RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lotnik obejrzał ogrom Lepajłły i rzekł ze znawstwem:— W pana łatwo można by trafić z pistoletu, nawet zamknąwszy oczy.— Jak w beczkę! — chciał powiedzieć Raczek, ale się powstrzymał.I jeszcze raz uścisnął straszliwego Litwina.VIICiepły wiatr zjadł powoli i łakomie wszystkie śniegi, wyborny wiosenny przysmak, potem świat stał się zielony.Sady i ogrody w okolicach lotniska dnia jednego rozkwitły.Szybkooki Michałek musiał nakazywać spokój swojemu szalonemu spojrzeniu przy pracy w ogrodzie ojca i czasem tylko jednym rozbieganym okiem lustrował blade jeszcze, lecz już błękitne niebo.Ponieważ wszystko rozkwitało w naturze, rozkwitła też dusza pana Raczka jak krzak głogu i osypana była kwieciem uśmiechu.Ignaś natomiast był — wśród tych wiosennych porównań — raczej podobny do rzodkiewki: rumiany na twarzy, w głowie miał pęk zielonych myśli.Wyglądał doskonale, był silny i zdrowy.Uczniem był istotnie znakomitym i kochanym, a owe zielone myśli, bujne i świeże, hodował w roztropnej głowie poza szkolnym terenem.Wciąż mu się roiło i marzyło lotnisko.W szkole, wśród znawców, był najlepszym jego znawcą.Byli lepsi od niego w sprawach automobilizmu i żeglugi rzecznej; jeden z jego kolegów umiał z wielkiej odległości nazwać każdy wóz, wymienić nazwę fabryki i dodać kilka tajemnych szczegółów, inny był głośnym specjalistą od budowy kajaków, inny jeszcze był znaną powagą w sprawach kolarstwa.W aeronautyce był Ignaś bez konkurencji.Jak głęboką wodę chłonął w siebie wszystkie dostępne wiadomości, fachowe terminy, daty i nazwiska.Znał nie tylko te głośne, co się całej Polsce oznajmiały wielkim szumem skrzydeł, albo te wielkie i wspaniałe, rozdzwonione czarnym hukiem pogrzebowych dzwonów; znał i te, nikomu jeszcze nie znane, należące do wielkiej gromady skrzydlatych ludzi pracujących niezmordowanie w zamkniętym i niedostępnym, olbrzymim kole lotniska.Wszyscy widzieli jedynie wspaniałe loty i dumne ptaki srebrzące się na błękicie, on jednak widział z pobliża czarny, ciężki, wysilony trud tych ludzi, co za nim wylecą na przeczystość powietrza, napracować się muszą niezmiernie.Znał ich czujność żurawią i ich orlą odwagę.Kiedy wielkie miasto spało jeszcze swoim kamiennym, ciężkim snem, na lotnisku już wszystko żyło.Jego ogromny krąg był jak gdyby tarczą olbrzymiego zegara, w którym odbywa się wszystko z najściślejszą dokładnością.Wiatr poruszał precyzyjny mechanizm, a ludzie panowali nad wiatrem.Nie można było dopuścić się pomyłki ani zaniedbania lub nieostrożności.Tam jeden czuwał nad drugim, każdy miał w oczach bystrość i natężoną uwagę, a serca ich biły tym samym, zgodnym, miarowym rytmem.Nieukojonym, rozdygotanym i postrzępionym szaleństwem wiatru rządziła wola człowieka, spokojnego, czujnego i pewnego siły swego serca.Ci ludzie nie mogli się zawahać ani zwątpić.Tak jak nie może zadrgać ich ręka, kiedy ją kładą na sterze, tak nie może w nich zadrżeć serce, kiedy rzucają samolot w otchłań powietrza.Muszą być silniejsi od niespokojnego żywiołu.Nie mogą znać trwogi.Muszą być nieustraszeni.Wiedzą, że za lotnikiem leci na miotle wichru ktoś, kto na niego czyha, kto mu zazdrości i kto pragnie jego zguby.Wiatr, mściwy niewolnik, tygrys obłaskawiony, patrzy spode łba w oczy lotnika, aby w nich ujrzeć lęk.Gdyby go ujrzał, napadłby go podstępnie z wyciem wściekłości.Nie może jednak dostrzec tego lęku w oczach, więc służy pokornie.Czasem usiłuje zamrozić gorące serce lotnika, aby struchlało w zimnej trwodze; wtedy się staje lodowaty, staje się zły i kąśliwy jak wściekły pies.Nie może jednak sprawić, aby serce lotnika struchlało.Człowiek skrzydlaty ma spojrzenie ostre, jakby stalowe, a na sercu ma pancerz.Trzeba jakichś straszliwych potęg, skłębionych w nagłym obłędzie i zwołanych przez ryczącą burzę, aby połamać skrzydła ptakowi, a człowiekowi wyrwać władzę z rąk.Trzeba ognia i pożaru, trzeba śmierci motoru, aby człowiek drgnął i skierował wzrok ku ziemi.Są to bowiem ludzie wybrani z kroci, co przysięgli swojej duszy, że się nie ulękną nigdy i niczego.Skrzydlaci żołnierze, husarze nowocześni, przysięgli sobie, że trwoga nigdy skrzydeł ich nie splami.Powietrze jest ich żywiołem, jak woda jest żywiołem marynarza, więc całym sercem kochają swój żywioł.Jakże może ptaka trwożyć bezmiar błękitny?Ignaś zdawał sobie sprawę z tego wszystkiego i patrzył na tych ludzi z miłością i podziwem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl