[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ojciec już wy szedł do roboty, matkajeszcze spała.Ry siek by ł tak podniecony, że nie czuł ani na krzty zmęczenia po nieprzespanejnocy.Obiecy wał sobie, że nie powie od razu Henkowi o ty ch butach: niespodziankę mu zrobi,a potem przed oczy i Masz& ! aż Henek zgłupieje z tej radości.I widział już minę Pękały,jego radość nieprzy tomną z ty ch nieszczęsny ch butów.A on sam powie ty lko skromnie, alei z pewnością siebie: No co, Heniek słowo& ?.O szóstej chry pliwie i krótko basem zawy ła Blaszanka.Lewandowski, nie kończąc jedzenia,wy biegł na ulicę.Butami kręcił w powietrzu radosne kółko, aż ludzie się za nim oglądali - Wariatten mały od Lewandowskich, czy co& ?.Szli do pracy : szarzy, bladzi, przy garbieni i milczący, z butelkami kawy wy stający mi pokieszeniach, klapocząc butami w piasku, jakby już wracali, a nie dopiero szli.Lewandowski przy pomniał sobie słowa Kotrasa szary człowiek i oburzenie Rączy na.No, alejak nazwać ty ch? Przecież właśnie szarzy cerą ziemistą, niewy spane oczy, blade twarze, głodne,szare, bez uśmiechu wiosna ich nie bierze czy co? A dzień wstawał właśnie uśmiechniętyi roześmiany, kolorowy jakby na przekór ty m ludziom.Ptaki ćwierkotały, ganiały się pozielony ch drzewach, słońce migotało w łasze, pierwsi furmani wy jeżdżali już od Lewańskiego,wy my ślając donośnie koniom, z powodem czy bez jak to zwy kle furman, który, żeby tamnie wiadomo co, musi do konia gadać.A te też chy ba poczuły wiosnę: szły jak pijane, podry wały,ty lko kurz bił spod kopy t i kłębił się w opłotkach.Ojciec też przejechał koło niego, z kawalerska, nastojąco, strzelał batem, ściągając lejce, aż koni karki gięły się w napięte łuki. Wieee wy & ! Itu tatuś sobie ulży ł jak na niepogodę.Biedne konie: w mordę i w serce, nakrzy ż, płask, wspak - jak się ty lko dało.Ry siek popatrzy ł za ojcem z sy nowską dumą.Dziad magistracki zajął już swój posterunek.Tłoczy ły się koło niego pierwsze ranne kobietyz kubłami.Dziad, skrzy piąc starczy m głosem, inkasował grosik do blaszanego pudełkaumocowanego za pomocą dwóch drucików na piersi.Dzisiaj przy szedł bez kożucha, czapę teżzdjął i promienie słońca zjeży ły mu się w siwej czupry nie.Kobiety dogady wały sobienawzajem, ale tak bez złości, bez żółci bo i jak tu się złościć, kiedy wokół budzi się i szumi ży cie?Przed budką Pękałów Ry siek stanął.Serce waliło mu młotem.Nareszcie, po wieluniepowodzeniach, sińcach, bójkach i rozczarowaniach ale są! Cóż z tego, że niew bohaterski, w kowbojski sposób zdoby te? Są! Przy brał tajemniczą minę i wkroczy ł śmiało dośrodka.Henek konał.Matka i najmłodsza siostrzy czka ni dziecko, ni trupek, jak to normalnie w Budach klęczały przy wy rku, zawodząc płaczliwie: na przemian wy ły, przeklinały i błagały Boga,prosiły o miłosierdzie i lekkie skonanie.Nikła twarzy czka Henka dogasała, zda się, w mroku.A mrok stale wisiał w ich mieszkaniu: latem, zimą czy teraz, wiosną.Podszedł.Pękała otworzy ł oczy, popatrzy li na siebie.Ry siek czuł wy rzut w ty m ostatnimspojrzeniu.Zrozumiał, uniósł buty wy soko nad łóżkiem. Masz? rozdy szany m szeptem zapy tał Pękała. Mam odparł szeptem Ry siek, bojąc się każdy m głośniejszy m słowem zburzy ć nastałą ciszęPatrzy li tak we trójkę: Ry siek, matka i siostra, jak Henek podniósł się nagle na wy rku.Wskazałprzezroczy sty m cieniem ręki na otwór zasłonięty kilkoma pozszy wany mi workami drzwi.Ry siek zerwał ze ściany jakąś starą kapotę, opatulił go i wy prowadził przed to, co nie by łoani domem, ani dworem na dwór.Buty dy ndały niepotrzebne.Podniósł zasłonę i wiosna chlusnęła im w oczy : słońcem, zapachem trawy, ziemi i śmietników.Usadowił go ostrożnie na zbłąkany m strzępku trawki.Henek wy ciągnął przed siebie bose nogi.Ry siek chciał mu założy ć buty, ale tamten machnął ręką. Nie trzeba wy szeptał. Teraz? jakby z żalem do Ry śka, tak to Lewandowski odczuwał.Henek znów podniósł się z najwy ższy m wy siłkiem, aż mu krwawe rumieńce uderzy ły nawoskową twarzy czkę.Postąpił krok, dwa i zatrzy mał się.Rozłoży ł szerokim ruchem ręce, jakbychciał tę całą wiosnę nieobjętą właśnie objąć, przy tulić do siebie i razem z nią zejść tam.Potemodwrócił do Ry śka swoją bladą twarz, rozjaśnioną takim szczęściem, blaskiem, aż Lewandowskicofnął się, oparł plecami o ścianę.Wy ciągnął rękę przed siebie, na wprost, bez słowa, ale Ry siekzrozumiał.Stanął obok niego.Patrzy li.Białe obłoki %7łoliborza biły z góry słoneczny m blaskiem w oczy.Pełne słońca by ły jasnedomy : grało na szy bach, oblewało ulicę, domy zdawały się przepojone, nasy cone ty m blaskiem.Stały te domy otoczone jaskrawą, soczy stą zielenią, ry sowały się ostry m konturem nawiosenny m, błękitny m niebie, gdzieś wzlaty wały białe gołębie [ Pobierz całość w formacie PDF ]