[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziesięć minut pózniej Walera opuściłwerandę z powodu zbyt małej ilości światła i wybrał miejsce,gdzie moim zdaniem światła było jeszcze mniej, za to świetniebyło widać okno pokoju pisarza.Nie miałam już żadnych wątpliwości: Walera obserwowałWładysława Pietrowicza, choć próbował to ukryć, a LidiaArturowna usilnie podrywała Walerę, nawet nie próbując tegomaskować.Istne kłębowisko żmij.A do tego Walera wyrazniestarał się oczarować %7łeńkę, spoglądając na nią znacząco iobsypując komplementami.Ta idiotka słuchała, świecąc się jaktulski samowar, a ja się denerwowałam i nie mogłam doczekać,kiedy wreszcie opuścimy werandę.- Na nas już czas - oznajmiłam w końcu, zmęczonawymyślaniem sensownego pretekstu.- Muszę pani powiedzieć, Anfiso Lwowna, że jest pani osobąszalenie przedsiębiorczą - rzekł Walera ze śmiechem.- Ciąglepanią gdzieś gna!- Przyjechałyśmy tu pracować - odparłam.- Musimyrozmawiać z ludzmi, wczuć się w ich problemy.- Rzeczywiście, pójdziemy się wczuwać - odezwała się %7łeńkai poszłyśmy w stronę furtki, po drodze przyspieszając kroku.Właśnie dotarłyśmy do ogrodzenia, gdy %7łeńka zaczęła siędziwnie zachowywać: ni z tego, ni z owego zamarła za ceglanymsłupem i wyszeptała:- Idz i nie zwracaj na mnie uwagi.Aatwo jej mówić! Zrobiłam kilka kroków, próbujączrozumieć, czemu %7łeńka zachowuje się, jakby dostała białejgorączki.Przyjaciółka dołączyła do mnie pół minuty pózniej,ale zamiast coś wyjaśnić, złapała mnie za rękę, pociągnęła wpobliskie krzaki i tam padła na trawę na czworaka i w tejdziwnej, powiedziałabym nawet, nieprzyzwoitej pozie zaczęłasię czemuś przypatrywać, w napięciu wyciągając szyję.Już miałam jej zadać pytanie, zupełnie naturalne w tejsytuacji: Czy ty przypadkiem nie zwariowałaś, moja droga?",lecz %7łeńka machnęła ręką, nie odwracając głowy.Bardzochciałam zrozumieć, co się dzieje, dlatego też padłam naczworaka i ostrożnie wyjrzałam z krzaków.Wtedy okazało się, że nie tylko %7łeńka ma oznaki białejgorączki - nasz znajomy Kola, wnuk Walentyny i pracownikpensjonatu, właśnie czaił się za słupem, wyglądając stamtąd zidiotyczną miną.Przez minutę nic się nie działo, a potem Kola wyszedł zzasłupa, popatrzył w kierunku krzaków, ściągnął brwi, spojrzał nadrogę, a potem zaczął kręcić głową na wszystkie strony.Wkońcu zaklął i pobiegł do wsi - przebiegł dosłownie dwa metryod nas, musiałyśmy przywrzeć do ziemi.Odczekałyśmy chwilę, wstałyśmy i otrzepałyśmy się.- Widziałaś? - spytała %7łeńka, marszcząc brwi.Skinęłamgłową.- Ten typ nas śledził!- Właśnie.Ale dlaczego? Jaką rolę odgrywa w tej historii?Kiedy zdążyłyśmy aż tak wejść mu w paradę?Zastanowiłam się.Faktycznie, z jakiej racji Kola miałby nasśledzić? Nie widziałam żadnego rozsądnego wyjaśnienia.Ponieważ jednak nie miałam ochoty zmieniać planów iuganiać się za tym typem, oznajmiłam:- Potem to wyjaśnimy, a teraz chodzmy do młyna.W świetle dnia budowla wyglądała zupełnie nieszkodliwie,zwykły stary budynek, jedynie wielkie skrzydła robiły wrażenie.%7łeńka nie wytrzymała i pchnęła jedno z nich.Skrzydłoporuszyło się z przerazliwym skrzypieniem i zamarło.- Taak - powiedziała %7łeńka, która chyba również nie mogłazrozumieć, czego tak wystraszyłyśmy się tamtej nocy.Podeszłam do drzwi i zobaczyłam wielką kłódkę.Oczywiścienikt nie zatroszczył się o to, żeby zostawić nam do niej klucz.Na wszelki wypadek %7łeńka szarpnęła kłódkę, trzymała sięmocno.- No i co powiesz?- To, że jeśli ludzie mają jakieś tajemnice, to mądrze robią,trzymając je pod kluczem.- Co to miało być, kalambur?- Odczep się - poprosiłam i dodałam z westchnieniem: -Zajrzyjmy chociaż przez okno.%7łeńka wzruszyła ramionami izłączyła ręce.Udało mi się dosięgnąć do futryny.Okno byłoniewielkie, do młyna wpadało mało światła, jednakwystarczająco, żeby się przekonać, że to jedynie duże,zakurzone pomieszczenie.%7ładnych świec, ikon ani nic, coświadczyłoby o naszej nocnej przygodzie.- Pusto - westchnęłam, zeskakując na ziemię.- Gdybyśmymiały jakiś łom, mogłybyśmy wyważyć tę przegniłą ramę iwejść do środka.- Zanimbyśmy weszły, nie zaszkodziłoby sprawdzić, czy dasię wyjść.Popatrzyłyśmy na siebie i westchnęłyśmy: tajemnice wcalenie miały ochoty uchylać nam swego rąbka.- Idziemy na bagna? - spytała niewesoło %7łeńka.- Chodzmy.Na bagnach miałyśmy więcej szczęścia [ Pobierz całość w formacie PDF ]