[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy-pomniaÅ‚a mi siÄ™ uczta Petroniusza: lampy gasnÄ…ce dokoÅ‚a uÅ›pionych panów, gdy niewolnicywchodzÄ… na palcach i kradnÄ… srebra.WÅ›ród tego piosenki szÅ‚y swoim trybem; trzej Anglicy, ztypu owych automatów, dla których Europa jest szpitalem, zawodzili, na przekór wszystkim,najposÄ™pniejszÄ… balladÄ™, jÄ…ka siÄ™ wyÅ‚oniÅ‚a kiedy z ich moczarów. Chodz - rzekÅ‚em do Marco - jedzmy! WstaÅ‚a i ujęła mnie pod ramiÄ™. Do jutra! -krzyknÄ…Å‚ za mnÄ… Desgenais i wyszliÅ›my z sali.KiedyÅ›my siÄ™ zbliżali do mieszkania Marco, serce biÅ‚o mi gwaÅ‚townie; nie mogÅ‚em mówić.Nie miaÅ‚em pojÄ™cia o podobnej.kobiecie; nie czuÅ‚a pragnienia ani wstrÄ™tu, nie wiedziaÅ‚em, comyÅ›leć widzÄ…c, jak rÄ™ka moja drży obok tej martwej istoty.Pokój jej byÅ‚ jak ona peÅ‚en mroku i rozkoszy; alabastrowa lampa oÅ›wiecaÅ‚a go mdÅ‚ym bla-skiem.Fotele, sofa byÅ‚y wygodne jak łóżko; sÄ…dzÄ™, że wszystko byÅ‚o tam z puchu i jedwabiu.Na wstÄ™pie uderzyÅ‚ mnie silny zapach tureckich pastylek, nie tych, które u nas sprzedaje siÄ™po ulicach, ale konstantynopolitaÅ„skich, które sÄ… najbardziej drażniÄ…cym i niebezpiecznymnarkotykiem.WeszÅ‚a pokojówka.Marco udaÅ‚a siÄ™ z niÄ… do alkowy nie mówiÄ…c do mnie sÅ‚o-wa; za kilka chwil ujrzaÅ‚em jÄ… wyciÄ…gniÄ™tÄ…, wspartÄ… na Å‚okciu wciąż w owej zwyczajnej jejniedbaÅ‚ej pozie.StaÅ‚em i patrzyÅ‚em na niÄ….Szczególna rzecz, im wiÄ™cej jÄ… podziwiaÅ‚em, im zdawaÅ‚a mi siÄ™piÄ™kniejsza, tym bardziej gasÅ‚y żądze, które we mnie budziÅ‚a.Nie wiem, czy to byÅ‚ magne-tyzm, ale milczenie jej i martwota udzielaÅ‚y mi siÄ™.ZrobiÅ‚em jak ona; wyciÄ…gnÄ…Å‚em siÄ™ nasofie na wprost alkowy i zimno Å›mierci zstÄ…piÅ‚o mi w duszÄ™.55Pulsowanie krwi w tÄ™tnicach to osobliwy zegar, którego tykanie czuje siÄ™ jedynie w nocy.TracÄ…c z oczu zewnÄ™trzne przedmioty, czÅ‚owiek skupia siÄ™ w sobie: sÅ‚yszy wÅ‚asne życie.Mi-mo zmÄ™czenia i smutku, nie mogÅ‚em zamknąć powiek; Marco utkwiÅ‚a oczy we mnie; patrzy-liÅ›my na siebie w milczeniu i z wolna, jeÅ›li można siÄ™ tak wyrazić.- Co ty tam robisz? - rzekÅ‚a wreszcie - nie przyjdziesz bliżej?- Owszem - odparÅ‚em - jesteÅ› bardzo piÄ™kna! UsÅ‚yszaÅ‚em sÅ‚abe westchnienie podobne doskargi; jedna struna harfy odstroiÅ‚a siÄ™.ZwróciÅ‚em gÅ‚owÄ™, ujrzaÅ‚em, iż blady Å›wit barwi okna.WstaÅ‚em i odsunÄ…Å‚em firanki; blask wdarÅ‚ siÄ™ do pokoju.ZbliżyÅ‚em siÄ™ do okna i zatrzy-maÅ‚em siÄ™ kilka chwil; niebo byÅ‚o czyste, sÅ‚oÅ„ce bez chmur.- Przyjdziesz wreszcie? - powtórzyÅ‚a Marco.DaÅ‚em znak, aby czekaÅ‚a jeszcze.Mieszkanie Marco znajdowaÅ‚o siÄ™ w dość odlegÅ‚ej dziel-nicy; może miaÅ‚a gdzieÅ› inne, dawaÅ‚a bowiem niekiedy przyjÄ™cia.Bywali u niej przyjaciele jejkochanka; toteż pokój, w którym znajdowaliÅ›my siÄ™ w tej chwili, byÅ‚ z pewnoÅ›ciÄ… jedynie rodza-jem garsoniery; wychodziÅ‚ na Luksemburg: ogród rozciÄ…gaÅ‚ siÄ™ w dali przed mymi oczyma.Niby korek, który, zanurzony w wodzie, drga niespokojnie pod obejmujÄ…cÄ… go rÄ™kÄ… i wy-Å›lizguje siÄ™ miÄ™dzy palcami, aby wypÅ‚ynąć na powierzchniÄ™, tak we mnie poruszaÅ‚o siÄ™ coÅ›,czego nie mogÅ‚em pokonać ani usunąć.Na widok alej Luksemburgu zadrgaÅ‚o mi serce;wszelka inna myÅ›l zgasÅ‚a.Ileż razy, wymknÄ…wszy siÄ™ za szkoÅ‚Ä™, wyciÄ…gaÅ‚em siÄ™ w cieniu natych wzgórkach, z dobrÄ… książkÄ…, peÅ‚en jakiejÅ› szalonej poezji! Niestety bowiem, takie tylkowybryki znaÅ‚o moje dzieciÄ™ctwo.Na ogoÅ‚oconych drzewach, na pożółkÅ‚ych trawnikach od-najdywaÅ‚em wszystkie te wspomnienia.Tu, majÄ…c dziesięć lat, przechadzaÅ‚em siÄ™ z bratem i znauczycielem, rzucajÄ…c chleb zziÄ™bniÄ™tym ptaszynom; tam, siedzÄ…c w kÄ…ciku, patrzaÅ‚em go-dziny caÅ‚e na dziewczynki taÅ„czÄ…ce w koÅ‚o; sÅ‚uchaÅ‚em, jak moje naiwne serce bije w takt re-frenu ich dziecinnych piosneczek; tam, wracajÄ…c z kolegium, przeszedÅ‚em tysiÄ…c razy tÄ™ samÄ…alejÄ™, zatopiony w jakimÅ› wierszu Wergilego, podbijajÄ…c nogÄ… kamyczek. O moje dzieciÄ™c-two! tyżeÅ› to! - wykrzyknÄ…Å‚em.- O Boże! tyżeÅ› to tutaj!ObróciÅ‚em siÄ™.Marco usnęła, lampa zgasÅ‚a, Å›wiatÅ‚o dzienne przeobraziÅ‚o caÅ‚y pokój: obi-cia, które wydawaÅ‚y mi siÄ™ lazurowe, miaÅ‚y odcieÅ„ zielonkawy i spÅ‚owiaÅ‚y; Marco, piÄ™knastatua wyciÄ…gniÄ™ta w alkowie, byÅ‚a sina jak trup.ZadrżaÅ‚em mimo woli; spojrzaÅ‚em w alkowÄ™, potem na ogród; gÅ‚owa moja, wyczerpana,zaczęła mi ciążyć.PostÄ…piÅ‚em kilka kroków i siadÅ‚em przy otwartym sekretarzyku, koÅ‚o dru-giego okna.OparÅ‚em siÄ™ o ten mebel i patrzyÅ‚em machinalnie na list, zostawiony na wierzchu:zawieraÅ‚ tylko kilka słów.OdczytaÅ‚em je bezmyÅ›lnie kilka razy, wreszcie, stopniowo, pojÄ…Å‚emich znaczenie; uderzyÅ‚o mnie ono nagle, mimo iż niepodobna mi byÅ‚o zrozumieć wszystkiego.WziÄ…Å‚em list i przeczytaÅ‚em te sÅ‚owa skreÅ›lone lichÄ… ortografiÄ…: UmarÅ‚a wczoraj.O jedenastej wieczór czuÅ‚a, że sÅ‚abnie., przywoÅ‚aÅ‚a mnie i rzekÅ‚a: «Lu-dwisiu, idÄ™ za mÄ… koleżankÄ…, idz do szafy i zdejm przeÅ›cieradÅ‚o, które wisi na gwozdziu; to odpary z tamtym.» PrzypadÅ‚am z pÅ‚aczem do jej kolan, ale ona wyciÄ…gnęła rÄ™kÄ™ woÅ‚ajÄ…c: «NiepÅ‚acz! nie pÅ‚acz! I westchnęła tak.Reszta byÅ‚a podarta.Nie umiem oddać wrażenia, jakie wywarÅ‚ na mnie ten posÄ™pny ury-wek; odwróciÅ‚em papier i ujrzaÅ‚em adres Marco wczorajszej daty. UmarÅ‚a? kto umarÅ‚? -wykrzyknÄ…Å‚em mimo woli idÄ…c ku alkowie.- UmarÅ‚a? kto? kto taki?Marco otworzyÅ‚a oczy, ujrzaÅ‚a mnie siedzÄ…cego na łóżku z listem w dÅ‚oni. Moja matka -rzekÅ‚a [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]