RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niezupełnie mi odpowiadało, że ten stary człowiek chciał w tak żartobliwy sposób wymigać się od moich pytań i oskarżeń, więc spojrzałem na niego z wyrzutem.Wtedy pochylił się naprzód, przyłożył swoje zupełnie już zdziecinniałe usta do mego ucha i szepnął cichutko:- Mój chłopcze, bierzesz starego Goethego nazbyt po­ważnie.Starych ludzi, którzy już umarli, nie należy brać poważnie, gdyż wyrządza się im krzywdę.My, nieśmier­telni, nie lubimy poważnego traktowania, lubimy żart.Powaga, mój chłopcze, jest sprawą czasu; powstaje ona - tyle chcę ci zdradzić - z przeceniania czasu.Również i ja przeceniałem niegdyś wartość czasu, dlatego chciałem dożyć stu lat.W wieczności, widzisz, czas nie istnieje; wieczność jest mgnieniem oka, w sam raz długim na żart.Rzeczywiście, nie można już było z tym człowiekiem zamienić poważnego słowa, podrygiwał w górę i w dół, zadowolony i giętki, przy czym pierwiosnek w gwieździe bądź strzelał w górę jak rakieta, bądź malał i nikł.Kiedy tak się popisywał tanecznymi krokami i figurami, pomyślałem sobie, że ten człowiek przynajmniej nie zanie­dbał nauki tańca.Tańczył wspaniale.Wtem przypomniał mi się znów skorpion albo raczej Molly, więc zawołałem do Goethego: - Proszę pana, czy nie ma tu Molly?Goethe roześmiał się głośno.Podszedł do stołu, wysu­nął szufladę, wyjął stamtąd kosztowną skórzaną czy aksamitną szkatułkę, otworzył ją i podsunął mi przed oczy.Leżała w niej, na ciemnym pluszu, mała, kształtna, połyskująca, miniaturowa nóżka kobieca, nóżka zachwy­cająca, w kolanie zgięta, ze skierowaną w dół stopą, ostro zakończoną delikatnymi paluszkami.Wyciągnąłem rękę, chcąc wziąć sobie tę małą nóżkę, w której od razu się zakochałem, ale kiedy sięgnąłem po nią dwoma palcami, zabawka jakby drgnęła i zaczęła się poruszać, nagle zrodziło się we mnie podejrzenie, że to może skorpion.Goethe zdawał się to rozumieć, a nawet jakby świadomie pragnąc mego głębokiego zakłopotania, tej dotkliwej rozterki pożądania i lęku.Podsunął mi uroczego skorpionika tuż pod nos, widział, że go pragnę i że się przed nim wzdragam; zdawało się, że staremu wydze sprawia to wielką przyjemność.Podczas gdy się tak ze mną droczył tym wdzięcznym, niebezpiecznym przedmiotem, stał się znów zupełnie starym, prastarym, tysiącletnim czło­wiekiem o śnieżnosiwych włosach, a jego zwiędła, zgrzybiała twarz śmiała się cicho i bezgłośnie, śmiała się mocno do swego wnętrza z jakimś otchłannym, starczym humorem.Gdy się zbudziłem, zapomniałem o śnie, przypomniał mi się dopiero później.Spałem chyba z godzinę przy stoliku restauracyjnym, wśród muzyki i hałasu; nie przy­puszczałem nigdy, że to możliwe.Moja urocza dziew­czyna stała przede mną, trzymając rękę na mym ramieniu.- Daj mi dwie albo trzy marki - powiedziała.- Zjadłam tam coś niecoś.Dałem jej moją portmonetkę, odeszła z nią i wróciła niebawem.- Teraz mogę jeszcze chwilkę posiedzieć z tobą, potem muszę znów odejść, umówiłam się z kimś.Przeraziłem się.- Z kim? - zapytałem pospiesznie.- Z jednym panem, mój mały.Zaprosił mnie do baru “Odeon”.- A ja myślałem, że nie zostawisz mnie samego.- No, to trzeba było mnie zaprosić wcześniej.Ktoś cię ubiegł.Ale dzięki temu zaoszczędzisz dużo pieniędzy.Czy znasz ten lokal, “Odeon”? Po północy.tylko szampan.Fotele klubowe, orkiestra murzyńska, szyk!Tego nie przewidziałem.- Ach - prosiłem - pozwól, że ja cię zaproszę: uważa­łem to za rzecz oczywistą, zaprzyjaźniliśmy się przecież.Pozwól się zaprosić, dokąd tylko zechcesz, proszę cię.- To ładnie z twojej strony.Ale widzisz, słowo jest słowem, przyjęłam zaproszenie i pójdę tam.Nie trudź się już! Chodź, wypij kropelkę, mamy w butelce jeszcze trochę wina.Wypijesz je, a potem grzecznie pójdziesz do domu i będziesz spał.Przyrzeknij mi to.- Nie, do domu iść nie mogę.- Ach, z tymi twoimi historiami! Czy jeszcze nie uporałeś się z twoim Goethem? - W tej chwili znów przypomniałem sobie sen.- Ale jeśli naprawdę nie mo­żesz iść do domu, to zostań tutaj, tu są pokoje gościnne.Czy mam ci zamówić taki pokój?Byłem z tego zadowolony i zapytałem, kiedy znów będę ją mógł zobaczyć.Gdzie mieszka? Nie powiedziała mi tego.Muszę tylko trochę poszukać, to ją znajdę.- Czy mogę cię zaprosić?- Dokąd?- Dokąd chcesz i kiedy chcesz.- Dobrze.We wtorek na kolację “U Franciszkanów”, na pierwszym piętrze.Do widzenia!Podała mi rękę i dopiero teraz zwróciłem na nią uwagę, na dłoń, która harmonizowała z jej głosem, piękną i krąg­łą, mądrą i dobrotliwą.Dziewczyna śmiała się szyderczo, kiedy całowałem jej rękę.W ostatniej chwili obróciła się raz jeszcze w moją stronę i dodała: - Chcę ci jeszcze coś powiedzieć w spra­wie Goethego.Widzisz, tak jak ci się to przydarzyło z Goethem, że nie mogłeś znieść jego portretu, tak i mnie przydarza się to czasem ze świętymi.- Ze świętymi? Taka jesteś pobożna?- Nie, niestety, nie jestem pobożna, ale niegdyś byłam i kiedyś znów będę.Dziś nie ma czasu na pobożność.- Czasu? Czy na to trzeba czasu?- O tak.Na pobożność trzeba czasu, trzeba nawet czegoś więcej: niezależności od czasu! Nie możesz być na serio pobożnym, a równocześnie żyć w rzeczywistości i do tego traktować ją poważnie: czas, pieniądze, bar “Odeon” i całą resztę.- Rozumiem.Ale jak to jest z tymi świętymi?- Ano tak, są święci, którzy są mi szczególnie mili: święty Szczepan, święty Franciszek i inni.Widzę czasem ich obrazy, a także obrazy Zbawiciela i Matki Boskiej, takie zakłamane, zafałszowane, naiwne i tak samo nie mogę ich ścierpieć, jak ty owego portretu Goethego.Kiedy patrzę na takiego słodkiego, naiwnego Zbawiciela albo świętego Franciszka i widzę, że inni uważają te wizerunki za piękne i budujące, odczuwam to jako znie­wagę prawdziwego Zbawiciela i myślę: ach, po co On żył i tak straszliwie cierpiał, jeśli ludziom wystarcza taki naiwny Jego wizerunek! Ale mimo to wiem, że i mój obraz Zbawiciela lub świętego Franciszka jest tylko wize­runkiem człowieka i nie dorównuje prawzorowi, że i Zba­wicielowi wydałby się mój wewnętrzny Jego wizerunek tak naiwny i niewspółmierny, jak mnie wydają się nie­współmierne owe słodkie konterfekty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl