RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dilvish zeskoczył z konia i wolno ruszył naprzód.Zachwiał się, ale odziane w elfie buty stopy porusza­ły się z niesamowitą precyzją, pomagając mu utrzy­mać równowagę.Przez centrum turbulencji prze­mknęła wielka kłoda, poruszając się na szczycie horyzontalnej lawiny.Uderzyła w wolno posuwają­cy się kamień.Z głuchym łoskotem ustawiła się pionowo i na jego oczach rozpadła się w drzazgi.Dilvish pochylił się i podniósł kamień wielkości ludzkiej głowy.Rzucił go przed siebie.Podskoczył kilka razy, zanim wyładował na grzbiecie silnej fali powietrza.Dilvish odczekał chwilę, dopasowując swój krok do wyniosłości terenu.Potem chwycił kolejny głaz i z tym samym efektem powtórzył swój wyczyn.Zrobił krok naprzód.Obok niego przeleciało kilka większych kamieni.Spojrzał w górę, w lewą stronę, tam, gdzie wzdłuż horyzontu przesu­nął się z lewa na prawo zamek.Po dwóch kolejnych krokach przystanął.- Może ci się uda - zawołał Black - jeśli wybierzesz odpowiedni moment.Ja będę uważał na kamienie, które ułatwią ci przejście i zawołam cię.Elfie buty poniosą cię same.Dilvish kiwnął głową i odwrócił się.- Nie - odezwał się, dosiadając rumaka.-Musimy trzymać się razem.- To za daleko, abym zdołał przeskoczyć.- Zatem poczekamy, aż pojawi się coś więk­szego.- To ryzykowne.Ale to chyba jedyne wyjście.Niech będzie.Black ponownie stanął na tylnych nogach i spoj­rzał w górę rzeki.- Nie widzę nic odpowiedniego.Zrobił pełen obrót.- Widzę teren, który opuściliśmy.Znajduje się znacznie bliżej tego otworu.- A ja widzę, jak zbliża się wielki głaz.Black obrócił się i stanął na czterech nogach.Zamek pojawił się teraz przed nimi i przesunął się powoli w prawą stronę.- Chwyć mnie mocno - polecił Black.- Jeśli upadnę, spróbuj zeskoczyć ze mnie i idź pieszo!Black ustawił się naprzeciw ciemnej i mruczącej rzeki gruzu.Ziemia pod nimi wznosiła się, to znów opadała.Dilvish pochylił się i aż do bólu zacisnął nogi.Odwrócił głowę w lewą stronę.Usłyszał z daleka potężny grzmot przypominający śmiech olbrzyma.Dostrzegł spadający z nieba deszcz pło­mieni, znikający gdzieś za horyzontem.Teraz Za­mek Wieczności lśnił niczym ametyst.Ziemia zakołysała się łagodnie.Rozległ się dźwięk potężne­go gongu uderzonego kilkakrotnie.Po nim nastąpił głośny trzask, jak gdyby rozpadła się ściana pełna okien.Ciemna rzeka płynęła z łoskotem i hukiem.- Oto jest - obwieścił Black.Dilvish dojrzał na wpół wynurzony głaz, z tru­dem pokonujący zakręt, posuwający się w ich kierunku.Spróbował ocenić jego szybkość.Zamknął oczy i otworzył je po chwili.Obok przewinęło się pa­semko mgły.- Teraz! - wrzasnął Black.Po chwili gnali przed siebie.Dilvish pomyślał, że ruszyli za wcześnie.Wydawało się, że kamień pojawił się na moment, by za chwilę zanurzyć się jeszcze bardziej.Jego powierzchnia nie gwaran­towała punktu oparcia nawet najbardziej zręcznym stopom.Szybowali w powietrzu.Podświadomie Dilvish ponownie przymknął oczy.Zaszczekał zębami.Czuł, jak ciało Blacka skręca się, miał wrażenie, że zsuwają się, spadają.Otworzył oczy i zdał sobie sprawę, iż raz jeszcze szybują w powietrzu.Zacisnął szczękę.Uderzyli w twardą powierzchnię i pędzili da­lej.Dilvish wyprostował się i odetchnął, zdając sobie sprawę, że przez cały czas wstrzymywał od­dech.Znajdowali się na południowy zachód od zamku i gnali przez skalistą równinę, wśród dymiących szczelin.Black przystanął, gdy wspięli się na kamienisty pagórek, i spojrzał za siebie.- Nieźle - rzekł.- Nie byłem pewien.Za moment ruszył w stronę dalszych stoków, trzymając się prawej strony.- Zastanawiam się, gdzie to wszystko przepa­da - mruknął Dilvish.- Co?- Te śmieci wciągane w dziurę.- Myślę, że zostaną wyrzucone w innym miej­scu - odparł Black, przyśpieszając kroku, gdy dotarli na piaszczysty teren.- Pokrzepiająca myśl.Gdy tytko dotknęli piaszczystej przestrzeni, roz­legł się jakiś szelest.Małe, czarne, ruchliwe istoty pojawiły się niespodziewanie; Dilvish dostrzegł je podświadomie.Wyrastały wokół niczym nieprze­rwane chwasty.Piasek przed nimi zakołysał się, a na jego powierzchni pojawiły się większe i zwinniejsze wersje tych istot, wijąc się ku górze.- To pałce! - wykrzyknął Dilvish, sam do siebie.Black nie zareagował, pędząc dalej, kiedy potęż­ne, purpurowe dłonie próbowały ich dosięgnąć, kołysząc się i wysuwając się wyżej.Deptał po nich, a jego metalowe kończyny wyrywały się z ich uś­cisków, podczas gdy stawały się coraz wyższe, dłuższe, pokryte włosami niczym łodygi.Dilvish po­czuł, jak coś ociera się o jego prawą stopę.Chwy­cił miecz i zaczął wymachiwać nim w dół, obcinając zachłanne palce, które podeszły za blisko.Black spuścił łeb i zionął ogniem, paląc przed sobą ziemię.W kotlinach unosiła się mgła, ale zatrzymywała się przy gruncie.Pod jasnobłękitnym niebem powietrze było czyste, jedynie na zachodzie unosiło się kilka kłębów chmur [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl