RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stanął u stóp schodów, spoglądając w ślad za odchodzącym księdzem.– Nie podoba mi się to wszystko – stwierdził pan Capelli, pocierając dłonią podbródek.– Wcale mi się to nie podoba.Martin poklepał go po ramieniu, po czym powoli wrócił na górę, sprawdzić, co porabia Boofuls.9.Następny ranek był szary i wilgotny; jeden z tych pochmurnych hollywoodzkich dni, gdy wszystkie budynki wokół sprawiają wrażenie tandetnych i nierzeczywistych, niczym dekoracje niskobudżetowego filmu.Pod willę Morrisa Nathana podjechali parę minut po jedenastej.Morris powiedział wprawdzie Martinowi przez telefon, że tego dnia będzie zbyt zajęty, lecz Martin nalegał.Ostatecznie agent zgodził się wcisnąć go pomiędzy Joe’ego Willmore i Henry’ego Winklera.– Ale tylko na cztery minuty.Cztery – i ani chwili dłużej.Ponura pogoda sprawiła, że w basenie nie było nikogo.Krążył po nim jedynie pusty materac Alison, upstrzony kropeczkami much.Samą Alison Martin dostrzegł w oranżerii, ubraną w białą jedwabną szatę.U jej stóp siedziała przywodząca na myśl pokorną kapłankę manikiurzystka i malowała jej paznokcie na kolor cadillaców z 1956 roku.Alison pomachała im, kiedy przechodzili przez werandę do drzwi frontowych.Wewnątrz Morris żegnał się właśnie z Joe’em Willmore.Wokół unosił się silny zapach cygar.– Wejdź, Martin – powiedział agent, a Joe Willmore skinął mu głową, mrugnął do Boofulsa i wyszedł.Martin podążył za Morrisem do jego wielkiego gabinetu obitego dębową boazerią i wyściełanego kudłatą trawiastozieloną wykładziną.Wokół stały oprawione zdjęcia, przedstawiające Morrisa obok wszystkich tych, którzy byli kimś, od Franka Sinatry do Ronalda Reagana.– To jeden z tych dni, no wiesz – oznajmił Morris.– Ten fonfer David Santini spiera się o procenty z Robota zabójcy III i nie pytaj nawet, ile Fox domaga się za Łowców głów.– Ile Fox domaga się za Łowców głów? – zainteresował się Martin.– Powiedziałem przecież, nie pytaj.Uwierz, kiedy mówię, że będzie lepiej, żebyś nie wiedział.Martin położył dłoń na ramieniu Boofulsa.Chłopiec przez cały czas milczał, rozglądając się wokoło.Tego dnia wyglądał zupełnie jak każdy inny chłopiec w jego wieku.Martin zabrał go wczoraj na zakupy i zaopatrzył w koszule i podkoszulki, szorty i dżinsy.Oprócz tego za pomocą żelu rozprostował mu włosy, dzięki czemu nie przypominały tak bardzo dziewczęcych loczków.Boofuls nadal był blady i nadal było w nim coś niezwykłego, ale już nie wyglądał dziwacznie na pierwszy rzut oka.– To jest Lejeune – przedstawił go Martin.Dla uniknięcia komplikacji postanowił trzymać się nazwiska, które Boofuls podał ojcu Lucasowi.– Ach tak? – powiedział uprzejmie Morris, przerzucając czerwono oprawny scenariusz, leżący na biurku.– Miło mi cię poznać, Lejeune, nie mów mi tylko, że masz pecha być siostrzeńcem tego leca?– Nie jesteśmy spokrewnieni – wyjaśnił Martin.– Wybrałem go, żeby zagrał Boofulsa.Morris powoli uniósł wzrok i spojrzał najpierw na chłopca, a potem na Martina.– Posłuchaj – oznajmił.– Mogę poświęcić cztery minuty na rozmowę o czymkolwiek, z wyjątkiem Boofulsa.– Czy jesteś w stanie wysłuchać mnie tylko przez jedną minutę? Postanowiłem odłożyć mój wcześniejszy projekt.Zamiast tego chcę zrobić remake ostatniego filmu Boofulsa – filmu, którego nigdy nie ukończono.Morris z powrotem spojrzał na scenariusz.– Martin – powiedział z przesadną cierpliwością – jak długo masz zamiar zanudzać mnie tym Boofulsem? Czy nie możesz wysłuchać dobrej rady? To niewypał.Trup.Nawet jeszcze gorzej.Teraz jednak Boofuls wystąpił naprzód i powiedział swym wysokim głosikiem:– Nie, proszę pana.To wcale nie jest trup.Morris zerknął na Martina, nieprzyjemnie zaskoczony.– Kim jest ten mazik? – spytał.Mazik oznaczał w jidisz złośliwego diabełka.W ustach Morrisa było to wprawdzie określenie mniej obraźliwe niż mamzer, ale niewiele mniej.– Film nosił tytuł Błogosławiony rydwan.Pan może tego nie pamięta – wycedził Boofuls.– Nie pamięta? – obruszył się Morris.– Oczywiście, że pamiętam.A gdybym nawet zapomniał, to obecny tu twój wujek niewątpliwie nie omieszkałby mi o tym przypomnieć.– On nie jest moim wujkiem – poprawił go Boofuls.– To po prostu mój scenarzysta.– Twój scenarzysta? – powtórzył z niedowierzaniem Morris.Boofuls przytaknął.– Zrobimy ten film, panie Nathan, a pan nam w tym pomoże.– Martin, czy to ma być jakiś dowcip? – spytał ostro Morris.– Jestem człowiekiem zajętym, zdajesz sobie z tego sprawę? Nie mogę tu siedzieć i wysłuchiwać tych.Urwał w połowie zdania, nie zamykając nawet ust, gdyż – bez najmniejszego wahania, a za to z oszałamiającym wdziękiem – Boofuls uniósł ręce i zaczął wolno tańczyć po całym gabinecie.Jego głowa była wysoko uniesiona, oczy promienne i przenikliwe, zaś ręce i nogi poruszały się płynnie, przechodząc z jednej skomplikowanej figury tanecznej w drugą.Martin cofnął się, aby Boofuls mógł przepłynąć obok niego w piruecie, ledwo muskając podłogę czubkami palców.Wydawało się, że grawitacja nie ma na niego żadnego wpływu – poruszał się lekko i bezszelestnie w rytm jakiejś niesłyszalnej muzyki.Raz-dwa-trzy-cztery, raz-dwa-trzy-cztery, i jeszcze, jeszcze, jeszcze.Morris przyglądał się, zafascynowany, jak Boofuls kończy swój taniec, kłania się i nieruchomieje, po czym składa dłonie i kieruje wzrok ku sufitowi z wyrazem uniesienia na twarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl