podsetniczka.-Jedynym pe³nowartoœciowym oddzia³em jazdy w ca³ym okrêgu Alkawy.Jeœli przemienimy siê w zbójów, zabieraj¹cych ch³opom jedzenie, bêdzie to znaczy³o, ¿e wojska tutaj ju¿ nie ma.A ja chcê, ¿eby by³o.- I tak nie bêdzie - odezwa³ siê drugi dziesiêtnik.- Jeszcze dwa dni tej zadymki i mrozu, a konie zaczn¹ padaæ.Trzeba je lepiej karmiæ, bo jak zaczn¹ padaæ, to ludzie.- Jutro albo pojutrze pogoda siê poprawi.- Albo i nie.A nawet, jak siê poprawi, to jedzenie z nieba nam spadnie?- Ambegen pojecha³ do Toru.Wróci z jedzeniem i zimowymi okryciami.- Wróci, ale kiedy? Zesz³ym razem, jak pojecha³ do Toru, to nie wraca³ przez miesi¹c.A w Erwie mamy zapasu tyle, ¿e na siodle bym uniós³.A¿ przykro wracaæ do takiej stanicy.W polu g³ód i tam g³ód.Tereza wsta³a.- Prosiliœcie, ¿ebym naradzi³a siê z wami.No to ust¹pi³am i naradzi³am siê.Ruszamy.- Dok¹d, pani?- Do wsi na nocleg, jak zwykle.¯e poprzednia by³a spalona, to nie znaczy, ¿e wszystkie tak.Ch³opi nie ¿a³uj¹ nam stodó³ i nie zawsze musimy spaæ w œniegu.- Ale nie daj¹ jeœæ! - krzykn¹³ zdesperowany dziesiêtnik.- Co to za wojna z pustym brzuchem, na takim mrozie?!Tereza ju¿ go mija³a, id¹c tam, gdzie sta³y wierzchowce.Okrêci³a siê nagle na piêcie i kopnê³a siedz¹cego w twarz.Nie by³ to kopniak na pokaz, lecz potê¿ny cios, po którym funkcyjny run¹³ w œnieg, chwyciwszy siê za usta.Zmia¿d¿one, przemarzniête wargi zaczê³y krwawiæ.- Nie tym tonem! - cisnê³a.- Powiedzia³am ruszamy, i masz na to odpowiadaæ „tak, pani”! Braæ go, wsadziæ na konia i jazda!Odwróci³a siê, podesz³a do zabiedzonego wierzchowca i wskoczy³a na siod³o.- Ruszamy! - krzyknê³a do ¿o³nierzy.- No? Czy komuœ jest zimno? Legioniœci widzieli zajœcie z dziesiêtnikiem.Nieoczekiwanie jeden odezwa³ siê hardo:- Tak, pani.Jest mi zimno.W jednej chwili Tereza zrozumia³a, ¿e zaraz to samo us³yszy od wszystkich.Nie zostawi³a na to czasu.Nim przebrzmia³y s³owa ¿o³nierza, zaczê³a œci¹gaæ z siebie postrzêpiony pled.Cisnê³a go pod nogi narzekaj¹cemu.- Masz, bêdzie ci cieplej.Zdjê³a szar¹ pelerynê, zostaj¹c w samej kolczudze i tunice, pod którymi mia³a tylko cienk¹ koszulê i wojskow¹ przeszywanicê.Trzymaj¹c p³aszcz przerzucony przez nagie przedramiê zapyta³a:- Komu jeszcze jest zimno?Odpowiedzia³a jej cisza.Podsetniczka rzuci³a pelerynê w œnieg.- Jak ktoœ siê zdecyduje, niech podniesie - powiedzia³a z nies³ychan¹ pogard¹.- Mogê daæ jeszcze tunikê i spódnicê.A jak ju¿ bêdê nago, to mnie jeszcze dla rozgrzewki przer¿nijcie.Najlepiej, zanim ostygnê.Splunê³a soczyœcie, po czym wydê³a wargi.- Wojacy.I ja tym dowodzê.Œcisnê³a nogami zapadniête boki wierzchowca.Gdy po jakimœ czasie dogoni³ j¹ jeden z ¿o³nierzy, wystaj¹ce z krótkich rêkawów przedramiona i ³okcie mia³a sinobia³e od mrozu.¯o³nierz wyci¹gn¹³ rêkê, poprzez k³êby œniegu podaj¹c pelerynê i pled.- Wasza godnoœæ.To ju¿ siê nie powtórzy.Popatrzy³a spokojnie.- Zobaczymy.Zabierz mi te szmaty sprzed oczu.Mówi³eœ, ¿e ci zimno, wiêc nie rób przynajmniej dupy z gêby.Do szyku.- Tak, pani - wymamrota³ ¿o³nierz.Cofn¹³ siê jak niepyszny i przez resztê drogi wióz³ odebrane przywódczyni okrycia, na oczach wszystkich kolegów [ Pobierz całość w formacie PDF ]