[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczuł ukłucie dziwnego żalu, żalu, że coś się kończy.- Będzie mi cię brakowało - dorzucił.Cień emocji wystąpił na twarz harfisty, burząc jej wiekowy spokój, i Morgon po raz pierwszy wyczuł troskę, niepewność, bezgraniczne doświadczenie, płynące przez umysł przyjaciela niczym woda pod lodem.Deth nic nie powiedział; skłonił tylko lekko głowę jak przed królem albo nieuchronnością.* * *Dwa dni później Morgon opuścił przed świtem Miasto Kręgów.Przed lodowatą mgiełką chronił go gruby, podbity futrem płaszcz, podarunek od morgoli.Myśliwski łuk, który sporządziła mu Lyra, wisiał na skórzanej torbie przy siodle.Konia jucznego zostawił Dethowi, bo do Hlurle, małego portu, do którego zawijały statki kupieckie z towarami przeznaczonymi dla Herun, miał zaledwie trzy dni drogi.Deth oddał mu wszystkie pieniądze, na wypadek gdyby musiał czekać na transport, bo późną jesienią, przy wzburzonym morzu, mniej statków zapuszczało się tak daleko na północ.Harfę, zabezpieczoną futerałem przed wilgocią, przewiesił sobie przez plecy; kopyta konia roztrącały z cichym, rytmicznym poszeptem długą trawę łąk.Niebo przed świtem było czyste; przyświecały mu ogromne, zimne gwiazdy.W oknach kmiecych chat w oddali mrugały jak żywe maleńkie światełka - złote oczka w ciemnościach.Miejskie błonia ustąpiły miejsca równinie usianej wielkimi głazami niewiadomego, jak czarodzieje, pochodzenia.Przejeżdżając pod nimi, czuł dotyk ich cieni.Po jakimś czasie mgła opadła, zsunęła się ze wzgórz; za radą Lyry zatrzymał się, znalazł schronienie pod samotnym drzewem i czekał.Pierwszą noc spędził w cichym lesie u podnóży wschodnich wzgórz.Siedział w blasku małego ogniska, sam po raz pierwszy od tygodni, i patrzył, jak dym zmierzchu gęstnieje powoli w noc.Kiedy zapadły ciemności, wyjął z futerału zdobioną gwiazdkami harfę i zaczął grać.Jego palce wydobywały z niej dźwięk bogaty i czysty, zdradzający wirtuozerskie umiejętności.Po godzinie przerwał.Obracając harfę w rękach, po raz pierwszy oglądał ją uważnie.Wodził wzrokiem po każdym złotym zakrętasie z osobna, podziwiał białe księżyce, których nie naruszył ani czas, ani morska woda, ani wcześniejsze użytkowanie.Ostrożnie, jakby dotykał płomienia, musnął kolejno palcem wszystkie trzy gwiazdki.Następny dzień upłynął mu na przeprawianiu się przez niskie, bezludne pasmo wzgórz.Natrafił na rwący przez nie meandrami potok i ruszył z jego biegiem.Przedzierał się przez jesionowo-dębowy las pod piękną pajęczyną utkaną z ciemnych, nagich konarów.Potok przyśpieszył, odbił od korzeni drzew i omszałych głazów, wyprowadził go spomiędzy drzew na nagie, przemiatane wiatrami wschodnie zbocza, z których niespodziewanie ujrzał płaską ziemie niczyją wschodniego wybrzeża pomiędzy Ymris a Osterlandem, mgliste zarysy górskich szczytów na północnych krańcach królestwa Najwyższego i bezkresne wschodnie morze.Strumień wpadał do jakiejś rzeki przepływającej przez północne Herun.Przywołując z pamięci mapę tych stron, Morgon uznał, że to Cwill, która bierze swój burzliwy, spieniony początek ze znajdującego się na zachodnich rubieżach, ogromnego Jeziora Białej Pani, mającego również połączenia z siedmioma jeziorami Lungold.Miasto Hlurle leżało, jak pamiętał, na północ od jej ujścia.Tej nocy obozował w widłach tworzonych przez rzekę i wpadający do niej strumień, kołysał go do snu szum obu: jeden głęboki, tajemny, bystry, drugi lekki, wysoki, przyjazny.Leżał przy ognisku, z głową wspartą o siodło, sięgając co jakiś czas to po patyk, to po sosnową szyszkę, by podsycić ogień.Z łagodnością ptaszków lądujących na cienkiej gałązce głowę obsiadały mu pytania, na które nie musiał już szukać odpowiedzi; przyglądał się każdemu ciekawie, jakby nigdy wcześniej nie miał z nim do czynienia, beznamiętnie, jak gdyby odpowiedzi na te pytania nie miały nic wspólnego ani z nim, ani z siwowłosym, na wpół oślepionym ziemrządcą Ymris, ani z królem Ymris borykającym się z dziwną wojną, która rozpętywała się na wybrzeżu jego kraju, ani z morgolą, spokój domu której zakłócił przejaw mocy nie mającej żadnych korzeni w znanej przeszłości, żadnej definicji.Przed oczyma stanęły mu gwiazdki, które nosił na czole, gwiazdki zdobiące harfę, gwiazdki osadzone w jelcu miecza.Spojrzał na siebie jak na postać z jakiejś starodawnej opowieści: oto książę Hed przysposabiany do wystawiania w żniwa nagiego grzbietu na palące promienie słońca, do medytowania nad przeróżnymi choróbskami imającymi się drzew i zwierząt, do przewidywania pogody na podstawie koloru chmury, albo napięcia utrzymującego się w nieruchomym powietrzu, do prostego, praktycznego, monotonnego życia na Hed.Ujrzał tę samą postać w obszernej szacie studenta uniwersytetu w Caithnard, ślęczącą do późnej nocy nad starożytnymi księgami, która, poruszając bezgłośnie ustami, powtarzała zagadkę, odpowiedź, komentarz, zagadkę, odpowiedź, komentarz; wchodzącą pewnego ranka z własnej woli do zimnej wieży w Aum, bez imienia, bez zasług, bez urodzenia, które by go chroniły, za jedyny oręż mającą tylko własny intelekt, rzucającą wyzwanie śmierci [ Pobierz całość w formacie PDF ]