RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moc przyciąga moc.Jeśli nam się poszczęści, jego zgon wywoła taki właśnie efekt.Im więcej Ascendentów tu zwabimy, tym lepiej.– Zawsze myślałem, że lepiej ich unikać, Szybki.– Nie musisz mnie o tym przekonywać – odparł z wymuszonym uśmiechem czarodziej.– Ale w obecnej sytuacji chaos i zamieszanie są naszymi sprzymierzeńcami.– A jeśli Tayschrenn coś zwęszy?Szybki Ben uśmiechnął się szerzej.– Wtedy zginiemy szybciej.Tak to już jest.Kalam parsknął krótkim, pozbawionym wesołości śmiechem.– Tak to już jest.Czarodziej uniósł głowę.– Słońce już zaszło.Pora zaczynać.– Mam wyjść? – zapytał Kalam.Szybki Ben potrząsnął głową.– Nie.Tym razem zostań na miejscu.Jeśli nie wrócę, spal moje ciało na popiół, rozsyp go na cztery wiatry i z całego serca przeklnij moje imię.– Jak długo mam czekać? – warknął Kalam po długiej chwili milczenia.– Do świtu – odparł Szybki Ben.– Rozumiesz, że mógłbym poprosić o to tylko najbliższego przyjaciela?– Rozumiem.Bierz się do roboty, niech cię licho.Szybki Ben poruszył dłońmi.Z ziemi trysnął pierścień ognia, który go otoczył.Czarodziej zacisnął powieki.Kalam miał wrażenie, że jego przyjaciel skurczył się nieco, jakby wyparowało z niego coś, co miało kluczowe znaczenie dla życia.Broda opadła mu z trzaskiem kręgów na pierś, barki oklapły, a z ust wypuścił z cichym sykiem powietrze.Pierścień ognia rozjarzył się jaśniej, a potem przygasł, przechodząc w pełgający blask.Kalam przesunął się nieco, wyprostował nogi, skrzyżował ramiona i w coraz bardziej przytłaczającej ciszy pozostał tak w oczekiwaniu.Murillio wrócił pobladły do stolika i usiadł na krześle.– Ktoś już zabiera ciało – oznajmił, potrząsając głową.– Ten, kto zabił Cherta, to profesjonalista o wyjątkowo wrednych upodobaniach.Prosto w oko.– Wystarczy! – krzyknął Kruppe, unosząc dłonie.– Kruppe akurat je, mój drogi Murillio, a ma delikatny żołądek.– Chert był durniem – ciągnął Murillio, ignorując słowa grubaska – ale trudno sobie wyobrazić, czym ściągnął na siebie tak okrutną zemstę.Crokus milczał.Widział krew na sztylecie ciemnowłosej kobiety.– Kto to wie? – Kruppe poruszył brwiami.– Być może był świadkiem jakiejś okropnej okropności.Być może rozdeptano go, tak jak rozdeptuje się myszkę, która zapłacze się pod nogi.Crokus rozejrzał się wokół, zatrzymując spojrzenie na kobiecie, która stała z Meese przy szynkwasie.Miała na sobie skórzaną zbroję, a do pasa przytroczony prosty pojedynkowy miecz.Przypominała mu najemników, których widział kiedyś w mieście jako młody chłopiec.Zwali się Karmazynową Gwardią.Pięćset mężczyzn i kobiet, a ani jednej wypolerowanej sprzączki.Nie spuszczał wzroku z nieznajomej.Była jak ci najemnicy – morderczyni, w której zabijanie nie budziło już grozy.Co takiego zrobił Chert, że zasłużył sobie na pchnięcie nożem w oko?Odwrócił od niej spojrzenie akurat na czas, by zobaczyć wchodzącego do gospody Rallicka Noma.Skrytobójca zmierzał do stolika, nawet nie spoglądając na schodzących mu z drogi ludzi.Coll przeciął jego trasę, nim jeszcze dotarł do celu.Krzepki mężczyzna klepnął Rallicka w plecy i oparł się o niego w pijackim geście.– Nom, ty stary sukinsynu!Rallick objął go ramieniem i wspólnie ruszyli do stolika.Tłuściutki mag podniósł wzrok.– Ho, drodzy towarzysze! Kruppe zaprasza was na to spotkanie przyjaciół.– Wskazał dwa puste krzesła, kołysząc się na swoim.– Jeśli chcecie usłyszeć o naszych dramatycznych poczynaniach: młody Crokus wpatrywał się rozmarzonym wzrokiem w pustkę, a Murillio i Kruppe rozprawiali o ostatnich rozmówkach ulicznych szczurów.Coll przystanął, chwiejąc się i marszcząc czoło.Rallick usiadł i sięgnął po dzbanek piwa.– A co to były za rozmówki? – zapytał od niechcenia skrytobójca.– Krążą pogłoski, że zawarliśmy sojusz z Odpryskiem Księżyca – oznajmił Murillio.– To oczywista bzdura – wtrącił Kruppe.– Czy zauważyliście cokolwiek, co mogłoby potwierdzić takie przypuszczenie?Murillio wyszczerzył zęby w uśmiechu.– Odprysk nie odlatuje, prawda? A do tego Rada kazała rozbić pod nim namiot.– Słyszałem od wujka Mammota, że rajcom nie udało się przekazać żadnej wiadomości tym, którzy mieszkają na górze – wtrącił Crokus.– To dla nich typowe – zauważył Murillio, spoglądając przelotnie na Rallicka.– A kto tam właściwie mieszka? – zapytał złodziej.Coll zachwiał się na nogach i złapał obiema dłońmi stołu, by utrzymać równowagę.Przysunął do chłopaka czerwoną gębę.– Pięć czarnych smoków! – ryknął.W Grotach Chaosu Szybki Ben znał niezliczone, zmienne ścieżki, które wiodły do drzwi.Choć nadawał im taką nazwę, w rzeczywistości były barierami, które tworzyły się w miejscach styku grot, twardymi jak bazalt konglomeratami energii.Sękate palce chaosu, z których sączyła się moc, dotykały wszystkich królestw.Drzwi były stwardniałymi bliznami w ciele innych światów, innych dróg magii.Czarodziej na nich właśnie skupił swe talenty.Opanował sposoby, które pozwalały mu, gdy przebywał w Grotach Chaosu, kształtować ich energię.Nauczył się zmieniać charakter barier, wyczuwać, co leży za nimi.Każda grota magii miała specyficzny zapach, każde królestwo odrębną strukturę, a choć trasy, którymi wędrował, nigdy nie wyglądały tak jak poprzednio, umiał bezbłędnie trafiać w miejsce, którego szukał.Wędrował właśnie jedną z podobnych ścieżek, pasmem nicości biegnącym przez akrecje groty, krętym i pełnym sprzeczności.Natknął się na szlak, na którym – choć chciał poruszać się naprzód – mknął do tyłu.Dotarł do ostrego zakrętu w prawo, a potem drugiego, trzeciego i czwartego.Wszystkie wiodły w tym samym kierunku.Wiedział, że to moc jego umysłu tworzy te szlaki, rządziły się one jednak własnymi prawami.A może to były jego prawa, tyle że sam ich nie znał.Bez względu na źródło owej mocy była ona wcielonym obłędem.Wreszcie dotarł do wrót, których szukał.Bariera ukazała mu się jako szary, matowy kamień.Szybki Ben zawisł nad nim i wyszeptał słowa rozkazu, które jego duchowi nadały kształt jego ciała.Zatrzymał się na chwilę, by zapanować nad chaotycznym drżeniem, po czym podszedł do drzwi i położył na nich dłonie.Brzegi wrót były twarde i ciepłe, a bliżej środka kamień stawał się gorący i miękki.Pod dłońmi czarodzieja substancja powoli z mętnej stawała się przezroczysta jak obsydian.Szybki Ben zamknął oczy.Nigdy jeszcze nie próbował przedostać się przez podobne drzwi.Nie był nawet pewien, czy to możliwe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl