RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podniósł pistolet i wystrzelił w powietrze, a z sufitu znów posypały się kawałki tynku.A ty miej się na baczności, zakończył ślepiec z pistoletem, Nie zapomnę twego głosu, Ani ja twojej twarzy, powiedziała żona lekarza.Nikt nie zwrócił uwagi na absurdalną odpowiedź ślepej kobiety, która odgrażała się, że nie zapomni czyjejś twarzy.Ludzie rozpierzchli się szybko po korytarzach, szukając swoich sal.Wkrótce wysłannicy z pierwszej sali relacjonowa­li towarzyszom wydarzenia sprzed kilku minut.Po tym, co usłyszeliśmy, nie mamy innego wyjścia, jak podporządkować się rozkazom, powiedział lekarz, Na pewno jest to liczna grupa, a najgorsze, że są uzbrojeni, My też możemy poszukać broni, zauważył pomocnik aptekarza, Owszem, może uda nam się zaleźć kilka patyków, choć wątpię, by w zasięgu ręki na drzewach uchowały się jeszcze jakieś gałęzie, a pręty wyrwane z łóżek do niczego nam nie posłużą, bo nie mamy siły walczyć, tymczasem oni mają broń palną, Ja nic nie dam tym ślepym skurwysynom, odezwał się ktoś z głębi sali, Ja też nie, poparł go inny głos, Zdecydujmy się, albo dajemy wszyscy, albo nie daje nikt, przerwał lekarz, Nie mamy innego wyjścia, odezwała się jego żona, Musimy ustalić reguły jednakowe dla wszystkich, każdy ma prawo odmówić zapłaty, ale wówczas nie dostanie swojej porcji, nie można żyć kosztem innych, Płacimy wszyscy i oddajemy wszystko, co mamy, zadecydował lekarz, A jeśli ktoś nie ma czym zapłacić, spytał pomocnik aptekarza, W takim razie będzie jadł to, co dostanie od innych, pamiętacie, ktoś słusznie kiedyś powiedział, każde­mu według potrzeb.Zapadła cisza, którą przerwał stary człowiek z czarną opaską na oku, Kogo wybierzemy na naszych przedstawicieli, Ja głosuję na pana doktora, powie­działa dziewczyna w ciemnych okularach.Dalsze głosowanie okazało się niepotrzebne, ponieważ wszyscy poparli kandy­daturę okulisty.Ma być nas dwóch, przypomniał lekarz, czy ktoś zgłosi się na ochotnika, Jeśli nie ma chętnych, to ja mogę iść, odezwał się pierwszy ślepiec, Dobrze, wobec tego czas zacząć zbiórkę, czy ktoś ma pustą torbę, worek albo walizkę, Ja coś mam, powiedziała żona lekarza i zaczęła wyjmować z torby różne drobiazgi, które wzięła, nie przewidując, w jakich warunkach przyjdzie jej żyć.Wśród luksusowych, nie pasujących do otoczenia flakoników, pudełek i tubek znalazły się też długie, ostro zakończone nożyczki.Zupełnie o nich zapomniała.Podniosła głowę, wszyscy czekali, jej mąż naradzał się z pierwszym ślepcem, dziewczyna w ciemnych okularach zapewniała zezowatego chłopca, że niedługo dostanie coś do jedzenia.Zza szafki stojącej obok łóżka wystawał skrawek zakrwawionej podpas­ki, którą dziewczyna w ciemnych okularach z przesadnym wstydem próbowała ukryć przed ludźmi, którzy i tak nic nie widzieli.Żona lekarza w napięciu patrzyła na lśniący przedmiot, zastanawiając się, dlaczego tak uporczywie mu się przygląda, jaki ukryty zamysł kazał jej zabrać te niklowane nożyczki o ostrych końcach, które teraz ściskała w dłoni, Masz torbę, spytał mąż, zbliżając się do łóżka w towarzystwie pierwszego ślepca, Tak, odparła, jedną ręką podając mu pustą torbę, a drugą ostrożnie chowając za plecami.Co się stało, zaniepokoił się lekarz, Nic, nic, odparła, jakby chciała powiedzieć, Nic, co mógłbyś zoba­czyć, wprowadził cię w błąd mój zmieniony głos, ale to nic takiego.Lekarz podszedł do niej, nieporadnie ujął torbę i głośno powiedział, Przygotujcie rzeczy.Żona lekarza zdjęła najpierw swój zegarek, potem zegarek męża, wyjęła z uszu kolczyki, zdjęła mały pierścionek z rubinem, złoty łańcu­szek, ściągnęła swoją obrączkę, potem obrączkę męża.Zeszczuplały nam palce, pomyślała i wrzuciła wszystko do torby.Potem wyjęła pieniądze, które przywiozła z domu, kilka banknotów o różnych nominałach, kilka monet, To wszystko, powiedziała, Na pewno, spytał lekarz, poszukaj dobrze, Nic więcej nie mamy.Dziewczyna w ciemnych okularach przygotowała już swoje drobiazgi, niewiele różniły się od tych, jakie dala żona lekarza, tyle że brakowało tu obrączki, dołożyła jeszcze dwie bransoletki.Kiedy lekarz i pierwszy ślepiec odwrócili się i odeszli, dziewczyna pochyliła się nad zezowatym chłopcem, mówiąc, Pamiętaj, że teraz jestem twoją mamą, płacę za siebie i za ciebie.Żona lekarza usiadła wygodnie na łóżku i oparła się o ścianę.Dopiero teraz zauważyła, że wzdłuż całej sali w ściany powbijane były wielkie gwoździe, ciekawe, do czego służyły mieszkającym tu szaleńcom, jakie skarby na nich wieszali, do jakich celów ich używali.Wstała, powiesiła nożyczki na najwyższym gwoździu i wróciła na miejsce.Jej mąż i pierw­szy ślepiec powoli przesuwali się w stronę drzwi, zbierając po drodze cenne przedmioty.Niektórzy słusznie protesto­wali, że to ordynarna kradzież.Inni pozbywali się wartościo­wych rzeczy z dziwną obojętnością, jakby czuli, że nic na tym ziemskim padole nie trwa wiecznie, ci również mieli rację.Kiedy lekarz i jego towarzysz dotarli do drzwi, pierwszy spytał, Czy oddaliśmy wszystko, co mamy, Tak, odezwało się kilka zrezygnowanych głosów, inni milczeli, być może dlatego, że mieli nieczyste sumienia.Żona lekarza spojrzała na nożyczki.Widząc okrągły uchwyt wiszący na gwoździu, zdziwiła się, że tak wysoko je zawiesiła, jakby zrobiła to obca dłoń, po czym pogrążyła się w myślach.Może to i dobrze, że je znalazła, będzie mogła wreszcie obciąć mężowi brodę, żeby wyglądał jak człowiek.Wiado­mo, że w warunkach, w jakich przyszło im żyć, codzienne golenie się było niemożliwe.Gdy znów spojrzała w stronę drzwi, dwaj mężczyźni zniknęli już w mroku korytarza, kierując się do trzeciej sali po lewej stronie, dokąd kazano im przynieść zapłatę za jedzenie.Może starczy nam na dzień, dwa, a może na cały tydzień, ale co dalej, wszystko, co mieliśmy, zniknęło za tymi drzwiami.Na to pytanie nie było jednak odpowiedzi.Korytarz był prawie pusty, choć zazwyczaj kręcili się tu jacyś ślepcy, którzy na siebie wpadali, potykali się, przewra­cali, wysłuchując przekleństw i obraźliwych epitetów potrącanych osób.Po chwili sami zaczynali złorzeczyć niewidzialnemu wrogowi, choć i tak nie miało to najmniej­szego znaczenia.Ale nawet ślepiec ma prawo wyładować złość.Słychać było szuranie, czyjeś głosy, pewnie wysłanni­ków z innych sal, którzy szli spełnić swoją powinność [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl